Niegrzeczne. Jacek Hołub
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niegrzeczne - Jacek Hołub страница 5
Bo co miałam jej powiedzieć? Nie będę jej zmuszać. Jak ma odstawić w kościele nie wiadomo co, to lepiej, żeby nie szła. Jeśli o mnie chodzi, to wierzę w Boga, ale te wszystkie rytuały to nie moja bajka.
Po tym jak usłyszałam, że ksiądz w szpitalu to egzorcysta, i zaczęłam mu o tym wszystkim opowiadać, powiedział, żebym przyjechała do niego z córką. Tylko że najpierw kazał mi zrobić rachunek sumienia. Bo, jak tłumaczył, jakiś demon mógł przejść ze mnie na Martę. I tam w tym rachunku sumienia – przysłał mi go mailem w kilku punktach – były pytania w rodzaju: czy słuchałam kiedyś muzyki metalowej, czy czytałam pismo „Wróżka”. Takie pierdoły! Jak to zobaczyłam, chwyciłam się za głowę. Stwierdziłam: „Kurczę, daj sobie z tym spokój”.
Niedawno znajomy rozmawiał z innym egzorcystą na temat Marty i ksiądz mu powiedział, że po pierwsze, dzieci się w ogóle nie poddaje egzorcyzmom, a po drugie, jeśli Marta jest chora – to tym bardziej.
Posłałam ją do normalnego przedszkola, dla zdrowych dzieci. Miała cztery latka. Płakała, że nie chce, że się boi, ale znajomi mi mówili, że wszystkie dzieci tak mają. „Powinna chodzić do przedszkola, żeby miała kontakt z rówieśnikami”.
Przedszkolanki się na nią nie skarżyły, była w miarę grzeczna, potrafiła się dostosować. Ale po powrocie od progu włączał jej się agresor. Teraz już wiem, że dusiła tam wszystko w sobie, a w domu jej puszczało i wyładowywała emocje na nas. Krzyczała, wyzywała mnie i tatę, biła nas. Nie wiedziałam, o co chodzi. Myślałam sobie: „Kurczę, jak opowiem o tym lekarzowi, to mi nie uwierzy, bo w przedszkolu to normalne, grzeczne dziecko”. Latałam z nią do psychologów i psychiatrów, wszyscy się dziwili. Żaden nie potrafił mi powiedzieć, co się dzieje.
Gdy miała pięć lat, stała się jeszcze bardziej agresywna. I fantazjowała. Opowiadała mi różne niestworzone rzeczy. Z czasem się przekonałam, że to nieprawda, wszystko wymyślała.
– Masz w przedszkolu koleżanki? Bawisz się z dziećmi? – pytałam.
– Tak, bawię się z dziewczynkami w sklep, bawimy się lalkami.
Mniej więcej po roku psycholożka w przedszkolu powiedziała mi, że muszę ją zbadać, bo coś jest z nią nie tak. Zauważyła, że kręci się wokół własnej osi, trzepocze rękami, gdy się emocjonuje, klaszcze w dłonie.
Zaprosiła nas do gabinetu. Dała Marcie do opisania różne obrazki i puzzle. W pewnym momencie Marta podeszła do drzwi, chwyciła za klucz i zaczęła nim kręcić w zamku. Patrzymy, a ona otworzyła i zamknęła, otworzyła i zamknęła. Psycholożka popatrzyła na mnie i zapytała:
– Czemu ona tak robi?
– W domu ciągle tak robi.
– Bawi się tak?
– No. Ja już się boję iść z nią do sklepu, bo jak zobaczy drzwi, to będzie je w kółko otwierać i zamykać, wchodzić i wychodzić.
– Czym jeszcze się bawi?
– Autami, kółkami. Przelewa wodę.
– Co to znaczy: „przelewa wodę”?
–Jej najlepsza zabawa to przelewanie wody, z dzbanka do kubka i z powrotem, do małych szklaneczek. To ją uspokaja. Albo przesypywanie. Bierze ziarenka lnu i sypie. Nieraz całą kuchnię miałam zasypaną.
– Przecież to typowe zachowanie autystyczne.
W życiu bym nie pomyślała. Psychiatra, która rozpoznała u Marty lęki nocne, stwierdziła, że to nie może być autyzm, bo Marta ładnie mówi. Podobno tak się kiedyś przyjęło, że dzieci z autyzmem nie mówią, a to nie musi być prawda.
Psycholożka z przedszkola poradziła mi, żebym zdiagnozowała córkę pod kątem autyzmu, bo jak pójdzie do normalnej szkoły, to będzie koniec.
– Dzieci autystyczne są nadwrażliwe na bodźce: na dźwięki, zbyt dużą liczbę ludzi. Jeśli Marta trafi do klasy z trzydziestką dzieci, w życiu się nie skupi, nie da sobie rady.
Pojechałam z córką do młodszej pani psychiatry, na NFZ. Powiedziała, że nie postawi dziecku diagnozy na jednej wizycie – powinnam iść z nią po diagnozę kliniczną do wyspecjalizowanego ośrodka. Znalazłam dobrą poradnię psychologiczno-pedagogiczną w Katowicach. Oczywiście prywatnie. Jeździliśmy we trójkę z jej tatą. Diagnoza kosztowała nas ponad tysiąc złotych. Podobno są ośrodki, gdzie jest jeszcze drożej.
Jeździliśmy z Martą na zajęcia z psychologiem, psychiatrą i psychoterapeutą. Stawiali ją w różnych sytuacjach i obserwowali, jak reaguje na zabawę, na inne dzieci. Nie mogłam uczestniczyć w zajęciach. Gdy pytałam ją, co tam robiła, opowiadała, że było fajnie, bawiła się w sklep, ona sprzedawała, inne dzieci kupowały. W opinii z ośrodka przeczytałam coś zupełnie innego. Napisali, że córka nie brała udziału w żadnych zabawach, stała z boku, była wycofana, nie mogli jej zintegrować z grupą. Chciała do domu, do mamy, trzepotała rękami.
Ośrodek poprosił o opinię z przedszkola. Psycholożka stamtąd potwierdziła, że Marta nie bawi się z dziećmi, nie inicjuje żadnych zabaw, siedzi w kącie, a gdy ktoś chce jej zabrać zabawkę, robi się agresywna. Kiedy idą gdzieś całą grupą, stoi na końcu i czeka, aż ktoś weźmie ją za rękę, nie pójdzie sama.
Po kilku tygodniach dostałam diagnozę: „Na podstawie przeprowadzonych badań oraz obserwacji zarówno w kontakcie indywidualnym, jak i grupowym można zauważyć u dziecka zaburzenia w komunikacji społecznej. Biorąc pod uwagę relacje rodziców oraz własne obserwacje, można uznać, iż wiele zachowań dziewczynki spełnia kryteria całościowych zaburzeń rozwoju, u dziecka obserwuje się cechy zaburzeń ze spektrum autyzmu”.
Może to zabrzmi dziwnie, ale gdy dowiedziałam się, że to autyzm, byłam szczęśliwa. Jakby kamień spadł mi z serca. Wreszcie wiedziałam, co jest mojemu dziecku, mogłam spróbować mu pomóc. Liczyłam, że Marta się zmieni. Byłam już wykończona jej napadami furii, wizytami u lekarzy, psychiatrów, psychologów, którzy nie potrafili powiedzieć nic sensownego. Chodziliśmy do najlepszych specjalistów na Śląsku, po sto pięćdziesiąt–dwieście złotych za wizytę. Wszyscy mówili, że Marta ma za dużo dziwnych zachowań, które można podciągnąć pod różne zaburzenia, ale nikt nie powiedział nam nic konkretnego.
Jeszcze kilka lat temu nie mówiło się tyle o autyzmie, zespole Aspergera i tak dalej. Wiedziałam, że są dzieci niepełnosprawne, z zespołem Downa, ale po nich to od razu widać. A takie jak Marta, które niczym się nie różnią od innych dzieciaków: zdrowe, żwawe, tylko zachowują się inaczej, bo mają zaburzenia pracy układu nerwowego – dla mnie to były po prostu dzieci niegrzeczne. Od wszystkich słyszałam, że Marta jest niegrzeczna, to terrorystka – i tak ją odbierałam.
Po diagnozie Marta dostała orzeczenie z poradni psychologiczno-pedagogicznej o potrzebie kształcenia specjalnego. Przepisałam ją do niepublicznego przedszkola z oddziałami integracyjnymi i specjalnymi dla dzieci niepełnosprawnych i autystycznych.
Wydaje mi się, że zaczęła funkcjonować trochę lepiej, chociaż wciąż jest agresywna. Do dzisiaj nie potrafi nawiązać kontaktu z dziećmi. Psychiatra powiedziała, że Marta ugrzęzła w świecie dorosłych. To prawda. Rówieśnicy jej w ogóle nie