Koniec świata nr.13. Katarzyna Ryrych

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Koniec świata nr.13 - Katarzyna Ryrych страница 6

Koniec świata nr.13 - Katarzyna Ryrych To lubię

Скачать книгу

skinął głową i cała grupa rzuciła się do półki z ptakami.

      Kiedy półka opustoszała, a turyści opuścili galerię, Sabina oparła się rękoma o ladę.

      – Dobrze, że akurat tędy przejeżdżałam – powiedziała, uśmiechając się słodko. – Mogę zabrać pieniądze dla mamy. Właśnie wracam do domu.

      Właścicielka galerii spojrzała na nią z niedowierzaniem i zawahała się.

      – Jestem za mała, żeby przepuścić to na papierosy i alkohol – Sabina ponownie wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Zresztą jedno i drugie jest szkodliwe.

      Wsunęła zwitek banknotów do kieszeni szortów i starannie ją zapięła.

      – Bardzo dziękuję w imieniu mamy – powiedziała. – Zawsze mówiłam, że te ptaki są naprawdę fajne.

      Odjechała sprzed sklepu, a uśmiech nie zniknął jej z twarzy nawet wtedy, kiedy kolejna śrubka zadzwoniła o chodnik.

      Sabina nie jest dzieckiem adoptowanym i ma wakacyjne potrzeby, a do więzienia nosi się cebulę i papierosy

      Sabina cisnęła płócienną torbę na podłogę i pobiegła do łazienki. Było tak, jak przypuszczała. Nos był czerwony i tylko szybka interwencja mogła go uratować. Z warstwą maści ochronnej na nosie weszła do kuchni i położyła na stole zwitek banknotów.

      – To na paliwo – powiedziała i spojrzała z dumą na zgromadzoną przy stole rodzinę.

      – Sabinko… – zaczęła nieśmiało Babcia Funia.

      – Zapewniam, że pieniądze nie pochodzą z hazardu – poinformowała Sabina – ani z innego nielegalnego źródła.

      Twarz Babci Funi lekko poczerwieniała, a tata zakrztusił się czymś i musiał wybiec do łazienki.

      – Po drodze na basen wpadłam do galerii – rzuciła nonszalancko Sabina. – Twoje ptaki cieszą się niezwykłą popularnością wśród turystów z Azji – dodała, spoglądając na zdumioną matkę.

      Paulina Muzyk przeczesała palcami sterczące na wszystkie strony włosy.

      – Przecież dzisiaj rano… – zaczęła.

      – Pani Jolanta miała dzisiaj dobry utarg – Sabina uśmiechnęła się promiennie. – Nie tylko sprzedała wszystkie ptaki, ale jeszcze znalazły się zaległe pieniądze.

      – Pi, pi, pi – odezwała się Babcia Saper, która od pewnego czasu wyrażała podziw lub zaskoczenie przy pomocy przeróżnych dziwnych dźwięków.

      – I poszłaś na basen z tymi wszystkimi pieniędzmi? – Babcia Funia odzyskała głos, a jej twarz przybrała normalny kolor.

      Sabina wzruszyła ramionami.

      – Chyba nikomu nie przyszłoby do głowy, że dwunastoletnia dziewczynka ma w kieszeni dwa tysiące złotych – powiedziała i usiadła przy stole.

      – To nie może być wasze dziecko – skonstatowała Ciotka Plotka, a mama Sabiny zmarszczyła brwi.

      – Ma nos swojego ojca – powiedziała poważnie, a Sabina poczuła, jak robi się jej gorąco.

      Bowiem nos – cienki i długi, upodabniał ją do jednego z ptaków straszaków autorstwa Pauliny Muzyk, artystki o światowej sławie, której prace masowo wykupywali turyści z Azji. Był jej czułym punktem i prawdę powiedziawszy, wolałaby, żeby matka nie odzywała się słowem na ten temat.

      To, że jej włosy były równie gęste i sztywne jak włosy matki, a oczy zdecydowanie zielone jak oczy ojca, znaczyło tyle co nic w porównaniu z nosem…

      Sabina przypomniała sobie ostatnie walentynki, kiedy ktoś przesłał jej kartkę z bocianem trzymającym w dziobie uśmiechniętą żabę. W przypływie optymizmu przyszło jej do głowy, że chodziło o kolor jej oczu, ale szybko zrozumiała, że chodziło o nos…

      – Twarz powinna być wyrazista – oświadczył tata, chowając pieniądze do puszki po herbacie.

      Sabina chrząknęła, a kiedy to nie pomogło, cicho zakaszlała. Piotr Muzyk, malarz, spojrzał na swoją żonę.

      – No cóż, należy się uczciwy procent – powiedziała mama Sabiny i odliczyła pięć banknotów stuzłotowych.

      – Myślę, że to wystarczy na wakacyjne potrzeby Sabinki – powiedziała Babcia Funia, wyciągając rękę, ale Sabina była szybsza.

      – To moje, uczciwie zarobione pieniądze – powiedziała. – Na moje potrzeby wakacyjne.

      – Ciap, ciap, ciap – skomentowała Babcia Saper i zapadła cisza.

      Wybiegając z kuchni, usłyszała, jak Babcia Funia wzdycha, ale prawdę mówiąc, wcale a wcale jej to nie zmartwiło.

      Wypuściwszy z klatki Szczurka Jurka, wyciągnęła się na łóżku i przymknęła oczy.

      Była posiadaczką całych pięciuset złotych – kosmicznej, absolutnie niewyobrażalnej sumy.

      Wakacyjne potrzeby – pomyślała. – Jak dotąd w domu Muzyków nikt nigdy nie wspominał o czymś takim… Każde wakacje w zasadzie były takie same: koniec roku szkolnego, gorączkowe poszukiwanie pieniędzy na paliwo i wyjazd do małego, drewnianego domku w górach, gdzie wodę trzeba było nosić ze studni i nie można było słuchać radia, a to z tej prostej przyczyny, że w domu nie było prądu.

      W górach spędzali zwykle dwa tygodnie – na początku mama zachwycała się uroczo prymitywnymi warunkami życia, a tata próbował wykonywać drobne naprawy i wszystko szło dobrze, o ile dopisywała pogoda. Kiedy zaczynał padać deszcz, atmosfera nagle się psuła. Po dwu deszczowych dniach rodzina Muzyków opuszczała łono natury i powracała do miasta, gdzie Paulina Muzyk wypalała w piecu kolejne ptaki straszaki, czym zajmowała się od kilku lat, a Piotr Muzyk próbował sprzedawać małe akwarelki w starej części miasta. Sabina zaś przynosiła z biblioteki niezliczone ilości książek i pochłaniała jedną za drugą, siedząc na balkonie. I nikt naprawdę nie zastanawiał się nad żadnymi wakacyjnymi potrzebami – dlatego zabrzmiało to dziwnie groźnie.

      – Co to za wakacyjne potrzeby? – zapytała Sabina, upewniwszy się, że Babcia Funia poszła sprawdzić, czy mieszkanie Ksawerego nie zostało w międzyczasie splądrowane, a Babcia Saper nie udała się do Ciotki Plotki.

      Piotr i Paulina Muzykowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

      – Dostaliśmy zaproszenie na plener, pamiętasz? – zaczął ostrożnie tata

Скачать книгу