Koniec świata nr.13. Katarzyna Ryrych
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Koniec świata nr.13 - Katarzyna Ryrych страница 8
– Przy tobie sercem i myślami szatyn – dobiegło wieczorem z balkonu Wiedźmalinowskiej, a Babcia Saper zrobiła jedną ze swoich słynnych min.
Tak więc Sabina pomogła wnieść walizkę Babci Funi do małego pokoiku z oknem wychodzącym na nadrzeczny bulwar i uciekła na balkon, skąd mogła obserwować Piotra i jego kolegę, pracowicie szukających w trawie jakiejś zaginionej śrubki.
– Sabinko, czy przypadkiem nie widziałaś naszych paszportów? – zapytała mama, wsuwając głowę do pokoju córki, i cały urok prysnął.
– Unia Europejska – mruknęła Sabina, a na twarzy Pauliny Muzyk odmalowało się zaskoczenie.
– Nie rozumiem, co ma do tego Unia? – powiedziała.
– Na terenie Unii nie potrzeba żadnych paszportów – stwierdziła głośno i wyraźnie Sabina.
Dobiegające z dołu okrzyki radości poinformowały wszystkich dokoła, że zaginiona śrubka została odnaleziona.
Sabina powróciła na balkon i spojrzała na ulicę. Jadące nią samochody były lśniące i nowe, bez śladów korozji, a klapy ich bagażników nie podskakiwały na każdym wyboju…
Wyjęła z klatki Szczurka Jurka i przez chwilę bawiła się z nim, chowając pestki dyni pod kapslami od butelek. Szczur bardzo lubił takie zabawy i Sabina gotowa była przysiąc, że widzi w jego małych, czarnych oczkach błysk triumfu, gdy za pierwszym razem udawało mu się odnaleźć pestkę. Podobnie lubił zabawy w skonstruowanym przez Wuja Psuja labiryncie, w którym za każdym razem, gdy odnalazł najkrótszą drogę do nagrody-niespodzianki, zapalała się czerwona lampka.
Po zakończonej zabawie Sabina zamknęła ulubieńca w klatce i wyszła z pokoju, by zobaczyć, co się dzieje.
Piotr i Paulina miotali się po domu, szukając najpotrzebniejszych rzeczy, upychając w bagażach wszystko, czego mogli potrzebować, a co według Sabiny było absolutnie zbędne.
Kiedy Paulinie udało się zapakować wszystkie etniczne naszyjniki, potargane dżinsy, T-shirty i niezliczoną ilość butów, Piotr dopchnął kolanem walizkę i ustawił ją w przedpokoju tuż obok swojej torby podróżnej zawierającej dwie pary dżinsów, dwie koszule, jeden sweter i mocno sfatygowaną skórzaną marynarkę.
Babcia Funia i Babcia Saper krzątały się po kuchni, wchodząc sobie wzajemnie w drogę, a na stole rósł stos kanapek, jajek na twardo i plastikowych pojemników zawierających różne inne pokarmy.
– Na miłość boską, kto to wszystko zje! – jęknęła Paulina, która, z niejakim trudem dopiąwszy najbardziej dziwaczną ze swoich sukienek, postanowiła zasięgnąć rady Ciotki Plotki w sprawie odpowiedniej diety.
– Zawsze można trafić na jakiegoś bezdomnego psa – powiedziała Ciotka Plotka.
Głośne charczenie dobiegające zza jej wlokącej się po ziemi spódnicy oznajmiło, że jej buldożek francuski, dwuletni Tequilla, postanowił opuścić swój fotel i wybrać się w odwiedziny piętro niżej.
Sabina zajrzała do najbliższego pojemnika zawierającego sałatę.
– Raczej bezdomny królik – zauważyła cierpko, ale Ciotka Plotka puściła jej komentarz mimo uszu.
– Byłam u Malinowskiej – powiedziała do Pauliny walczącej z zamkiem błyskawicznym. – Wyobraź sobie, że przepowiedziała…
– Rozepnij to – jęknęła Paulina, a Ciotka Plotka jednym zdecydowanym ruchem rozpięła zamek.
– …koniec świata – dokończyła Ciotka Plotka.
Sabina skubnęła listek sałaty. Przeżywam to codziennie – pomyślała – więc mam nadzieję, że i tym razem sobie poradzę.
Oczyma wyobraźni, którą mimo wszystko posiadała, zobaczyła bezdomnego królika i roześmiała się.
– To wcale nie jest śmieszne – błyskawicznie zareagowała Ciotka Plotka. – Malinowska nigdy się nie myli.
– Ti, ti, ti – cmoknęła Babcia Saper, a Piotr potknął się o stojącą na samym środku kuchni sztalugę.
– Prosiłem, żeby zabrać to z przejścia – powiedział z delikatnym wyrzutem w głosie, zaś Babcia Funia przyłożyła kuchenny tasak do guza na jego czole.
– Przecież sam to tutaj postawiłeś – zaśmiała się Ciotka Plotka.
Sabina westchnęła i spojrzała w okno. Słońce nad rzeką zachodziło, rzucając purpurowe światło na dachy przytulonych do siebie kamieniczek. Woda w prawie nieruchomej rzece odbijała jak lustro czerwono-pomarańczowe refleksy, a chmury wiszące ponad miastem zabarwiły się na kolor złota.
– Zachód słońca czerwony, pasterz zadowolony – wygłosiła Babcia Saper, ale Sabina wiedziała swoje…
Zbyt dużo znaków na niebie i ziemi świadczyło o tym, że nadchodzące dni będą aż nadto bogate w wydarzenia, niekoniecznie korzystne.
Sabina ma wszystko, czego potrzeba do szczęścia
Sabina przesiedziała na balkonie do późnej nocy, obserwując sztuczne ognie. Jak zwykle w pierwszy dzień wakacji władze miasta zorganizowały pokaz, ściągając wszystkich mieszkańców na nabrzeże. Siedząc na balkonie, Sabina przyglądała się kwiatom, gwiazdom, racom i z całego serca współczuła kaczkom i łabędziom.
Piotr i Paulina razem z grupą znajomych udali się na towarzyszący pokazowi koncert, mimo ostrzeżeń Babci Saper, że takie nocne eskapady mogą się źle skończyć.
Na szczęście rodzicom nie przytrafiło się nic złego i wrócili w chwili, gdy Sabina kładła się do łóżka. Ciotka Plotka i Paulina śpiewały Marsyliankę, a Wuj Psuj potknął się na schodach i poszedł spać na wiklinową kanapkę.
Sabina zwinęła się w kłębek. Była to jej ulubiona pozycja, w której zasypiała od zawsze. Na dodatek miała w zwyczaju podwijanie brzegu kołdry, aby nie dostały się pod nią jakieś bliżej nieokreślone stwory. Najprawdopodobniej był to rezultat bajek opowiadanych jej przez Piotra, który wkładał w owe historie całą swoją duszę, a była ona dość mroczna, co Sabina odkryła, przyglądając się malowanym przez ojca zaułkom.
Z reguły wisiał nad nimi wielki, srebrny księżyc, po dachach domów spacerowali lunatycy, a na jednym z obrazów w żółto oświetlonym oknie rysowała się ciemna sylwetka gotowa skoczyć w dół.
W opowieściach Piotra straszył Skórogłów, stwór nawiedzający resztki pobliskiej puszczy, w trawie siedziały strzygi, wiedźmy i czarownice zamieszkiwały poddasza starych kamienic – jednym słowem – niebezpieczeństwo czaiło się wszędzie.
Ależ byłam głupia – pomyślała sennie Sabina i zamknęła oczy.
O świcie obudził ją piekielny warkot.