Nie ufaj nikomu. Kathryn Croft
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nie ufaj nikomu - Kathryn Croft страница 5
Alison nadal marszczy brwi, ale podejmuje opowieść, a ja próbuję skupić się na każdym jej słowie, chociaż zlewają się ze sobą.
– Zeszliśmy się przez przypadek. Ja byłam pijana i nie powinnam była się do niego zbliżać, ale było mi tak źle z sobą samą, czułam się taka… sama nie wiem… odrzucona przez wszystkich i wszystko i chyba po prostu chciałam poczuć, że ktoś mnie pragnie. Czy to świadczy o mojej słabości?
– Nie, zdecydowanie nie. To świadczy tylko o tym, że jesteś człowiekiem. – Trudno mi zachować przytomność umysłu, ale muszę się skupić, jeśli mam pomóc tej kobiecie. – Takie uczucia są zrozumiałe, Alison. Wszyscy czasami popełniamy błędy, nie obwiniaj się z tego powodu.
Kręci głową.
– Tu nie chodzi o poczucie winy. W tym przypadku go nie mam… – Milknie na moment. – Głupia. Właśnie tak się czuję.
– Cóż, upiłaś się…
– I to bardzo. A normalnie nigdy nie tykam alkoholu. Gdybym tylko tego nie zrobiła, wszystko potoczyłoby się inaczej, a ja byłabym… wolna.
– Więc czujesz się jak więzień?
– Tak, właśnie tak. Jak więzień we własnym życiu.
– Powtórzę raz jeszcze, to normalne. Teraz musimy ustalić, jak wydostać cię z tego więzienia, a zawsze istnieje jakiś sposób. – Czyż sama nie jestem tego dowodem?
– Muszę odebrać Dominicowi klucz i się uwolnić – mówi, patrząc mi prosto w oczy.
Teraz już nie jestem w stanie zignorować tak ogromnego zbiegu okoliczności. Płonę, duszę się i nie mogę przed tym uciec.
– Dominicowi?
– Tak się nazywa mój partner. – Jej głos jest bardziej stanowczy, spokojniejszy; nagle stała się jakby inną osobą. – I myślę, że wiesz, kto to taki.
Jej słowa są jak cios w podbrzusze. Kim jest ta kobieta i co tutaj robi?
– Dominic Bradford – mówi, gdy widzi, że mnie zatkało. – O ile mi wiadomo, był współpracownikiem twojego męża, Zacha.
Jego imię odbija się echem w gabinecie i czuję żółć zbierającą mi się w gardle.
– Kim… kim jesteś?
– Tym, kim mówiłam, że jestem. Po prostu nie wspomniałam, że ja wiem, kim jesteś ty, ani że przyszłam tutaj po to, by ci powiedzieć, że twój mąż nie popełnił samobójstwa.
Pięć lat wcześniej
Josie
Czy miewacie wrażenie, że gdzieś nie pasujecie? Jak element układanki, który ktoś próbuje wcisnąć w nieodpowiednie miejsce? Cóż, ja czuję się tak każdego dnia. Wszyscy myślą, że jestem imprezowiczką, że spędzam więcej czasu na piciu szotów niż na nauce. I wiecie co? Mają rację.
To cud, że w ogóle przebrnęłam przez pierwsze trzy miesiące studiów, ale myślę, że zaszłam tak daleko, żeby zrobić jej na złość. Bo ona ani przez chwilę nie wierzyła, że mi się uda. A jednak jestem tutaj, gdzie jestem, Liv.
Chociaż bywają dni takie jak ten, gdy po prostu mam ochotę rzucić to wszystko.
Kawiarnia opustoszała, więc właściwie zostałam sama na zmianie, chociaż Pierre siedzi na zapleczu, w razie gdybym potrzebowała pomocy. Duszę się w tym miejscu, ale trzeba jakoś płacić czynsz, toteż muszę to przetrwać. Nie jestem jedną z tych szczęściar, które mogą liczyć na wsparcie rodziców. Nie, ja należę do innego rodzaju dziewczyn. Takich, które wiecznie pakują się w kłopoty. Takich, na które ludzie patrzą i nie mogą uwierzyć, że zaszły tak daleko. Ale ja upajam się ich zdumieniem. To ono mnie napędza, stanowi dla mnie bodziec, by radzić sobie w życiu jeszcze lepiej. Nie skończę tak jak ona.
Jestem tak pogrążona w myślach, że nie zauważam kobiety w średnim wieku, która podeszła do lady i teraz gapi się na mnie z dłońmi wspartymi na biodrach i grymasem zniecierpliwienia na twarzy. Nosi designerską torebkę w zgięciu łokcia i chwieje się na szpilkach, które są dla niej za wysokie. Potrząsa głową, naburmuszona.
Pieprzyć ją, jestem tylko człowiekiem. Gdyby mnie znała, zrozumiałaby, dlaczego czasami mam problemy z koncentracją.
– Cappuccino z odtłuszczonym mlekiem – mówi bez powitania czy uśmiechu. Może jej cienkie, zaciśnięte wargi nie są zdolne do uśmiechania się. Może uśmiech sprawiłby, że twarz by jej pękła. Kobieta wyciąga z torebki równie designerską portmonetkę i przygląda mi się, mrużąc oczy. – Wolno ci to nosić, gdy obsługujesz klientów?
Mówi o małym diamentowym kolczyku w moim nosie. Ale przywykłam do tego. Przywykłam do ludzi, którzy myślą – a czasem nie tylko myślą – „Byłaby ładna, gdyby pozbyła się tego obrzydlistwa”.
Chociaż mam ochotę wrzasnąć, żeby poszła w cholerę, kupiła tę pieprzoną kawę gdzie indziej i zabrała ze sobą swoje poglądy, przywołuję na twarz mój najsłodszy uśmiech i odpowiadam przesadnie wytwornym tonem:
– Naturalnie. Czy mogę pani podać coś jeszcze? – Sztuczny grymas boleśnie napina mi mięśnie twarzy.
– Nie, to wszystko.
Kobieta odsuwa rękaw płaszcza – na jej grubym nadgarstku widnieje lśniący złoty zegarek, który prawdopodobnie kosztował więcej niż mój samochód – i potrząsa głową, gdy zauważa, która godzina. Robi to wszystko na pokaz, by zmusić mnie, żebym się pospieszyła, i właśnie z tego powodu udaję, że mam problem z ekspresem do kawy. Patrzę na nią i przepraszająco wzruszam ramionami, ale w myślach uśmiecham się z wyższością.
Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko zamożnym ludziom. Ale nie potrafię znieść tych, którzy patrzą na innych z góry.
Gdy kobieta w końcu wychodzi, po cichu modlę się, żeby już nigdy nie chciała tu wrócić, niezależnie od tego, jak rozpaczliwie będzie potrzebowała kofeiny, a potem znowu czyszczę ekspres, tylko po to by zająć czymś ręce. Tę zmianę uważam za najgorszą; jest późno, ludzie wracają z pracy do domów i prawdopodobnie nie spodziewają się nawet, że będziemy mieć otwarte. A jednak Pierre nalega, by kawiarnia była czynna do ósmej. Musi wiedzieć, że te ostatnie dwie godziny to martwy okres, ale to go nie zniechęca. Może dorabia na boku, zajmując się czymś innym. Nie zdziwiłoby mnie to. Wiecznie odbiera tajemnicze telefony i pilnuje, by nikt nie usłyszał, o czym rozmawia. Odrobinę podejrzane, moim zdaniem. A możecie mi wierzyć, już ja potrafię wyczuć szemraną sytuację.
Muszę tu spędzić jeszcze dwie nieznośne godziny, a w domu czeka na mnie praca pisemna, którą prawdopodobnie sknocę. Mam