Córeczka. Kathryn Croft
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Córeczka - Kathryn Croft страница 12
– Może chociaż wiesz, jak się nazywa?
Wbija wzrok w blat stołu i dopiero po chwili odpowiada:
– Wiem tylko, że na imię ma Colin. Poznali się w pubie i byli ze sobą zaledwie parę tygodni. Mama niechętnie o nim mówi. Chyba się wstydzi, że on nie chciał stawić czoła sytuacji razem z nią.
Trudno mi nie pomyśleć, że Matt i ja też niedługo się znaliśmy i byliśmy o wiele za młodzi na dziecko, a jednak Matt mnie wspierał i całkowicie zgodził się z moją decyzją, że urodzę Helenę.
– A ty? – pyta Grace. – Masz rodzeństwo? Kim są twoi rodzice? I rodzice Matta?
Rozważam, czy powinnam jej odpowiadać, ale uznaję, że to nie może zaszkodzić.
– Oboje jesteśmy jedynakami. Moi rodzice mieszkają na Florydzie, więc rzadko ich widuję, a Matt ma już tylko mamę, ojciec nie żyje. Odwiedzamy ją tak często, jak tylko możemy.
Źrenice Grace nagle się rozszerzają.
– Czy to ona jest tą babcią, która miała mnie pod opieką, kiedy…
– Tak. Na imię ma Miriam.
– A ty nie… nie obwiniasz jej za to, co się stało?
Pamiętam, jak bardzo Matt się zdumiał, gdy otrząsnąwszy się z szoku, bezapelacyjnie opowiedziałam się po stronie Miriam. Oczywiście, że chwilami miałam ochotę krzyczeć na nią, szarpać ją za ramiona czy coś podobnego, ale co bym zyskała, szukając winowajcy? Nie wróciłoby nam to córeczki. A przy tym oboje widzieliśmy, że Miriam to załamało. Do dziś nie wróciła do dawnego stanu. Jak gdyby nasze nieszczęście wyssało z niej życie.
Potrząsam głową.
– To nie była jej wina. I dość wycierpiała przez świadomość, że to ona miała wtedy Helenę pod opieką.
Milczymy chwilę, każda pogrążona we własnych myślach.
– Proszę, pomóż mi – mówi w końcu Grace.
Zanim odpowiem, przyglądam się jej uważnie, tak jak robiłam to od chwili, kiedy oznajmiła, że jest moją córką. Wielkie oczy o błagalnym wyrazie. Gładka, świeża skóra. Czy to jest Helena? Moja Helena? Dlaczego tego nie wiem? Przecież matka powinna instynktownie rozpoznać swoje dziecko, prawda? Ale kiedy ją ostatnio widziałam, Helena miała sześć miesięcy, mogła się dowolnie zmienić. Racjonalna część mojego umysłu radzi mi dać spokój – ale ja już wiem, że zamierzam pomóc Grace. Być może tę decyzję dyktuje tęsknota za Heleną, ale co z tego? Już wsiąkłam. Kimkolwiek był ten mężczyzna w mieszkaniu, z pewnością widział moją twarz.
Podejmuję decyzję, ale ciągle jestem niespokojna.
– Ale bez pośpiechu – odpowiadam. – Najpierw zrobimy test DNA, a potem zdecydujemy, co dalej.
Grace garbi się, jak gdyby uszło z niej powietrze.
– Dziękuję ci, Simone. Zdaję sobie sprawę, jak to wszystko brzmi. Więc dziękuję, że chcesz mi pomóc. Pierwsza rzecz, jaką muszę zrobić, to dowiedzieć się, co z Lucasem.
Sięga po następną kanapkę, ale tylko trzyma ją w ręce.
– Zastanawiałam się nad tym i widzę dwie możliwości: albo zabiłam Lucasa i ktoś zabrał ciało, albo on nie umarł, jak go… walnęłam. Co by oznaczało, że gdzieś się przyczaił. Z moim telefonem.
Żadna z tych możliwości nie jest przyjemna. Jeśli Grace mówi prawdę, a Lucas jednak przeżył, to co jej zrobi, gdy ją dopadnie? A jeśli nie żyje, to ktoś wie, że zginął z ręki Grace. Tak czy inaczej, dziewczyna ma kłopoty.
– Pozwól mi chwilę pomyśleć. Może zjedz do końca te kanapki i potem pooglądaj telewizję albo coś, a ja tymczasem zrobię parę rzeczy do pracy. Później wróci Matt. W ciągu najbliższych paru godzin i tak nic się nie wydarzy, więc spróbujmy nie martwić się przesadnie.
Grace chyba akceptuje ten plan, bo sięga po kolejną kromkę.
Kanapek już nie ma, więc prowadzę ją do salonu. Siada na kanapie, zrzucając trampki, by móc podkulić nogi. Nie sposób nie myśleć, że sytuacja, w której się znalazłyśmy, jest niesamowicie dziwna.
Wracam do kuchni, włączam laptop i piszę e-mail do Abbota, jeszcze raz przepraszając go za to, że dzisiejszego popołudnia nie dotarłam do pracy. Odpowiedź przychodzi natychmiast: nie przejmuj się, spotkajmy się jutro na śniadanie, to ci opowiem, co straciłaś. Czasem tak robimy, by złapać oddech, nim wciągnie nas szaleńczy wir dnia pracy, ale jakoś nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz udało nam się wyrwać na śniadanie. Odpowiadam, że to świetny pomysł i że szczegóły dogramy esemesem.
Przez następne parę godzin usiłuję się skupić na pracy i w ten sposób zapomnieć, że w moim salonie Grace siedzi sobie wygodnie na kanapie i ogląda telewizję, jak gdyby od zawsze stanowiła część naszej rodziny. Zaglądam do niej co jakiś czas, a kuchenne drzwi zostawiam otwarte, więc gdyby z jakiegoś powodu zamierzała wyjść z pokoju, zobaczę ją, nie ruszając się od stołu.
Praca pochłania mnie tak bardzo, że dopiero chrobot klucza Matta we frontowych drzwiach uświadamia mi, że jest prawie ósma. Zrywam się, biegnę go przywitać i wciągam do kuchni, żeby z nim porozmawiać, zanim przedstawię go Grace. Zamykam za nami drzwi kuchni i nalewam mu kieliszek wina.
– Widziałem twoją wiadomość i parę razy próbowałem oddzwonić, ale odpowiadała poczta głosowa, a nie mogłem wrócić wcześniej, bo mieliśmy spory kłopot z jednym pacjentem. Co się stało? Wszystko w porządku? – pyta, sięgając po kieliszek.
Wyciągam komórkę z kieszeni i rzeczywiście, ekran się nie rozświetla, bateria padła.
– Poczekaj tu – mówię. – Musimy porozmawiać, ale siedź tu i się nie ruszaj.
Ignorując jego zdziwioną minę, wybiegam sprawdzić, co u Grace.
Otwieram drzwi do salonu. Ciemność.
Grace śpi na kanapie. Wygląda bezbronnie jak dziecko. Telewizor ma wyłączony dźwięk, a obraz mży światłem na jej twarz. Przymykam drzwi i wracam do Matta, ze zdenerwowaniem myśląc, jak mu powiedzieć, co zaszło.
Stoi przy drzwiach ogrodowych, tak blisko, że jego oddech zostawia mgiełkę na szybie. Czuję nagły przypływ smutku. Za moment odmienię nasze życie, zakłócę równowagę, którą budowaliśmy i utrwalaliśmy przez lata. Nauczyliśmy się trzymać nasz żal pod kluczem, ale zaraz on wyrwie się z zamknięcia i znów wybuchnie z całą mocą.
– Matt – zaczynam, jak gdyby dźwięk jego imienia miał mu ułatwić przyswojenie tego, co zamierzam powiedzieć. – Myślę, że powinieneś usiąść.
Siada. Nie musi mnie namawiać, żebym zaczęła mówić: opowieść o wydarzeniach dzisiejszego dnia wylewa się ze mnie, całkiem jak w pracy, kiedy relacjonuję zespołowi jakąś gorącą wiadomość.