Czerwony świt. Jędrzej Pasierski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czerwony świt - Jędrzej Pasierski страница 6
– Kiedy?
– W zeszłym roku.
– Jaką sprawę? Co się wydarzyło?
– Sara czuła się prześladowana.
– Przez kogo?
– Nie wiem. Dostawała listy, głównie wiadomości z anonimowych kont, które szybko zamykano.
– Groźby karalne?
– Nie rozumiem.
– Czy sprawą zajęła się prokuratura? – wyjaśniła.
– Prowadzono jakieś śledztwo w zeszłym roku.
– A w tym? Ostatnio?
– Nie wiem. Sara przestała o tym mówić. Ale nie wiem, czy sprawa się skończyła, czy po prostu nie chciała już o tym ze mną rozmawiać.
– A z państwem? – Komisarz zwróciła się do pozostałych, zastanawiając się, który z mężczyzn był bliżej Sary. Obstawiała Borewicza, miał w sobie coś filmowego.
– Wiem dokładnie tyle, ile Paweł – oznajmił Lutyński. – Mnie też już nie chciała o tym opowiadać.
Warwiłow zerknęła na Chodkowskiego, który mrugnął. To zgłoszenie trzeba będzie znaleźć.
– Wspomniał pan, że całą noc imprezowaliście – zwróciła się do Lutyńskiego. – Proszę przedstawić mi przebieg wieczoru.
– Byliśmy w klubie Demo przy Foksal, potem w Koktajlu. Poszliśmy tam… o której, Bartek?
– Po piątej – powiedział Borewicz.
– Jakieś narkotyki?
– Nie rozumiem.
– Będziecie musieli powiedzieć na ten temat prawdę i uwierzcie mi, że to zadziała na waszą korzyść – odezwała się Warwiłow po chwili milczenia. – Poddamy ciało Sary badaniom i jeśli coś brała, będziemy wiedzieli co… Więc zastanówcie się nad tą odpowiedzią. Czy od wczoraj Sara Kosowska przyjmowała narkotyki, inne nielegalne substancje albo tak zwane dopalacze?
– Nic o tym nie wiem – odparł Lutyński.
– A pozostali?
Moskal szybko zaprzeczyła, Borewicz nieznacznie się skrzywił, a Kosowski znowu zwiesił głowę.
– Piła alkohol, ale niewiele – powiedziała Karolina. – Głównie tańczyła, kochała tańczyć… – Głos jej się lekko załamał. – Nie zawsze mogła to robić, rozumie pani, zaczepiali ją.
– Czy wczoraj było tak samo?
– Nie. Między innymi dlatego poszliśmy na imprezę właśnie w czwartek. Jest luźniej.
– Z klubu przyjechaliście tutaj?
– Tak… nie – odezwał się Lutyński. – Jeszcze wstąpiliśmy na śniadanie, a potem do Sary. Zrobiło się już późno i musieliś…
– A twoja dziewczyna, Lutek? – weszła mu w słowo Karolina. – Gdzie ona się podziała?
– O kim mówicie? – zapytała Warwiłow.
Lutyński zaczerwienił się lekko.
– Poznałem dziewczynę w klubie i pojechała z nami dalej.
– I?
– Kiedy robiliśmy frappé, poszła z Karoliną, Pawłem i Sarą na taras.
– Nie poszła – skomentował cicho Kosowski.
– Proszę powtórzyć – zażądała Warwiłow.
– Nie było jej z nami na tarasie.
– No to gdzie była? – zapytała. – Skoro nie na tarasie i nie w kuchni?
Cisza. Warwiłow poczuła na skroniach pulsującą złość.
– Ludzie, obudźcie się! Umarł człowiek i przecież wiecie, co oznacza dla świata śmierć Sary Kosowskiej. I po godzinie mówicie mi, że była jeszcze jedna kobieta. Jak miała na imię?
– Nie wiem.
– Jak to…
– Nie pamiętam, okej? – Lutyński jeszcze bardziej poczerwieniał. – Poznaliśmy się kilka godzin temu i nie zapisałem numeru telefonu.
– Może ktoś inny wie? – Warwiłow zwróciła się do pozostałych.
– Mnie się nie przedstawiała – powiedział Kosowski.
– Nie miała na imię Ala, Ola czy jakoś tak? – zapytała Moskal. – Ale może coś mi się wydaje.
– Ja nie zapamiętuję imion, przecież wiecie – rzucił Borewicz. – Pomyślałem, że nie jest w typie Lutka i tyle.
– Dlaczego?
– Wyglądała na wrażliwą.
– Dzięku… – zaczął Lutyński.
– Czy ktoś wie, jak miała na imię? – przerwała Warwiłow ostro.
Cisza. Wzięła do ręki notatnik.
– Dobra, wrócimy do tego. Czyli jedna grupa wyszła na taras, a druga robiła frappé. O której to mogło być?
– Koło wpół do jedenastej – odparł Borewicz. – Lutek wciąż nawijał o zaćmieniu słońca, że nie zdążymy.
– Dokładnie o wpół do jedenastej – uściślił Lutyński. – Sprawdzałem czas.
– A kiedy nastąpiło wyjście po lód?
– Z piętnaście minut później. Nie mogliśmy się odnaleźć w kuchni Sary, za dużo szafek. W końcu zlokalizowaliśmy kawę i cukier i dopiero wtedy zorientowaliśmy się, że nie ma też lodu. I to już była…
– Dziesiąta pięćdziesiąt – powiedział Borewicz. – Bo powiedziałeś: za siedem minut zaćmienie słońca, nie? A przedtem, w klubie, mówiłeś, że dziesiąta pięćdziesiąt siedem.
– No tak. W takim razie za dziesięć jedenasta wyszliśmy do sklepu, wróciliśmy, dodaliśmy lodu i potem już prosto na górę, bo była już jedenasta i przegapiliśmy szczyt zaćmienia. Postawiłem kawę przy wejściu…
– A Sara?
– Nie wiem. Patrzyłem na słońce.
– Sara wzięła sobie kubek –