Kocie chrzciny. Małgorzata Sidz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kocie chrzciny - Małgorzata Sidz страница 7

Kocie chrzciny - Małgorzata Sidz Reportaż

Скачать книгу

go nie rozumieć – śmieje się.

      Pytam więc, kiedy idziemy już w stronę pubu, czy czuje się tu jak w domu.

      – Nie, no co ty. Ja jestem z Finlandii, z Turku. Tam się urodziłem.

      Przypominam mu, że urodził się w Helsinkach.

      – To nieważne. I Sztokholm też nie jest jakiś ważny. Fajnie, że mogę odwiedzić rodzinę. Uwielbiam tu być. Kocham moich kuzynów, kocham grać z nimi w gry komputerowe. Ale to jest też trochę dziwne, że jesteśmy rodziną, a pochodzimy z innych krajów. Oni zresztą chyba nie do końca to rozumieją. Im się wydaje, że jak ich tutaj odwiedzam w Sztokholmie, to też jestem u siebie w domu.

      Pytam, czy jego mama w Turku jest „u siebie w domu”.

      – Nie, na pewno nie. Może trochę tak, bo ma nas. Ale nie. Ona jest ze Szwecji. Jasne, mieszka w Finlandii przez większość życia. Zakochała się w Finie. Ale gdyby nie to, na pewno nie wyprowadziłaby się ze Szwecji. Jest Szwedką, nie jest szwedzkojęzyczną Finką. A ja jestem i szwedzkojęzycznym Finem, i Szwedem. Ale raczej bardziej Finem niż Szwedem.

      Östen Wahlbeck w książce Inflyttad från Sverige [Imigranci ze Szwecji] zadaje pytanie, czy Szwed, który przeprowadza się do Finlandii, staje się szwedzkojęzycznym Finem. I dochodzi do wniosku, że szwedzkojęzyczny Fin nie może pochodzić ze Szwecji. To człowiek przywiązany do obu miejsc i wiecznie między nimi rozdarty, jednocześnie członek mniejszości i elity. Elity, bo mimo prześladowań i wyzwisk stereotypy dotyczące szwedzkojęzycznych Finów są raczej pozytywne. Mniejszości, bo mimo wspierającego ich prawa wciąż często nie mogą dogadać się po szwedzku z administracją czy nawet sprzedawcami w mieście.

      Nie znać fińskiego w Vaasie to niedogodność. W Turku to już odwaga. Nicklas poprawił swój fiński do poziomu komunikatywnego głównie dzięki fińskiej dziewczynie, z którą spotykał się przez rok. Do nauki podarowała mu książeczki dla dzieci. Ulubieńcy dzieci Tatu i Patu, komiksy Fingerpori, a na wyższym poziomie oczywiście Kaczor Donald.

      Pytam go, czy nie było mu trudno, kiedy w wieku dwudziestu lat wciąż nie potrafił dogadać się w banku. Siedzimy na ławce na cmentarzu, niedaleko pubu, w którym ma się odbyć koncert. Jest kwiecień, zimno, ale powietrze jest suche i jest nam przyjemnie. W Finlandii w tym samym czasie czekają na nas wilgoć, przenikliwy wiatr i okazjonalne ściany deszczu ze śniegiem. Piętnaście stopni na minusie w Sztokholmie to jak zero w Turku.

      – Żadnych problemów nie miałem, znam przecież angielski. Wiadomo, że jak ktoś przyszedł wymienić rury, to było gorzej. Ale zawsze staram się zamawiać szwedzkojęzycznych hydraulików, jeżeli cieknie mi woda. Albo szwedzkojęzycznego elektryka, mamy tu takiego jednego Szweda, jest spoko. Chodziłem do szwedzkiej szkoły podstawowej, liceum, teraz do Åbo Akademi, pracuję ze Szwedami. Nie, no co ty, nie brakowało mi nigdy fińskiego.

      Zaraz zacznie się koncert i na żywo będziemy mogli pośmiać się razem ze Szwedami z Finów i ich strachu o to, żeby nie być „zbyt pedalskimi”. Pytam Nicklasa, czy nie czuje, że mógł przegapić pewne możliwości, nie znając fińskiego. Że mógł się spotykać z ciekawymi osobami, skorzystać z kół zainteresowań albo wybrać pracę z większej puli.

      – Nie, nie czuję, żeby tak było. Może są ludzie, z którymi nie mogę się dogadać, ale są inni, z którymi mogę, i niczego mi nie brakuje. Muszę wiedzieć, gdzie iść, jeśli chcę coś załatwić. Ale każdy tak ma, ty też wybierasz zawsze ten sam salon fryzjerski, a nawet spożywczak. A że czasami ten podział biegnie według linii językowej? Mamy tu taki mały apartheid!

      Znowu się udało

      1 maja. Powietrze pachnie świeżą trawą i wilgotnym mchem. O wczorajszej paradzie świadczą tylko zagubione gdzieniegdzie kawałki konfetti. Studenci leżą w parku w mniejszych i większych grupkach. Ci bardziej tradycyjni na kocyku rozłożyli śledzia i sałatkę ziemniaczaną. Ci, którzy wczoraj dali mniej czadu, rozlewają wino musujące do plastikowych kubeczków. A ci, którym kac na to pozwala, tańczą do muzyki z przenośnego głośnika.

      Gdzieś pod drzewem leży zagubiona czapeczka marynarska. W koronie chowają się wciąż głodne wiewiórki. Kiedy znajdują w sobie odwagę, zbiegają na trawę ukraść kawałek ciemnego żytniego chleba lub lekkiej wasy. Bażanty nie przejmują się niczym, chodzą pomiędzy piknikowiczami i cieszą się ciepłym, słonecznym dniem. Znowu się udało, nie było deszczu na Vappu!

      Młodsi rozmawiają, starsi leżą i mrużą oczy, ci „pomiędzy” czytają książki. Pary, które narodziły się wczoraj, trzymają się za ręce i głaszczą po włosach. Pary z dłuższym stażem polewają sobie parówki ketchupem i dzielą się piwem. Jest piękny, pierwszomajowy dzień. Wszyscy Finowie jednoczą się w lenistwie, błogości i kontemplacji przyrody.

      W dwóch różnych parkach.

      Suomi saatana [3]

      Dawno, dawno temu wśród wysokich lasów, pomiędzy rozległymi jeziorami mieszkał bardzo mały lud bardzo dużych trolli. Trolle zajmowały się łowieniem ryb, uprawianiem ziemi i leśnym zbieractwem. Wieczorami opowiadały sobie wywołujące dreszcze historie o nieustraszonych bohaterach, nieopisanych bogactwach, upiornych wiedźmach i przerażających surmach – potworach z garniturem długich zębów. Bardziej od nich bali się jednak niedźwiedzi i wilków, a latem komarów.

      Trolle żyły w harmonii z rytmem przyrody – zimą chroniły się przed przenikliwym zimnem pod warstwami skór zwierzęcych i stąpały delikatnie w ciemności, oświetlane tylko czasem przez zielone łuny aurory borealis. Latem budziły się do życia, tańczyły, pływały w wiecznie zimnej wodzie i łączyły się w pary. Marzyły o odnalezieniu magicznego Sampo – legendarnego artefaktu, który przynosi wszelkie bogactwa i szczęście. Po drugiej stronie ich rozległego świata mieszkali Saamowie. Żyli oni podobnie, mówili podobnym językiem i często przemieszczali się z miejsca na miejsce z psami i wielkimi stadami reniferów.

      Kraina, którą dzielili, była ogromna, a natura obdarzała ich wszystkim, czego potrzebowali w życiu. Było to miejsce tak wspaniałe, że szybko stało się obiektem zazdrości okolicznych mocarstw – Szwecji i Rosji. W XII wieku Szwedzi najechali krainę trolli pod pretekstem dzielenia się historią o nowym nieustraszonym bohaterze Jezusie. Wkrótce kraina stała się ich własnością, a trolle, które wtedy zaczęto już nazywać Finami, ich poddanymi.

      Szwedzi osiedlili się w krainie Finów, zwłaszcza na jej zachodnich brzegach. Przez siedemset lat rządzili krajem, budowali zamki, zakładali osady, brali śluby z Finami i przekonywali ich do mówienia w swoim języku. Finowie radzili sobie nieco gorzej. W XVII wieku z powodu wczesnych przymrozków i niskich zbiorów jedna trzecia ich populacji zmarła z głodu. Jeszcze gorzej radzili sobie Saamowie, którzy zostali pozbawieni ziemi, reniferów, a nawet prawa do używania własnego języka i praktykowania swojej religii. Widząc tę niedolę, Cesarstwo Rosyjskie zaoferowało swoją pomoc i w XIX wieku wzięło Finów pod swoją opiekę.

      Ani Szwecja, ani Rosja nie okazały się jednak dobrymi opiekunami dla naszej wesołej trollej gromadki. Finowie potrzebowali własnego kraju, a do tego niezbędna była własna tożsamość. Elias Lönnrot wyruszył więc na wieloletnią wyprawę celem spisania tradycyjnych wierzeń z fińskiego regionu

Скачать книгу