Wygrane marzenia. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wygrane marzenia - Diana Palmer страница 10
– Dobra, porozmawiamy o tym później – rzuciła pojednawczo Karina. – A w ten sposób wstaje się z tafli – kontynuowała, klękając na podłodze. Podciągnęła jedną nogę, oparła się o nią obiema dłońmi i wyprostowała, przenosząc ciężar na zgięte kolano i dostawiając drugą nogę.
– Wow! – wykrzyknęła Janey. – Niesamowite!
Karina uśmiechnęła się, widząc zachwyt na twarzy dziecka. Ona też się tak czuła, gdy po raz pierwszy w wieku trzech lat mama zabrała ją na łyżwy.
– Pamiętaj o wkładkach do butów. Dzięki nim nie obetrzesz sobie kostek – zaznaczyła, przekazując dziewczynce okupioną bólem wiedzę. – Cieszę się, że przynajmniej je masz.
– Lindy powiedziała, że bez nich zrobią mi się pęcherze.
– Te łyżwy są bardzo sztywne. Nowe?
– Tak – potwierdziła Janey.
– Są specjalne piecyki do termoformowania, dzięki którym można dopasować łyżwy do stopy. Nie wiem, czy akurat tu, ale na pewno jest taki na lodowisku w Jackson Hole.
– Tata nie będzie miał czasu, żeby ze mną jechać tak daleko – ze smutkiem powiedziała dziewczynka. – Ciągle tylko praca i praca.
– Coś wymyślimy. Tymczasem spróbujemy je rozbić stopniowo. Zanim włożysz łyżwy, dobrze, żebyś trochę rozruszała kostki.
– Sporo wiesz na ten temat.
– Wiem to od mamy – odparła z uśmiechem Karina. – To ona mnie uczyła.
– Ja nic nie umiem. Ledwo się utrzymuję na łyżwach. Z początku nie umiałam na nich nawet stać. Ale Lindy kazała mi rozstawić nogi i wykrzywić je w kostkach. Tak czuję się pewnie.
– To niebezpieczne – zauważyła Karina. – Należy zawsze stać prosto, ze złączonymi stopami. Umiesz robić „beczki” i przekładanki?
– Możesz mówić po ludzku? – rzuciła półżartem Janey.
Karina parsknęła śmiechem.
– Widzisz tamtą dziewczynę, tę w czarnym stroju? Właśnie robi „beczki” do tyłu.
Janey spojrzała we wskazanym kierunku.
– Rany, ja w ogóle nie umiem jeździć do tyłu.
Najwyraźniej Lindy nie zależało na tym, żeby ją czegokolwiek nauczyć. Szkoda.
– Wyjdź już na taflę. Trzymaj się bandy i po prostu przesuwaj się wzdłuż niej. Stopy razem. Pochyl się do przodu i trzymaj barierki. Zaraz wrócę. Chcę porozmawiać z właścicielką lodowiska. Podobno kiedyś trenowała łyżwiarzy.
– Taka jedna starsza dziewczyna ze szkoły ma z nią lekcje – oświadczyła Janey, po czym dodała: – Ta pani pochodzi z Niemiec. Tamta dziewczyna mówiła, że jest miła i bardzo cierpliwa.
– Zamienię z nią tylko dwa słowa. Nie rozpędzaj się – ostrzegła. – Stopy razem, kolana lekko ugięte, ciało pochylone do przodu, ale nie za bardzo. Pięty złączone, palce na zewnątrz. Poruszaj się jak pingwin i trzymaj się bandy.
– Nie zapamiętam wszystkiego!
– Dasz radę. Jak się nauczyłaś gaelickiego?
– Powtarzałam w kółko te same zwroty, aż wreszcie zapadły mi w pamięć.
– Z jazdą na łyżwach jest tak samo. Uczymy się przez powtarzanie. Spróbuj, a ja poszukam właścicielki.
– Okej. Dziękuję!
– Nie ma za co – odparła z uśmiechem.
Janey ostrożnie ruszyła na lód, a Karina pokuśtykała o lasce do biura. To była wielka hala, więc się mocno zmęczyła.
Straciłam formę, pomyślała, bo gdy dotarła do biura, była zdyszana.
Zapukała do pokoju.
– Proszę – odezwała się jakaś kobieta z silnym niemieckim akcentem.
Karina weszła do środka, zamknęła za sobą drzwi, a kiedy się odwróciła, aż zachłysnęła się powietrzem.
– Pani Meyer! – wykrzyknęła zaskoczona.
Hilde Meyer oderwała wzrok od komputera i na widok znajomej twarzy rozciągnęła usta w uśmiechu.
– Karina! – zawołała radośnie, wybiegła zza biurka i zamknęła ją w objęciach. – Och, kochana, tak mi przykro z powodu tego, co cię spotkało!
Karina walczyła ze łzami.
– Lekarz zatrudniony na lodowisku, na którym miałam wypadek, mówił, że powinnam zapomnieć o dalszej jeździe na łyżwach.
Pani Meyer odchyliła się zniesmaczona.
– Tak mówi większość lekarzy, kiedy ktoś się połamie – prychnęła. – Od jednego usłyszałam to samo w ostatnim roku mojej sportowej kariery. Zignorowałam go, a miesiąc później zdobyłam srebro na mistrzostwach świata. – Zachichotała. – Ale wracając do ciebie. Co tu właściwie robisz?
– Opiekuję się dziewięciolatką, której ojciec ma tu ranczo. Proszę nikomu o mnie nie mówić – dodała cicho. – Nie chcę, żeby inni wiedzieli.
– Wiesz, że w Jackson Hole jesteś prawdziwą legendą? – rzuciła prowokacyjnie trenerka. – Wszystkich tam rozpierała duma, kiedy ty i Paul zostaliście mistrzami świata.
Karina westchnęła.
– W tym roku Paul spróbuje sił z nową partnerką. Niezbyt mu się to uśmiecha. Stracimy przez to stypendium, ale powiedziałam mu, że nie ma wyboru, jeśli chce dalej startować. Nie wiem, czy kiedykolwiek wrócę na lód – wyznała. – Ech, brakuje mi Paula. Tworzyliśmy zgraną parę.
– Mieliście szansę na olimpijskie złoto. – Hilde Meyer skrzywiła się, zawieszając wzrok na ortezie Kariny. – Paskudnie wtedy upadłaś. Mam nadzieję, że chodzisz na fizjoterapię. Moim zdaniem powinnaś wrócić do treningów, gdy tylko będziesz w stanie – dodała stanowczo. – Im dłużej będziesz zwlekać, tym będzie trudniej.
– Boję się – przyznała ze wstydem Karina. – Wciąż słyszę ten trzask łamanych kości. Że też musiało paść na nogę, na której zwykle ląduję.
– Wszyscy miewamy wypadki, które wyłączają nas z rywalizacji. Czasami na rok, czasami na dwa lata… – pocieszała ją trenerka. – Ale prawdziwy mistrz nie zniechęca się przez byle kontuzję. Szczerze mówiąc, Karino, przez te wszystkie lata los obchodził się z tobą łaskawie. To był twój pierwszy poważny wypadek. Większość z nas zaliczyła ich dużo więcej.
Karina