Wygrane marzenia. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wygrane marzenia - Diana Palmer страница 8
– Janey wróciła ze szkoły – oświadczył, szybko się odwracając. – Chce jechać na lodowisko.
– Tak, panie Torrance.
Wyszła za nim zażenowana, że straciła poczucie czasu. Szef był niecierpliwym człowiekiem. Miała nadzieję, że kiedyś do tego przywyknie. Przypominał jej dawnego trenera, którego ona i Paul zatrudnili przed kilkoma laty. Uchodził za najlepszego z najlepszych, ale okazał się apodyktycznym furiatem. Gnębił ich niemiłosiernie, stresował i beształ za każdy błąd, który był tego efektem. Znosili jego obelgi przez prawie dwa lata, bo bali się go zwolnić i szukać następcy. Wreszcie przez inny duet łyżwiarski poznali duńskiego trenera, który sprawiał wrażenie miłego, a przede wszystkim nie wrzeszczał, i namówili go, żeby zaczął ich trenować. To dzięki jego pomocy i choreografii zdobyli złoto na mistrzostwach świata. Karina pamiętała, ile nerwów ich kosztowało, żeby powiedzieć swojemu dręczycielowi, że odchodzą. Był wściekły, kiedy się dowiedział, miotał jeszcze gorsze przekleństwa i obelżywe słowa. To było ciężkie rozstanie. Ale musieli to zrobić; nie mogli rozpocząć współpracy z nowym trenerem, dopóki go o tym nie poinformowali. Takie były zasady.
To doświadczenie pozostawiło po sobie trwałe blizny, a Torrance niewiele się różnił od tamtego człowieka. Był tak samo nerwowy, tak samo… warkliwy. Tak, to dobre słowo!
– Warkliwy – wymamrotała pod nosem, maszerując na zimnym wietrze ku werandzie.
Torrance odwrócił się i zmierzył ją wzrokiem spod ronda kapelusza.
– Warkliwy?
Zaczerwieniła się.
– Tak sobie tylko… głośno myślę – wydukała.
– Warkliwy. – Prychnął, odwrócił się i podszedł do drzwi. – Gdzie masz płaszcz? – spytał.
– Nie lubię płaszczy – odpowiedziała. – Zimno mi nie przeszkadza.
Obrzucił ją wzrokiem. Przypominała figurę wyrzeźbioną w lodzie. Posągowa, pełna wdzięku i tajemnic. Ta elegancja – tak, to dobre słowo! – wydawała się wrodzona, zupełnie jakby w jej żyłach płynęła królewska krew. Była niczym lodowa księżniczka, spokojna i niezłomna. Dziwne, że tak ją postrzegał. W dodatku nie przestawała się rumienić. Ile mówiła, że ma lat? Dwadzieścia trzy? Czy to możliwe, żeby w tym wieku była jeszcze niewinna?
Nie wiedział, skąd te myśli. W końcu był zaręczony, a jego narzeczona, z pozoru chłodna i oficjalna, była ognistą kobietą. Nie powinien tak patrzeć na inną.
Ta dziwna fascynacja jej osobą tylko go rozzłościła.
– Lodowisko znajduje się tuż za miastem. Jest otwarte do dwudziestej pierwszej, więc zaraz potem wracajcie do domu – poinstruował Karinę. – Masz komórkę?
– Tak, proszę pana.
– Naładowaną? – spytał z błyskiem w oku.
Jakby zgadł… Karina ponownie oblała się rumieńcem.
– W samochodzie mam ładowarkę.
– To zrób z niej użytek – warknął. – Mam nadzieję, że w tej samobieżnej trumnie, którą nazywasz autem, masz jakieś koce, łopatę i wodę.
Odetchnęła głęboko, nim odparła:
– Nie, ale będę mieć.
– Billy Joe cię zaopatrzy. Jeśli utkniesz w śniegu, a tu, wiadomo, sypie już w październiku, to zadzwoń na ranczo i ktoś po ciebie przyjedzie. Tylko naładuj tę komórkę – przypomniał i spojrzał na zegarek. To był rolex. Karina od razu rozpoznała markę. – Muszę jechać po Lindy i na lotnisko. Mamy spotkania w Los Angeles. Opiekuj się moją córką.
– Ma się rozumieć.
Mruknął coś ochryple i wszedł do domu.
– Cześć, tato! – wykrzyknęła Janey i go uściskała. – Znowu wyjeżdżasz? – spytała ze smutnym westchnieniem.
– Jeśli nie będę pracował, nie będziemy mieli co jeść – zauważył. – No i kto nakarmi Billy’ego Joe? Bez niego Dietrich nam zdziczeje i pożre nas wszystkich we śnie.
Janey parsknęła śmiechem.
– Nie zrobiłby tego. Prawda, słodziaku? – zwróciła się do psa, który prawie nigdy jej nie odstępował.
– Bądź miła dla jak-jej-tam – rzucił, spoglądając na Karinę, żeby wiedziała, że nie jest dla niego na tyle ważna, by zapamiętał jej imię.
Owszem, zrozumiała aluzję. Była zwykłym meblem.
– Bezpiecznej podróży! – powiedziała z szerokim uśmiechem.
– Tak tylko mówisz, a po cichu pewnie mi życzysz, żebym się potknął o moje wielkie stopy i wylądował twarzą w błocie – odparł uszczypliwie. – Ale nie licz na to. Do zobaczenia. Pewnie jakoś w przyszłym tygodniu. Lindy chce się jeszcze załapać na show w nowym nocnym klubie w LA.
– Pa, tato!
Uśmiechnął się do córki, a potem z narzuconą sobie obojętnością spojrzał na Karinę i wyszedł.
– Jedziemy na lodowisko? – spytała z ekscytacją Janey, gdy ojciec zniknął za drzwiami. – Nie mogę się już doczekać!
– Wspominałaś wcześniej, że jeszcze nie masz trenera, tak? – spytała w roztargnieniu Karina.
– To prawda – potwierdziła z westchnieniem. – Ale Lindy czasami mnie uczy. – Nie zabrzmiało to zbyt entuzjastycznie.
Karina odwróciła się do dziewczynki i posłała jej uśmiech.
– Potrzebujesz trenera, który pomoże ci opanować podstawy. Czy Lindy nauczyła cię podstawowych elementów? Jazdy na wewnętrznej i zewnętrznej krawędzi, chassé, toe-loopów…? – Urwała, bo Janey patrzyła na nią, jakby mówiła po chińsku. – Nic a nic?
Janey wykrzywiła twarz.
– Każe mi robić ósemki na lodzie. O co chodzi z tą wewnętrzną i zewnętrzną krawędzią?
O rany! – pomyślała Karina.
Lindy uczyła Janey starych, obowiązkowych figur. Nie było w tym nic złego, ale do niczego się nie przydadzą, gdyby Janey zaczęła startować w zawodach, nawet takich, które organizowano dla dzieci posiadających zaledwie elementarne umiejętności. Może Lindy, podobnie jak ojciec Janey, uważała, że dla niej to tylko zabawa i sytuacja nie jest na tyle poważna, żeby trzeba było angażować