Wołanie grobu. Simon Beckett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wołanie grobu - Simon Beckett страница 3
To wszystko miało jednak złą stronę. Rozłąka z żoną i córką była zawsze bolesna, nawet jeśli trwała tylko parę dni.
Wysiadłem z samochodu i ostrożnie stanąłem na mokrej trawie. Pachniało wilgocią, wrzosem i spalinami. Wyciągnąłem z bagażnika jednorazowy kombinezon trzymany w pudle z całym kompletem odzieży ochronnej. Policja zazwyczaj zapewniała kombinezony, ale wolałem mieć własny. Zasunąłem zamek błyskawiczny i wziąłem aluminiową walizkę ze sprzętem. Do niedawna zadowalałem się sfatygowanym neseserem, ale Kara przekonała mnie, że powinienem wyglądać jak zawodowy konsultant policyjny, a nie jak komiwojażer.
Jak zwykle miała rację.
Gdy przeciskałem się między zaparkowanymi radiowozami, nadjechał samochód. Jaskrawożółta karoseria powinna była wcześniej zwrócić moją uwagę, ale za bardzo skupiłem się na przygotowaniach. Nagle usłyszałem głos:
– Udało ci się trafić?
Odwróciłem się i zobaczyłem dwóch mężczyzn wysiadających z auta. Jeden z nich był niski i miał wyrazistą twarz. Nie znałem go, znałem za to jego młodszego towarzysza. Wysoki i przystojny, sprawiał wrażenie pewnego siebie sportowca: szerokie bary i swobodna postawa. Terry Connors. Nie sądziłem, że go tutaj spotkam, a jednak powinienem był się zorientować, gdy zobaczyłem samochód. Efekciarskie mitsubishi, jego duma i radość. Wyróżniało się wśród nijakich radiowozów.
Uśmiechnąłem się, mimo że jak zwykle wzbudzał we mnie mieszane uczucia. Dobrze zobaczyć znajomą twarz w całej tej bezosobowej policyjnej machinie, chociaż nasze relacje zawsze były dość napięte.
– Nie wiedziałem, że włączono cię do śledztwa – mruknąłem, gdy podeszli bliżej.
Terry wyszczerzył się w uśmiechu, zaciskając zęby na obowiązkowej gumie do żucia.
Schudł trochę, odkąd widziałem go ostatni raz, więc kwadratowa szczęka stała się bardziej wydatna.
– Jestem zastępcą oficera prowadzącego. Jak myślisz, kto mu o tobie powiedział?
Wciąż się uśmiechałem. Gdy poznałem Terry’ego, pracował w dochodzeniówce policji metropolitalnej, ale spotkaliśmy się z innych powodów. Jego żona Deborah trafiła do tej samej kliniki położniczej co Kara. Szybko się zaprzyjaźniły. Za to ja i Terry na początku traktowaliśmy siebie z pewną nieufnością. Oprócz pracy zawodowej niewiele nas łączyło. On był ambitnym człowiekiem, sportowcem uwielbiającym współzawodnictwo, więc służba w policji stanowiła kolejne pole do rywalizacji. Jego pewność siebie i rozdęte ego były czasem drażniące, ale włączył mnie do paru dobrze prowadzonych przez siebie śledztw, a to przysłużyło się nam obu.
Przed rokiem zaskoczył wszystkich swoim odejściem z policji metropolitalnej. Nigdy nie dowiedziałem się, dlaczego to zrobił. Mówiło się, że Deborah chciała być bliżej swojej rodziny w Exeter, ale w przypadku tak ambitnego faceta jak Terry porzucenie ostrego życia w Londynie dla Devonu było niezrozumiałym krokiem na ścieżce kariery.
Ostatni raz widzieliśmy się tuż przed ich przeprowadzką. Poszliśmy we czworo na kolację, ale było drętwo. Przez cały wieczór między Terrym a jego żoną panowało z trudem skrywane napięcie, więc poczułem ulgę, gdy spotkanie dobiegło końca.
Po przenosinach Deborah i Kara bez przekonania starały się utrzymać kontakt, więc ich relacje osłabły, a ja od tamtej pory ani razu nie widziałem Terry’ego.
Najwyraźniej jednak radził sobie dobrze, skoro współprowadził ważne śledztwo. Sądziłem, że takim dochodzeniem powinien pokierować ktoś wyższy rangą. Zapewne Terry działał pod dużą presją, więc może nic dziwnego, że stracił trochę kilogramów.
– Właśnie się zastanawiałem, skąd Simms o mnie wie.
Byłem wprawdzie oficjalnym współpracownikiem policji, jednak większość zleceń otrzymywałem dzięki rekomendacji. Miałem nadzieję, że tej konkretnej roboty nie zawdzięczam Terry’emu.
– Zrobiłem ci dobrą reklamę, nie zepsuj tego.
Pohamowałem przypływ irytacji.
– Postaram się.
Terry wskazał kciukiem mężczyznę stojącego obok.
– Śledczy Roper. Bob, to David Hunter, antropolog, o którym ci mówiłem. O rozkładających się trupach usłyszysz od niego więcej, niżbyś chciał.
Niższy mężczyzna uśmiechnął się do mnie. Miał pożółkłe od tytoniu wystające zęby i bystre oczy, którym niewiele umykało. Skinął mi głową na powitanie, a ja wyczułem silną woń taniej wody po goleniu.
– Ta sprawa panu podpasuje – powiedział przez nos, z silnym miejscowym akcentem. – Zwłaszcza jeśli to to, o czym myślimy.
– Na razie nic nie wiemy – wtrącił Terry. – Idź się rozejrzeć, Bob. Chcę chwilę pogadać z doktorem.
Polecenie zabrzmiało prawie opryskliwie. Roper przymknął groźnie oczy, ale wciąż się uśmiechał.
– Jasne, szefie.
Terry popatrzył za nim z kwaśną miną.
– Uważaj na niego. To przydupas Simmsa. Drapałby go po jajach, żeby mu tylko sprawić przyjemność.
Wyglądało na to, że między tymi dwoma jest jakiś konflikt, ale Terry zawsze zadzierał z ludźmi. Nie zamierzałem mieszać się do osobistych wojenek między policjantami.
– Czy w sprawie tych zwłok są jakieś hipotezy?
– Raczej nie. Wszyscy sądzą po prostu, że to robota Monka.
– A ty jak uważasz?
– Nie wiem. Właśnie dlatego cię ściągnęliśmy. Musimy mieć pewność. – Wziął głęboki oddech; wydawał się spięty. – Dobra, chodź, tędy. Simms już tam jest, nie każmy mu czekać.
– Co to za człowiek? – spytałem, gdy ruszyliśmy ścieżką w kierunku przyczep i kontenerów.
– Skurwiel bez poczucia humoru. Lepiej go nie wkurzać. Ale trzeba mu przyznać, że ma łeb na karku. Wiesz, że to on prowadził tamto pierwsze śledztwo?
Kiwnąłem głową. Simms rozsławił swoje nazwisko w poprzednim roku jako człowiek, który posadził Monka za kratkami.
– Tak. To chyba mu nie zaszkodzi w karierze.
– Można tak powiedzieć – odparł