Wołanie grobu. Simon Beckett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wołanie grobu - Simon Beckett страница 6
– Ma pan znakomite rekomendacje, wolałbym jednak, żebyśmy działali zespołowo. Jestem osobiście zainteresowany losami tego dochodzenia i nie będę tolerował żadnych perturbacji. Wyrażam się jasno?
Wiedziałem, że Wainwright na nas patrzy, domyślałem się też, że odpowiednio „naregulował” Simmsa. Poczułem rozdrażnienie, pracowałem jednak już wcześniej z irytującymi oficerami śledczymi, wiedziałem więc, że nie warto się spierać. Zachowałem tak samo beznamiętną minę.
– Oczywiście.
– Świetnie. Chyba nie muszę panu mówić, jakie to dla nas ważne. Jerome Monk siedzi za kratami, lecz moje zadanie dobiegnie końca dopiero wtedy, gdy szczątki ofiar zostaną odnalezione i zwrócone ich rodzinom. Jeśli, powtarzam, jeśli to jedna z ofiar, muszę o tym wiedzieć. – Patrzył na mnie jeszcze chwilę, aby się upewnić, że wszystko do mnie dotarło. – A teraz zostawiam panów, żebyście mogli pracować.
Przecisnął się przez poły i wyszedł z namiotu. Ja i Wainwright milczeliśmy dłuższy moment. Wreszcie profesor odchrząknął teatralnie.
– Możemy zaczynać, doktorze Hunter?
Wydawało się, że czas stanął w miejscu pod okiem reflektorów. Ciemny torf niechętnie wypuszczał z objęć ludzkie szczątki, uparcie lepiąc się do tego, co z mozołem odkopywaliśmy. Do celu posuwaliśmy się powoli. W przypadku prawie każdej gleby łatwo dostrzec zarysy grobu. Spulchniona ziemia jest bardziej sypka i miększa niż nietknięty grunt dookoła, co pozwala bez trudu wytyczyć granice miejsca pochówku. Torf utrudnia takie wytyczenie. Nasiąka wodą jak gąbka, nie kruszy się tak naturalnie jak inne rodzaje gleby. Określenie kształtu grobu wymaga więcej staranności i wprawy.
Wainwright wykazywał się jednym i drugim.
Jego ogromna sylwetka dominowała w przestrzeni zamkniętej łagodnie wzdętymi ścianami namiotu. Oczekiwałem, że każe mi trzymać się z boku, ale, o dziwo, był zadowolony z mojej pomocy. Gdy zraniona duma przestała mi doskwierać, przyznałem w duchu, że jest świetnym fachowcem. Wielkie dłonie okazały się uosobieniem zręczności, zeskrobując wilgotny torf i odsłaniając pogrzebane ludzkie szczątki, a grube paluchy poruszały się z iście chirurgiczną precyzją. Gdy tak pracowaliśmy ramię w ramię, klęcząc na metalowych płytach wyłożonych dokoła grobu, a zwłoki z wolna wyłaniały się z czeluści, zacząłem myśleć, że zbyt pochopnie go osądziłem.
Uwijaliśmy się w milczeniu przez dłuższy czas, po czym nagle Wainwright zgarnął na kielnię robaka przekrojonego szpadlem na pół.
– Zadziwiające istotki, prawda? – mruknął. – Allolobophora. Prosty organizm, brak mózgu, najbardziej prymitywny układ nerwowy. Oczywiście to mit, że odrasta im ucięta połowa. To najlepszy dowód, że nie trzeba wierzyć we wszystko, co słyszymy. – Cisnął robaka we wrzosy i odłożył kielnię, stękając z bólu, bo kolana znów mu zatrzeszczały. – Z wiekiem ta robota staje się coraz trudniejsza. Jak chyba każda. Ale pan jest zbyt młody, żeby to zrozumieć. Londyńczyk, prawda?
– Owszem, mieszkam w Londynie. A pan?
– Och, ja jestem tutejszy. Z Torbay. Kawałek autem stąd, dzięki Bogu, więc nie muszę włazić w każdą latrynę, którą wykopie policja. Nie zazdroszczę tego panu. – Potarł dłonią lędźwie. – Jak się panu podoba w Dartmoor?
– Dość tu posępnie z tego, co widziałem.
– Och, nie widział pan najlepszego. To raj dla archeologów. Największe skupisko pozostałości z epoki brązu w całej Wielkiej Brytanii, a same wrzosowiska to istne muzeum przemysłu. Ciągle można tu znaleźć kopalnie ołowiu i cyny, którymi okolica jest usiana jak bursztyn muchami. Tu jest wspaniale! No, przynajmniej dla takich starych dinozaurów jak ja. Pan żonaty?
Z trudem za nim nadążałem.
– Tak.
– Rozsądny z pana człowiek. Zacna kobieta utrzymuje mężczyznę przy zdrowych zmysłach. Choć nie rozumiem, jak one z nami wytrzymują. Mojej żonie należy się order. Sama to zresztą powtarza – zachichotał. – Dzieci?
– Córeczka. Alice, pięć lat.
– Ach, świetny wiek. Ja mam dwie córki, obie już wyfrunęły z rodzinnego gniazda. Cieszmy się dziećmi, póki są małe. Niech pan mi wierzy, za dziesięć lat będzie się pan zastanawiał, gdzie się podziała pańska maleńka Alice.
Uśmiechnąłem się z uprzejmości.
– Czyli mamy jeszcze trochę czasu, zanim stanie się nastolatką.
– Proszę wykorzystać każdą chwilę. Mogę dać panu radę?
– Proszę bardzo.
Nie spodziewałem się takiej rozmowy.
– Niech pan nigdy nie przynosi roboty do domu. Mówię metaforycznie, rzecz jasna. Dystans jest bardzo istotny w naszej profesji, zwłaszcza jeśli mamy rodzinę. Inaczej się wypalimy. Bez względu na to, co pan widzi i jak bardzo wydaje się to fascynujące, proszę pamiętać, że to tylko praca. – Chwycił z powrotem kielnię i odwrócił się do szczątków. – A wie pan, rozmawiałem ostatnio z kimś, kto pana zna. Mówił, że początkowo kształcił się pan na lekarza.
– Rzeczywiście najpierw skończyłem medycynę, dopiero potem poszedłem na antropologię. Kto panu o tym powiedział?
Zmarszczył brwi.
– Przyznam, że nijak nie mogę sobie przypomnieć – odparł. – Pamięć nie ta co dawniej. To chyba było na jakiejś konferencji z medycyny sądowej. Rozmawialiśmy o młodym pokoleniu przejmującym stery w branży. Wtedy padło pańskie nazwisko.
Byłem zdziwiony, że Wainwright przyznał się, że słyszał o mnie. Poczułem się mile połechtany.
– Zmiana z medycyny na antropologię to spory skok – kontynuował, zeskrobując zawzięcie ziemię z łokcia ofiary. – Zgaduję, że kształcił się pan w Stanach? W Tennessee? W tym instytucie, gdzie specjalizują się w rozkładzie tkanek?
– W Antropologicznym Ośrodku Badawczym. Zgadza się, spędziłem tam rok.
Było to, zanim poznałem Karę, tuż po tym, gdy zmieniłem ścieżkę kariery, porzuciłem współpracę z żywymi ludźmi na rzecz martwych. Czekałem teraz na kąśliwą uwagę ze strony Wainwrighta, ale na próżno.
– To podobno bardzo dobra placówka – stwierdził – chociaż nie dla mnie. Muszę panu zdradzić, że nie jestem wielkim zwolennikiem Calliphoridae. Są obrzydliwe.
– Ja też nie – przyznałem – choć są pożyteczne.
Calliphoridae to łacińska nazwa plujkowatych, rodziny muchówek, dzięki którym można się wiele dowiedzieć o dekompozycji zwłok. Wainwright najwyraźniej uwielbiał łacińskie nazwy.
– Och, z pewnością. Choć nie w tym przypadku niestety. Zdecydowanie za zimno. – Wskazał kielnią zwłoki. – Co pan sądzi?