Lato na Rodos. Katarzyna Ryrych
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Lato na Rodos - Katarzyna Ryrych страница 5
Było dobrze, jak było.
Turet machał rękami, ale z dala ode mnie, wykrzykiwał wszystkie zakazane słowa, a ja żyłem w środku swojej bańki mydlanej.
Mieliśmy Rodos, dom, o którym nie wiedział nikt prócz naszych znajomych, mieliśmy co zjeść, a przede wszystkim mieliśmy spokój.
W ubiegłym roku to byłoby niemożliwe, bo matka bała się, gdy wychodziłem z domu. Cały czas wyglądała przez okno, żeby sprawdzić, czy siedzę i przekładam swoje kamienie, ale w końcu stwierdziła, że mogę pójść na plac zabaw (bo oczywiście nic nie wiedziała o Klubie Za Dużych Gaci), a kiedy Makmarfi powiedział jej, że jego zdaniem jestem odpowiedzialny i bystry, ucieszyła się, że nie musi już obserwować mnie zza firanki.
Trochę się przeraziła, gdy jej powiedziano, że łażę z Turetem, bo on nie miał najlepszej prasy, ale w końcu zgadała się z jego rodzicami i zrozumiała, że się tą chorobą nie zarażę, a przede wszystkim nie chodzę po osiedlu sam.
Jedyne, o co była zła, to o Porszaka, ale, widzicie, Turetowi ktoś powiedział, że mam auto.
Turet, podobnie jak ja, nie bał się, że zarażę go autem, bo to było coś, z czym przyszedłem na świat, a rodzice zorientowali się dopiero wtedy, kiedy zacząłem unikać dotyku i ustawiać wszystko w kolejności od największego do najmniejszego.
Mam wrażenie, że się mnie trochę bali, a udawali, że boją się o mnie.
To nie było w porządku.
A przynajmniej tak powiedział im Makmarfi.
Nie potrafili zrozumieć, że ja po prostu zacząłem porządkować świat.
Nie mogłem pozwolić, aby dokoła mnie panował chaos. W takim bałaganie mogło się wydarzyć dosłownie wszystko.
Cała reszta – przynajmniej według mnie – była okej.
Rozdział trzeci
Na Rodos znajdował się słynny Kolos Rodyjski, posąg Heliosa zaliczany do siedmiu cudów świata. Stał w pobliżu wejścia do portu i przez prawie 70 lat wskazywał drogę statkom, dopóki nie uległ zniszczeniu około 224 r. p.n.e. podczas trzęsienia ziemi.
z prospektu biura podróży
Z początkiem lipca na Rodos pojawił się Gabaryt. Zawsze miał coś ciekawego do zaproponowania. A to stolik, a to fotel, a to wersalkę, czyli naprawdę wielkie rozmiary. Turet doszedł do wniosku, że możemy sobie pozwolić na coś lepszego niż siennik, i ugadał się z Gabarytem, że ten załatwi nam coś za paczkę papierosów.
Gabaryt szukał, aż znalazł, i z pomocą dwóch Korweciarzy przytargał całkiem niezły tapczan.
Trzeba było trochę uważać, żeby nie wbić sobie w tyłek sprężyny, ale Szmirabella obiecała, że przyniesie igłę i nici i coś z tym zrobimy.
Kiedy Turet zaczął walić trzepaczką w nasz nowy mebel, podniósł się taki kurz, że przybiegł Kukułka i trochę nas sklął, bo właśnie kończył pracę nad kolejnym eliksirem i bał się, że cały efekt jego wysiłków weźmie w łeb.
Turet go przeprosił i wyjaśnił, że nie wolno wstawiać do domu brudnego mebla, po czym wszystko wróciło do normy.
Ludzie z Dziczy – bo tak zacząłem nazywać naszą część Rodos – byli naprawdę sympatyczni. To, że Kukułka wyzwał nas od głupich gówniarzy, nie oznaczało, że nas znielubił.
Po prostu powiedział, co myśli, i koniec.
Nie to, co poniektórzy, co potrafili kłócić się o to, że bluszcz przelazł z jednej działki na drugą.
Bluszcze tak mają, więc po co ta cała afera?
Ale na Luksusach, zwanych również Cywilizacją, ludzie mieli poprzewracane w głowach.
– Pan Bóg ma różnych lokatorów – podsumował Gabaryt, wziął zapłatę i poszedł dalej.
A my z pomocą Kukułki wstawiliśmy mebel do domku.
– No i dobrze – powiedział Kukułka. – Tyle lat to puste stało.
A potem usiadł obok nas i opowiedział nam o tym, co się wydarzyło w naszej budzie.
Właściwie to była straszna historia.
Buda zawsze była niczyja, a przynajmniej nikt nie pamiętał, kto ją postawił. Dość, że służyła jako schronienie tym, co nie mieli dachu nad głową, aż Zarząd się zdenerwował i ruderę zamknięto na kłódkę.
A potem uznali, że sprawa jest zakończona, i przestali się nią interesować.
„Żeby zrobić z Dziczą porządek – powiedział kiedyś Panda – musieliby odnaleźć wszystkich właścicieli i wszystko załatwić zgodnie z prawem. A właściciele byli nie wiadomo gdzie”.
Może brakło im pieniędzy, aby zrobić z tych bud prawdziwe altanki (dla ścisłości – budy bardziej mi się podobały), albo – jak mawiała Szmirabella – stracili serce, bo ziemia nie chciała produkować ogromnych czerwonych rzodkiewek lub chrupiącej zielonej sałaty, nie mówiąc już o ogórkach. Ogórki były najbardziej wybredne.
W ten sposób Dzicz przygarnęła tych wszystkich, którzy nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. W tym mnie i Tureta.
Co prawda Turet miał trochę wątpliwości co do Pandy, który woził się lexusem i gdyby tylko chciał, mógłby postawić sobie prawdziwy pałac. Ale wiele wskazywało na to, że jest bardzo przywiązany do swojej budy, a wierność to podstawa.
Tak przynajmniej kibice napisali na ścianie jednego z bloków.
– Uh-duh-duh, on jest naprawdę kimś – orzekł Turet.
Miał rację. Wiedzieliśmy, że to Panda wrzuca przez okienko naszej budy smakołyki, ale kiedy spróbowaliśmy mu podziękować, zrobił taką minę, jakby nie wiedział, o co nam chodzi.
– Kiedy byłam młoda – westchnęła Szmirabella – było coś takiego jak niewidzialna ręka.
– Uh-duh-duh – zainteresował się Turet. – Co to takiego?
Szmirabella wyjaśniła, że młodzi ludzie pomagali starszym, którzy byli chorzy albo samotni i nie mogli sami zrobić pewnych rzeczy – znieść węgla do piwnicy, narąbać drewna albo odśnieżyć chodnika przed domem. I pewnie Panda był jednym z nich, bo wiekowo by się to zgadzało.
A jako że starsi ludzie mieszkali teraz w blokach i nie potrzebowali ani węgla, ani drewna, a pług śnieżny załatwiał sprawę chodników, Panda postanowił wspierać młodych.
– To dobry człowiek ten Panda – westchnęła znów Szmirabella. – Gdybym była młodsza…
Trudno było zgadnąć, ile