Star Carrier. Tom 8. Światłość. Ian Douglas

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Star Carrier. Tom 8. Światłość - Ian Douglas страница 6

Star Carrier. Tom 8. Światłość - Ian Douglas

Скачать книгу

Cyndi DeHaviland, która straciła życie w piekle wokół Gwiazdy Kapteyna miesiąc temu.

      – Trzymaj szyk, Demon Cztery! – warknął dowódca eskadry. – Zamarudziłeś.

      W głosie komandora Mackeya słychać było stres.

      Czym ty się tak martwisz? – pomyślał Gregory, ale ugryzł się w język.

      – Przyjąłem – powiedział tylko.

      Przez chwilę nieuwagi zdryfował minimalnie z kursu w szyku siedmiu myśliwców, ale szybko wrócił do prawidłowej formacji. Korytarze kosmiczne wokół zespołu orbitalnego Supra­Quito roiły się od mniejszych i większych okrętów, holowników, statków transportowych, gigów, personelu w skafandrach, jednostek naprawczych i zaopatrzeniowych. W teorii oczyszczono korytarz dla eskadry myśliwców, ale zawsze mógł się zdarzyć błąd.

      A w kosmosie każdy błąd był drogi, śmiertelny lub jedno i drugie.

      Don Gregory nie miał już chociaż myśli samobójczych. Przez pewien czas po Invictusie sporo nad tym myślał. Depresja bywała przytłaczająca. Jego implanty wielokrotnie nakłaniały go do szukania pomocy, ale udawało mu się wciąż to przekładać… i unikać obowiązkowych badań psychiatrycznych. Gdyby dowiedzieli się o jego stanie, uziemiliby go, a może nawet wyrzucili z floty.

      Teraz zaś myślał, że może znajdzie lepsze rozwiązanie. Siedem myśliwców poruszało się z prędkością tylko osiemdziesięciu metrów na sekundę – niewiele przy skali otaczających ich ogromnych struktur. Chwilę wcześniej opuścili „Amerykę”, polecieli okrężną trasą, by uniknąć rojów nanobotów i asteroid, z których czerpały surowce, a następnie powoli obrali kurs na główną bazę floty.

      – Tu jest – zawołał porucznik Gerald Ruxton na kanale eskadry. – Nasz nowy dom!

      Lekki lotniskowiec USNA CVL „Republika” miał sześćset metrów długości, nieco mniej niż połowę rozmiarów okrętu, który opuścili. Podobnie jak „Ameryka”, wyglądał niczym otwarty parasol z długą, smukłą osią, zakończoną pełną wody kopułą. W jej cieniu obracały się dwa moduły, zapewniając załodze sztuczną grawitację. „Republika” mog­ła pomieścić trzy eskadry bojowe po dwanaście myśliwców, plus pewną liczbę jednostek pomocniczych, w tym eskadrę ratunkową. Eskadrę uderzeniową VFA-90 „Star Reapers” także przeniesiono z „Ameryki” na mniejszy okręt. Oprócz VFA-96 miała tu przylecieć także świeżo stworzona eskadra VFA-198 „Hellfuries”.

      Po Gwieździe Kapteyna „Black Demons” liczyła jedynie siedem myśliwców. Mieli otrzymać uzupełnienia z Oceany na Ziemi, ale Gregory uznał, że uwierzy w to, jak zobaczy je na odprawie. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy stracili wielu pilotów i na Ziemi nie nadążano z werbowaniem i szkoleniem nowych.

      – VFA-96, tu główna kontrola lotu „Republiki”. Lećcie do hangaru pierwszego, sześćdziesiąt metrów na sekundę.

      – Przyjąłem, kontrola lotu – odpowiedział komandor Luther Mackey. – Hangar pierwszy, sześćdziesiąt.

      Myśliwce typu Starblade wyhamowały do żądanej prędkości i ruszyły w stronę „Republiki” od strony rufy w jednym szeregu. Gregory leciał jako drugi, za Bruce’em Caswellem. Pozwolił AI myśliwca zmniejszyć prędkość i dostosować kąt przylotu. Hangary na lotniskowcu gwiezdnym były ruchomymi celami, obracającymi się wzdłuż jego osi, aby wytworzyć iluzję ciążenia. Dokowanie wymagało nadludzkiej precyzji i użycia silników manewrowych, gdy tylko starblade przekroczy próg okrętu. Ciało Gregory’ego przeszyło poczucie ciążenia, gdy pola magnetyczne chwyciły myśliwiec i zatrzymały go na końcu lądowiska.

      – Demon Cztery – odezwał się głos w jego głowie – pomyślnie zatrzymany. Witamy na pokładzie, poruczniku.

      Automaty gładko podniosły myśliwiec, robiąc miejsce dla kolejnego. W pokładzie pojawił się na chwilę otwór otaczający starblade Dona tak, by zachować próżnię w hangarze, podczas gdy myśliwiec otoczyło powietrze pod ciśnieniem i personel doku. Kokpit Gregory’ego rozpuścił się i pilot zszedł na pokład.

      – Witamy na „Republice”, poruczniku – odezwała się kobieta w stopniu komandora. Gregory poczuł, że łączy się z RAM-em w jego głowie i pobiera dane osobowe oraz rozkazy. – Okręt wskaże panu drogę do kajuty. Odprawa o jedenastej, sala pierwsza.

      – Dziękuję, pani komandor. – W głowie przeczytał, że nazywa się Sandra Dillon i jest ACAG „Republiki”, zastępcą szefa pilotów. Połączył się z AI okrętu i spytał o drogę przez labirynt jego wnętrza.

      Lekki lotniskowiec miał mniejsze rozmiary niż monstrum takie jak „Ameryka”, ale nadal był ogromny, z kilometrami wewnętrznych korytarzy i przedziałów oraz z liczącą ponad dwa tysiące osób załogą. Młodsi oficerowie dzielili kajuty we czwórkę. Znalazł swoją i zajął koję. Następnie kazał zaprowadzić się do jednej z sal odpraw.

      Gregory służył we flocie od czterech lat i nie była to dla niego pierwszyzna. Czekała ich typowa gadka powitalna, spotkanie z CAG okrętu. Jeśli im się poszczęści, dowiedzą się czegoś o ekspedycji, do której ich przydzielono. Nie była to typowa misja – okręt floty z personelem floty i trzema eskadrami myśliwców, ale z cywilnym kapitanem i całą kupą cywilnych ksenosofontologów. Oznaczało to, że czekał ich pierwszy kontakt.

      Gregory nie przejmował się szczególnie. Przeszedł już swoje i dostał nową parę nóg. Teraz miał tylko jedno pytanie: kiedy dostanie przepustkę? Miał bardzo ważne sprawy do załatwienia.

      USNA CVE „Guadalcanal”

      Orbita Heimdalla

      Gwiazda Kapteyna

      Godzina 12.13 GMT

      Kapitan Laurie Taggart wleciała w nieważkości do przedziału mostka lotniskowca eskorty „Guadalcanal” i zasiadła w fotelu dowódcy.

      – Kapitan na mostku! – oznajmił komandor Franklin Simmons, jej pierwszy oficer, gdy fotel objął dolną część jej ciała, ograniczając ruchy. Przed nią porucznik Rodriguez, specjalista od informacji bojowej, przyglądał się otaczającym go ekranom. Spojrzawszy na nie, Taggart szeroko otworzyła oczy.

      – Co to ma być, do cholery? – Wezwano ją wcześ­niej na mostek, ale nie powiedziano, o co chodzi.

      – Nie jestem pewien, pani kapitan – odparł Rodriguez. – Ale to muszą być Rózie. Nic innego nie działa na taką skalę!

      – Czy reszta floty to widzi?

      – Zobaczą, gdy sygnał do nich dotrze. Czas transmisji… jeszcze dziesięć minut.

      Taggart przyjrzała się uważniej ekranom, po czym połączyła się z Nelly, AI okrętu, wyświetlając ten sam obraz we własnej głowie.

      Przyjrzała się cudom…

      Nie po raz pierwszy Taggart kwestionowała, czy te istoty to rzeczywiście Gwiezdni Bogowie jej religii. Ostatnio nabrała dystansu do starych wierzeń, ale nie mog­ła nie czuć podziwu i zdumienia.

      Znajdowali się na orbicie księżyca

Скачать книгу