Star Carrier. Tom 8. Światłość. Ian Douglas

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Star Carrier. Tom 8. Światłość - Ian Douglas страница 10

Star Carrier. Tom 8. Światłość - Ian Douglas

Скачать книгу

rękę.

      – Nie chcę słyszeć o tej części. Proszę posłuchać… co do mojej przyjaciółki…

      – Czy kochał ją pan?

      Skinął głową.

      – Miała na imię Megan.

      – Czy ma pan nagranie? Czy może znajduje się już w eschatowersum?

      Westchnął.

      – Mam jej awatar.

      – Ach. – Mina Marukawy zrzedła. – Możemy panu zaoferować bardzo realistyczną symulację. Specjalna AI odtworzy jej wygląd, emocje, myśli i manieryzmy w oparciu o dostępne dane. To nie…

      – To nie będzie tak naprawdę ona. Wiem.

      Gregory odchylił się w fotelu, stukając palcami o poręcz. Łagodne światła i przypadkowe kształty wokół niego rozpraszały go. Musiał to przemyśleć.

      Awatar Meg stanowił elektroniczną wersję jej samej, której używała do wirtualnej komunikacji. Osobisty asystent i sekretarka mogąca elektronicznie ją reprezentować. Myślał o nim jako o rodzaju szkicu, chociaż nie powstrzymało go to od długich rozmów z nim od czasu śmierci Meg. Każdy miał awatary – oczywiście oprócz prymów i fanatyków religijnych, którzy je odrzucali.

      Gregory od jakiegoś czasu rozważał samobójstwo. Prostą, bezbolesną drogę ucieczki od bólu świata pozbawionego Meg. Paradise, Inc. oferowało mu rozwiązanie: nawet ­jeśli umysł – a nie prawdziwy Don Gregory – zostanie przeniesiony do symulacji wszechświata, pozostawiony w rzeczywistym świecie Gregory przestanie istnieć. A to samo w sobie było rodzajem nieba.

      A ­jeśli ta firma umiała przenieść do komputera świadomy umysł, jaźń, ego i samoświadomość Dona Gregory’ego, to obudzi się w lepszym, bogatszym, pełniejszym życia wszechświecie z iluzją towarzystwa Megan.

      Może z czasem potrafiłby zapomnieć, że jest tylko iluzją, otaczającą pakiet oprogramowania AI?

      Marukawa wydawała się czytać mu w myślach.

      – W czasie procesu możemy edytować pańskie wspomnienia. Może pan nie zdawać sobie sprawy, że pańska towarzyszka jest kopią. Czy że żyje pan w symulacji.

      Zaśmiał się lekko.

      – Słyszałem sugestie, że już w niej żyjemy. Skąd byśmy wiedzieli, że nie?

      – Hipoteza nie do udowodnienia. Ale fascynująca.

      – Jeśli żyjemy w symulacji, ktoś kiepsko ją zaprogramował.

      – I to, panie poruczniku – powiedziała wesoło – powód, dla którego powstało Paradise, Inc. Czy jest pan obecnie w czynnej służbie?

      – Tak. Jeszcze dwa lata, zanim będę mógł odejść.

      – To nie problem. Możemy zrobić dla pana rezerwację, a nawet zacząć projektować idealny wszechświat, zanim przeprowadzimy proces.

      – Muszę to przemyśleć – odparł i wstał. – Jeszcze jedno pytanie…

      – Oczywiście.

      – Jak za to zapłacę, skoro będę martwy?

      – Odda pan swoje prywatne konta, minimum dziesięć tysięcy. Im więcej pan przeleje, tym szersze pole potencjalnych uniwersów stanie przed panem otworem. Koszt składa się na bieżące utrzymanie eschatowersum, koszty administracyjne…

      – W tym pani pensję, jak zakładam. – Uśmiechnął się szeroko. – Dziękuję, pani Marukawa. Była pani bardzo pomocna.

      – Czekamy na pańskie nowe życie z nami, panie poruczniku.

      Gregory opuścił biuro i ruszył przez rozbudowany kompleks w stronę Swobodnego Spadku, baru popularnego wśród oficerów floty mających przepustkę „na ląd”. Marukawa poruszyła parę nieprzyjemnych kwestii.

      Po pierwsze, niezaprzeczalny fakt, że Megan nie żyła, więc ­jeśli będzie z nią dzielić sztuczną rzeczywistość, to będzie tylko elektroniczną iluzją, nie prawdziwą osobą. Mógł wyedytować swoją pamięć o tym, ale nadal sama myśl była… nieprzyjemna.

      Pozostawała też kwestia wieczności. Nic nie trwa wiecznie, w tym komputery i sieci AI krążące wokół Ziemi na orbitach synchronicznych czy pod powierzchnią Księżyca. Oczywiście, kiedyś wszystko to mog­ło zostać wchłonięte przez większą, bardziej zaawansowaną infrastrukturę elektroniczną. Potrafił sobie wyobrazić zbudowanie przez ludzkość roju Dysona, jak ten, który znaleźli przy Gwieździe Tabby, a może nawet galaktycznej sfery Dysona, konstrukcji typu trzeciego w skali Kardaszewa, jak ta, którą zaobserwowali w odległej o miliony lat przyszłości. Gdyby tak się stało, wirtualne multiwersum Paradise, Inc. jakoś by przetrwało.

      Ale Gregory widział, co się stało, gdy istota z Rozety pochłonęła Heimdalla, zaledwie dwanaście lat świetlnych od Układu Słonecznego. Zdigitalizowane umysły zamieszkujące sztuczne światy zostały… pożarte. Czy nadal żyły, o ile egzystencję w wirtualnej rzeczywistości można nazwać życiem?

      Co, ­jeśli obca istota kiedyś trafiłaby na Ziemię? Być może w czasie, kiedy on spędzałby błogie chwile w cyfrowym niebie?

      Albo… cholera. Co, ­jeśli pracownicy kiedyś zastrajkują? Jeśli ktoś wyciągnie wtyczkę?

      Nie podobała mu się myśl, że jego istnienie miałoby w takim stopniu zależeć od kogoś innego.

      Gregory pomyślał, że na dłuższą metę chyba lepiej pogodzić się z wszechświatem, w którym teraz przebywał.

      TC/USNA CVS „Republika”

      Stocznia Supra­Quito

      Orbita synchroniczna Ziemi

      Godzina 14.27 TFT

      – Moduł Światłość Jeden na pokładzie – oznajmił pierwszy oficer okrętu. Komandor Jonathan Rohlwing spojrzał na Graya trudnym do rozszyfrowania wzrokiem. – „Republika” jest pod każdym względem gotowa do odlotu.

      – Personel?

      – Dwanaście osób wciąż przebywa na przepustce, ale mają wrócić do szesnastej.

      – Dobrze.

      Gray zastanawiał się, czy w głosie Rohlwinga słychać cień urazy. Gdyby nie zabrali Graya z ulicy i nie posadzili go w fotelu kapitana, teraz zapewne „Republiką” dowodziłby właśnie Rohlwing.

      Gray nie mógłby się dziwić, gdyby jego pierwszy oficer czuł się urażony. Całe to zamieszanie – wykopanie go z floty, a następnie sprowadzenie jako cywilnego dowódcy – było absurdalne.

      Nie było jednak bezprecedensowe. Setki lat wcześ­niej we flocie morskiej pewne klasy jednostek zaopatrzeniowych były

Скачать книгу