Córka gliniarza. Kristen Ashley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Córka gliniarza - Kristen Ashley страница 5
Ally patrzyła to na mnie, to na Rosiego.
– Ale w ogóle, co się stało?
– Nie mów jej! – krzyknął Rosie.
– Nie zamierzam! – odwrzasnęłam. Traciłam już do niego cierpliwość, ale czułam się rozgrzeszona. Człowiek ma prawo się zdenerwować, gdy ktoś do niego celuje ze spluwy. Nigdy w życiu nikt do mnie nie strzelał.
Ally uniosła brwi, posłałam jej spojrzenie, które mówiło „później”.
– Potrzebuję kofeiny – wyjęczał Rosie, człapiąc do miękkiej skórzanej kanapy. Stała przed wielkim płaskim telewizorem. Rosie padł na nią i potarł skronie palcami, usiłując odnaleźć swoją nirwanę bez kawy i dzbanka ze stali nierdzewnej ze spienionym mlekiem.
– Nie potrzebujesz kofeiny tylko valium – stwierdziłam.
– Mam valium – wtrąciła się Ally.
Miała dostęp chyba do wszystkich leków albo w swoim gabinecie, albo poprzez różne kontakty.
– Nie chcę valium. Chcę zabrać torbę od Duke’a i natychmiast wyjechać do San Salvador – oznajmił Rosie dramatycznym tonem, biorąc pilot od telewizora.
– Jest artystą, rozumiesz? – wyjaśniłam, odprowadzając Ally do drzwi.
– Parzy kawę – mruknęła.
Puściłam tę uwagę mimo uszu. Allyson nigdy nie potrafiła docenić wybornego smaku kawy, zawsze wolała tequilę.
– Jesteś pewna, że Lee dziś nie wróci?
Wolałam, żeby mnie nie przyłapał w swoim mieszkaniu pod jego nieobecność. Nie po to z takim trudem unikałam go przez ostatnie dziesięć lat, żeby teraz zastał mnie w nocy tutaj w salonie, gdzie próbuję ukryć kogoś, kto ma na karku niemiłych typów. Istniało duże prawdopodobieństwo, że mu się to nie spodoba.
– Siedzi w Waszyngtonie – odparła Ally. – Możesz spokojnie zająć jego łóżko. – Spojrzała na mnie z łobuzerskim uśmiechem.
Westchnęłam i oparłam się o ścianę.
– Może jednak do niego zadzwoń?
– Nie lubi, jak mu się przeszkadza na wyjeździe. W grę wchodzą tylko sprawy wyjątkowe.
– Ta chyba podpada pod tę kategorię? – wytknęłam. Niepotrzebnie zresztą, przecież pamiętała, w jakim byłam stanie, gdy dzwoniłam dwadzieścia minut temu i chaotycznie opowiadałam, że ktoś strzelał do mnie i teraz Rosie i ja potrzebujemy bezpiecznej kryjówki. Takie rzeczy nie dzieją się codziennie. W każdym razie mnie się nie zdarzały.
Ally spojrzała przez otwartą kuchnię na Rosiego, który włączył telewizor i oglądał Food Network.
– O jakiej torbie on gadał? – szepnęła jeszcze.
– Później ci wytłumaczę. Na razie skontaktuj się z Lee i uprzedź go, że tu jestem, tak na wszelki wypadek.
Spojrzała na mnie.
– Kiedyś oddałabyś życie za ten wypadek.
– Mówiłam ci już: to przeszłość.
Przyglądała mi się przez chwilę. Powtarzałam to Ally przez ostatnie dziesięć lat i nadal mi nie wierzyła, głupia uparta piczka.
– Dobra. Zadzwonię. Ale gdyby jednak szybko wrócił do domu, to pewnie wolałby zastać w swoim łóżku ciebie niż Rosiego.
– Będę spała w pokoju gościnnym.
– Dziewczyno… Tu nie ma czegoś takiego. Druga sypialnia jest zamknięta na cztery spusty i nikt się tam nie dostanie. Hank i ja nazywamy to centrum dowodzenia, ale tak naprawdę nie wiemy, co tam jest.
Spojrzałam na drzwi, dalej w przedpokoju; gdy się odwróciłam, Ally już się ewakuowała.
– Później – rzuciła, i tyle.
Złapałam za drzwi, patrzyłam, jak idzie przez korytarz.
– Zadzwoń do niego! – krzyknęłam.
Pokazała mi znak pokoju i weszła do windy.
– Nie zadzwoni – poinformowałam pusty korytarz.
***
Ally miała rację.
Rozejrzałam się trochę. Dwoje drzwi stało otworem, jedne prowadziły do łazienki, drugie do sypialni Lee. Trzecie były zamknięte. Wyszłam nawet na balkon biegnący dookoła, żeby sprawdzić, czy uda mi się zajrzeć do tajemniczego wnętrza, ale za drzwiami tarasowymi w drugiej sypialni wisiały kotary, szczelnie zasunięte.
Po całej wieczności oglądania Food Networku znalazłam Rosiemu koszulkę i koc i powlokłam się, mało przytomna i nadal niespokojna (z powodu wcześniejszych wypadków i aktualnego noclegu) do wielkiego łóżka Lee.
Zastanawiałam się, czy nie spać na podłodze, ale już padałam z nóg. Lee nie powinien wrócić… Był wiecznie zajęty i rzadko w Denver, chyba że z okazji czyichś urodzin, jakichś świąt albo wtedy, gdy Broncos grali u siebie. Kitty Sue narzekała na to tak często, że gdybym za każdym razem dostawała dziesięć centów, uzbierałabym już niezłą sumkę.
Ściągnęłam spodnie i buty, zdjęłam skarpetki, stanik. Znalazłam podkoszulek bez rękawów w pierwszej szufladzie; chwała Bogu, nie chciałam grzebać w jego rzeczach, to mogłoby mu się nie spodobać, a musiałam pożyczyć coś do spania – moja koszulka z Guns’n’Roses miała strasy i pozaciągałaby pościel. Nie mówiąc o tym, że należała do moich ulubionych i nie chciałam jej zniszczyć.
Zawsze śpię bardzo mocno, a do tego dosłownie rzucam się na łóżku. Kręcę się tak, że większość moich chłopaków wolała spać na kanapie, zwykle na krótko przed tym jak decydowali się rozstać. A żeby w czasie tego wiercenia nie zamotać się, zwykle sypiam w czymś niekrępującym ruchów, to znaczy przeważnie w majtkach i niczym więcej. Jednak spanie tu prawie nago uznałam za przesadę.
Usiłowałam nie roztkliwiać się nad tym, że oto leżę w łóżku Lee. W końcu to tylko łóżko. Lima Nightingale’a. Zaledwie trochę nim pachnie: skórą, tytoniem i przyprawami. Wielkie rzeczy.
Ten zapach, ta pościel sprawiły, że poczułam się niemal jak wtedy, gdy dotknęłam piersi Joe Perry’ego. Miałam wielką chęć zrobić coś niegrzecznego, na szczęście zasnęłam.
Następne, co pamiętam, to że ktoś złapał mnie za kostkę i pociągnął w dół materaca, jak w jakimś dreszczowcu.
Uderzyłam kolanami o ramę łóżka, obróciłam się na plecy i krzyknęłam. Zobaczyłam nad sobą wielki cień i otworzyłam usta, żeby wrzasnąć z całych sił. Ci, którzy do nas strzelali, znaleźli nas. To koniec.