Drugi sen. Robert Harris

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Drugi sen - Robert Harris страница 15

Drugi sen - Robert  Harris

Скачать книгу

i Johna Hancocka, ale oboje chyba już wyszli. Rose unikała jego wzroku. O Boże, przemknęło mu przez głowę, o Boże…

      Wypił kubek do dna i dał się namówić na następny. Jacy oni wszyscy byli przyjaźnie nastawieni! Zjadł kolejną porcję placka. W którymś momencie Mercy Kern poprosiła go do tańca. Mimo owłosionej myszki na podbródku była dość ładna. Odmówienie jej byłoby grubiaństwem.

       Pijmy za zdrowie króla, pijmy za wieczny pokój,

       Żeby ustały spory, byśmy się bogacili.

       Pijmy, póki serce w piersi się kołacze,

       Bo po śmierci z nami nie wypije nikt.

      Pamiętał niezbyt wyraźnie ludzi, którzy stali w kręgu, klaszcząc i przytupując w coraz szybszym rytmie piosenki, podczas gdy on wycinał hołubce ze swoją partnerką.

       A kto z nami nie wypije,

       Razem z truposzami, razem z truposzami,

       Razem z truposzami niechaj w dole śpi.

      Ściany gospody jakby się rozstąpiły i zaczęły wirować coraz szybciej i szybciej. Później niewiele już pamiętał.

      ROZDZIAŁ SZÓSTY

      Z przeszłości wyłania się czyjaś dłoń

      Trzasnęła zapałka i w ciemności zabłysł niebieski płomień, tak jasny, że Fairfax odruchowo zmrużył oczy. Palce trzęsły mu się, gdy przytknął zapałkę do knota. Żółty płomyk świecy zamigotał i urósł. Z mroku wyłonił się nieznany mu pokój. Poczuł zapach chlorku wapnia i zdał sobie sprawę, że jest w alkierzu starego księdza… że leży w jego łóżku, zupełnie nagi. Zapałka sparzyła go w palce. Upuścił ją i opadł z powrotem na poduszkę.

      O Boże… o Boże…

      Z trudem usiadł i natychmiast poczuł w brzuchu złowrogie skurcze, jakby połknął wijącego się węża albo grubego czarnego chrabąszcza z trzepoczącymi skrzydłami. Podbiegł do okna i w ostatnim momencie udało mu się je otworzyć i zwymiotować do ogródka. W ustach miał żółć i kawałki nieprzetrawionego placka z dziczyzną. Kaszląc i plując, oparł rozpalony policzek o chłodne szkło.

      Deszcz przestał w końcu padać. Fairfax czuł zapach głogu, pietruszki, mokrej trawy. Nad kościołem wisiał księżyc w drugiej kwadrze, oświetlając kwadratową wieżę. W wiosce poruszały się światła. Słyszał turkot kół wózka. To musiała być ta dziwna pora przechadzki, między pierwszym i drugim snem.

      Po ustaniu torsji cofnął się ostrożnie w głąb sypialni. Teraz, kiedy już opróżnił żołądek, poczuł się zaskakująco trzeźwy, dręczyły go tylko straszliwe pragnienie i pulsujący ból między oczami. Przesunął dłońmi po ciele. Nie znalazł żadnych sińców ani skaleczeń. Jak tutaj trafił? Choć bardzo się starał, nie potrafił sobie przypomnieć, jak wrócił ze stypy. I gdzie było jego ubranie? W spóźnionym odruchu wstydu ściągnął z łóżka prześcieradło, owinął się nim, wziął do ręki świecę i przeszukał izbę. Niewiele w niej odkrył. Małą szafę. Proste drewniane krzesło. Komodę, na której stały miska, dzbanek i lustro. Jego torba stała przy drzwiach i wciąż była w niej sakiewka. Nie było jednak śladu po sutannie i bieliźnie. Upokorzenie Fairfaxa sięgnęło szczytu.

      Podniósł dzbanek do ust, pociągnął kilka łyków, a potem pochylił się nad miednicą i wylał resztę wody na głowę.

      Po chwili położył się z powrotem na łóżku i wbił wzrok w belki sufitu. Podejrzewał, że upili go umyślnie, żeby zrobić z niego głupca, ale mógł za to winić tylko siebie. Drogi Ojcze, wybacz mi hańbę, którą okryłem Twój święty urząd…

      Przez kilka minut leżał bez ruchu, zastanawiając się, jak umknąć z Addicott St George. Po odzyskaniu ubrania mógłby spróbować wydostać się stąd na piechotę: wspiąć się na błotne osuwisko i dojść do Axford; mogło mu to zająć od czterech do pięciu godzin. Ale jak dostanie się z Axford do katedry? I jak to będzie wyglądało, gdy wróci bez konia? Może uda mu się przeprowadzić klacz przez las? Było to mało prawdopodobne. W końcu obrócił się na bok w nadziei, że zdoła zasnąć, i nagle zobaczył tuż przed sobą okulary należące do ojca Lacy’ego. Leżały na oprawnym w jasnobrązową skórę tomiku i miały w sobie coś, co przypomniało mu stalowe karcące spojrzenie biskupa. Przełożył je ostrożnie na bok, wziął do ręki książkę i przysunął ją do oczu. Protokoły i dokumenty Towarzystwa Antykwarycznego, tom XX – ten, którego brakowało na półce na dole.

      Niepewnie powąchał skórzaną okładkę i przesunął palcami po jej popękanej powierzchni. Miał oto popełnić kolejny grzech, grzech, który pociągnie za sobą następny – jabłko węża. Nie będziecie jedli z niego, ani się go dotykać będziecie, byście snać nie pomarli12. Ale był człowiekiem dociekliwym i młodzieńcza ciekawość wzięła w końcu górę nad tym, co mu od lat wpajano. Usiadł na łóżku, poprawił poduszkę i zaczął przeglądać książkę.

      Z początku był rozczarowany. Zdał sobie wkrótce sprawę, że tom zawiera po prostu protokoły zebrań towarzystwa z okresu czterech lat, zszyte razem w formie książkowej, z luźną oprawą. Papier był nędznej jakości, druk drobny i nierówny niczym rząd zepsutych zębów. Wyglądało to na amatorską robotę. Członkowie zbierali się co kwartał w londyńskiej tawernie Pod Koroną i Podwiązką i ich spotkania toczyły się według utartego schematu. Najpierw omawiali sprawy towarzystwa: korespondencję, zatwierdzenie protokołu, przyjęcie nowych członków, nabycie przedmiotów oferowanych na sprzedaż, wystawy eksponatów należących do towarzystwa, to, jakie projekty archeologiczne powinny zostać sfinansowane, a jakie odłożone. Następnie wysłuchiwali referatu przygotowanego przez jednego z członków. Stale powtarzały się te same nazwiska: pan Shadwell (prezes), pan Quycke (sekretarz), kapitan Stewart (skarbnik), pan Shirley, pułkownik Denny, pan Howe, pan Berkeley, pan Fauquier… Razem około pięćdziesięciu mężczyzn. W referatach mówiono o wykopaliskach prowadzonych w miejscach pochówku, ruinach domów i fabryk i o wielkiej prostej drodze na północ od Londynu, mającej prawie sto stóp szerokości; katalogowano znaleziska (fragmenty skonstruowanych z metalu maszyn podróżnych, z których obecnie pozostały tylko rdzawe plamy w ziemi, urządzenia łącznościowe, sprzęty domowe, publiczne posągi i pomniki); i snuto różne teorie („Jak starożytni tworzyli muzykę?”, „Co zostało utracone w Chmurze?”, „Inskrypcje nagrobne z późnej epoki preapokaliptycznej”, „Wielki Exodus z Londynu”).

      Duża część tych rzeczy była dla niego zbyt skomplikowana, by coś zrozumiał, więc przerzucał szybko kartki do chwili, gdy mniej więcej w jednej trzeciej książki trafił na wystające z niej pasiaste piórko kuropatwy, które sfrunęło mu na pierś. Oznaczone tą zakładką zebranie odbyło się pod koniec wiosny przed trzynastu laty. Po zatwierdzeniu protokołu, załatwieniu spraw bieżących i korespondencji czwartym punktem porządku dnia było sprawozdanie prezesa.

      Fairfax obrócił się na bok i przysunął tekst bliżej świecy.

      Pan Shadwell poprosił, by pozwolono mu zapoznać towarzystwo z nadzwyczajnym odkryciem, którego dokonano ostatnio w trakcie wykopalisk prowadzonych na terenie masowego grobu w Winchester.

      Wykopano

Скачать книгу