Drugi sen. Robert Harris

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Drugi sen - Robert Harris страница 19

Drugi sen - Robert  Harris

Скачать книгу

każdym razem krwawymi doniesieniami o jakichś nowych potwornych zbrodniach, które budziły powszechne oburzenie, i walki zaczynały się od nowa. W większości brały w nich udział wyłącznie załogi garnizonów pełniące monotonną służbę na wrzosowiskach Yorkshire, ale regularne ataki odwetowe, które miały trzymać w szachu enklawę islamistów, zawsze wiązały się z ryzykiem wzięcia do niewoli i ścięcia. Każdy taki przypadek rząd skwapliwie nagłaśniał. – Za nich też będę się modlił – dodał Fairfax.

      Wsadziwszy modlitewnik pod pachę, postawił stopę na pierwszym rozchybotanym szczeblu drabiny i wlazł przez klapę na stryszek. Rose wspięła się tam za nim. Jedyne światło wpadało przez brudny pęknięty świetlik. W rogu, przy prostym drewnianym stole, było legowisko, na którym leżała przypominająca szkielet kobieta. Miała zabandażowane dłonie i stopy i głowę obwiązaną czymś, co wyglądało jak poplamiony obrus. W jej nienaturalnie dużych, ciemnych oczach tliła się inteligencja. Rose uklękła przy legowisku i pogładziła ją po twarzy. Fairfax starał się nie zwracać uwagi na smród.

      – Pani Shorcum, jestem Christopher Fairfax.

      Kobieta obróciła lekko głowę.

      – Miło, że ksiądz przyszedł.

      – Nie mógłbym zrobić inaczej. Kiedy przystąpiła pani po raz ostatni do komunii świętej?

      – Będzie ze dwa tygodnie. – Mówiła bardzo cicho. Musiał się nachylić, by ją usłyszeć. – Tuż przed tym, jak zamordowano plebana.

      Posłał jej krzepiący uśmiech.

      – Pleban nie został zamordowany, pani Shorcum. To był nieszczęśliwy wypadek, zaręczam pani.

      – Nie, ojcze, to diabły zabiły go w lesie. Ostrzegałam go, żeby tam nigdy nie chodził! Mówiłam mu! – Kobieta była coraz bardziej poruszona. – Widziałam je, kiedy byłam dziewczynką – dodała, próbując się unieść.

      – Cokolwiek się zdarzyło, wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie. Niech się pani nie denerwuje. – Nie był pewien, czego się od niego oczekuje, postawił więc opłatki i wino na stole i otworzył modlitewnik. – Czy jesteś gotowa na przyjęcie ciała pańskiego? – zapytał i znalazł w modlitewniku odpowiedni ustęp. – Módlmy się. Wszechmogący i wiekuisty Boże, Stworzycielu wszystkich ludzi, który karzesz i naprawiasz wszystkich tych, których miłujesz, błagamy Cię, zmiłuj się nad tą oto służebnicą Twoją, którąś tak ciężko nawiedził, daj jej, o Panie, cierpliwość w jej chorobie i jeśli taka jest Twoja święta wola, przywróć jej zdrowie15.

      Była zbyt chora, żeby przełknąć opłatek. Fairfax umoczył palec w winie i zwilżył jej popękane wargi. Kiedy ceremonia dobiegła końca, Matilda Shorcum położyła obandażowaną rękę na jego dłoni i zamknęła oczy.

      * * *

      Przez pozostałą część ranka chodzili od lepianki do lepianki, robiąc to, co należało do obowiązków zmarłego księdza i czego zaniechano przez cały tydzień po jego śmierci: odwiedzali chorych i pogrążonych w żałobie. Rose świetnie wiedziała, gdzie go zaprowadzić; przemierzała szybko podwórka, skręcała w wąskie alejki, unosząc suszące się na sznurach pranie, by mógł przejść.

      Zapamiętał szereg brudnych legowisk, zawodzące dzieci z zaropiałymi oczami, półmrok, smród, błoto i słomę, a także łażące po klepisku psy, koty, świnie i kury. Udzielał sakramentów, wysłuchiwał wypowiadanych szeptem spowiedzi, pocieszał w nieszczęściu, nie odmawiał, gdy częstowano go wodą, herbatą, chlebem, nie dlatego, że był głodny – Bóg wiedział, że krzywił się w duchu przy każdym kęsie i łyku – ale by nikogo nie urazić. Przez cały czas zdawał sobie sprawę, że Rose go obserwuje, i wiedział, że robi to wszystko nie z poczucia obowiązku, lecz by zasłużyć na jej aprobatę. Chciał, żeby widziała, że jest szczerym sługą Bożym, a nie jakimś fanatycznym młodym zelotą, który potępiałby ją za to, że wychodzi sama z domu, lub nieprzystępnym teologiem z katedry, wzdragającym się przed jakimkolwiek kontaktem z biedotą. To było absurdalne, ale nie mógł na to nic poradzić: w tym momencie bardziej zależało mu na opinii tej zwykłej wiejskiej dziewczyny niż na tym, co sobie o nim pomyśli jego wszechwładny biskup.

      Kiedy zużyli wszystkie opłatki i w słoiku nie zostało ani trochę wina, wrócili zalaną wodą ścieżką do głównej ulicy i przeszli przez most. Rose szła teraz obok niego, a nie kilka jardów przed nim, i uznał to za oznakę szacunku.

      – Dziękuję ci, Rose, za pomoc – powiedział, gdy dotarli do kościoła. – Dziś rano poczułem się bliżej Boga, niż to się działo od wielu miesięcy. – Nie zareagowała, więc mówił dalej: – Poczułem również duchową więź z ojcem Lacym… wyczułem coś z jego ducha w tych ubogich domostwach. Widzę teraz, że był dobrym księdzem, prawdziwym świętym, wbrew temu, co mówią o nim niektórzy ludzie w wiosce.

      Dziewczyna zerknęła na niego i ściągnęła wargi, jakby nie do końca się z nim zgadzała. Ale z pewnością tylko mu się tak zdawało.

      Przy plebanii dała mu znak, żeby zamiast wchodzić przez frontowe drzwi, obszedł z nią budynek. Przez drewnianą bramę w szarym kamiennym murze wchodziło się na mały dziedziniec przy stajni. Były tam ogród warzywny, sad, kurnik, wychodek – wszystko to, czego nie dostrzegł w nocy, utrzymane w jak najlepszym porządku. Na niewielkim wybiegu za ogrodzeniem z belek pasła się, gryząc bujną trawę, karmelowego koloru krowa. Powietrze było czyste po deszczu. W oddali widać było wyraźnie w jaskrawym słońcu wzgórza i lasy.

      Drzwi do stajni podzielone były na górną i dolną część. Górna była otwarta i May wyglądała przez nią na zewnątrz. Kiedy się zbliżyli, obróciła łeb w ich stronę. Rose przytuliła swój blady policzek do jej szarych nozdrzy i wydając kojące odgłosy – był to pierwszy dźwięk, jaki Fairfax usłyszał z jej ust – podrapała klacz za uchem. Następnie otworzyła dolną część drzwi, przeszła obok May, wyniosła ze stajni siodło Fairfaxa, oparła je o ścianę i zniknęła z powrotem w środku.

      Popatrzył na wzgórza. Miała oczywiście rację: powinien wykorzystać nagłą zmianę pogody i jak najszybciej stąd wyjechać. Mimo to było mu przykro, że nie chce go już tu dłużej widzieć. Słyszał szelest przesuwanej słomy. Rose długo się nie pojawiała, więc wszedł do stajni. Dziewczyna uprzątnęła właśnie miejsce przy samym końcu boksu, odstawiła miotłę i zaczęła wyjmować z muru luźne cegły i ustawiać je w rzędzie obok siebie. Na koniec wsadziła rękę w otwór i jeden po drugim wyciągnęła pokaźne prostokątne przedmioty zawinięte w kilkusetletnią czarną plastikową folię.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне

Скачать книгу