Sex/Speed. Bb Easton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Sex/Speed - Bb Easton страница 2
Wdech.
Wydech.
Jeszcze raz.
Strząsnęłam popiół do pustego pudełka po cynamonowych miętusach i wpatrzyłam się w pigułkę, zostawioną mi przez mamę – małą białą nadzieję, która sprawi mi tylko kolejny zawód. Sięgnęłam po nią i obróciłam ją w palcach. Gdyby nie napis PROZAC, wytłoczony na jednej stronie, mogłabym pomyśleć, że poczęstowano mnie tic takiem.
To małe gówno nic nie pomagało. Przygaszało jedynie żywe kolory mojego świata, sprowadzając je do brudnej, jednostajnej szarości. Zamiast odczuć, tego natłoku porażających, wściekłych szkarłatów, skłębionych, szumiących błękitów czy pulsujących, ostrzegawczych żółci, mój wewnętrzny świat stał się szary jak dym wiszący kilkadziesiąt centymetrów nad podłogą sypialni i pod sufitem. Szary jak moja skóra, luźno udrapowana na żebrach, wyścielająca zapadnięte policzki i oczodoły.
Tak szary jak wyblakły tatuaż z rycerzem po wewnętrznej stronie mojego serdecznego palca.
Cisnęłam przez pokój osławioną pastylką na świeży oddech, nasłuchując cichego brzdęk, brzdęk, brzdęk, kiedy odbiła się od ściany, upadła na moje „biurko” – składające się z dwóch biurowych szafek i starych drzwi w roli blatu, które mama przytaszczyła ze sklepu dobroczynnego i pomalowała sprejem na czarno – i wylądowała na stosie błyszczących militarnych nylonowych ciuchów, rzuconych na podłogę.
W piersi czułam ucisk, jakby ktoś zaszedł mnie od tyłu i ciasno zasznurował niewidzialny gorset. Łzy zapiekły mnie w kącikach oczu, kiedy pod powiekami zamigotały nieproszone obrazy. Widok skinheada, stojącego obok mnie przy szkolnej szafce i narzucającego mi na ramiona krótką zieloną kurtkę lotniczą, która miała ogrzać moją wiecznie przemarzniętą skórę. Widok jego uśmiechu, kiedy obrócił mnie, podziwiając, jak ładnie mi w tym ciuchu. Nigdy wcześniej nie widziałam, jak się uśmiecha. A przynajmniej nie tak. Chciałam sprawić, żeby znów to zrobił, a tymczasem go uraziłam, mówiąc, że nie mogę przyjąć prezentu. Odrzuciłam go, tak jak wszyscy inni.
Zacisnęłam powieki i przykryłam je przegubami, próbując odpędzić wspomnienia. Te retrospekcje były coraz bardziej dokuczliwe, ale lekarz uważał je za zwykły przypadek standardowej młodzieżowej depresji. Jakby porcja prozacu, połączona z odrobiną odpoczynku i relaksu, wystarczyły, aby się z nią uporać. Jakby widok twojego psychopatycznego, napędzanego sterydami chłopaka – skina, katującego człowieka na śmierć, był czymś normalnym. Jakby utrata najlepszego przyjaciela z dzieciństwa, który popełnił samobójstwo, i obecność przy porodzie wykrwawiającej się najlepszej przyjaciółki, i to tego samego dnia, były czymś normalnym. Jakby fakt, że chłopak, który był twoją pierwszą miłością, zaciągnął się do marines zaraz po tym, jak odkryłaś, że zdradził cię z innym chłopakiem, też był czymś normalnym.
I to, kurwa, ma być normalne? Raczej dołujące. Ciężar piętrzących się traum ciągnął mnie na dno, a ja nie miałam siły, aby wypłynąć na powierzchnię. Byłam zbyt zmęczona. Dlatego po prostu siadałam na tym dnie, zastanawiając się, jak długo wytrzymam bez oddechu. I choć oczy mnie piekły od nikotynowego dymu, a nie od chloru, mimo spowolnionych, wysilonych ruchów, przygniatającego ciężaru oraz naprzemiennych napadów paniki i rezygnacji było mi wszystko jedno.
Tonęłam.
Ale nie dość szybko.
Niewiele myśląc, zdusiłam peta i wstałam. Gwiazdy zatańczyły mi przed załzawionymi oczami, grożąc niedowidzeniem, ale napędzana bólem duszy, dzielnie przemogłam zawroty głowy. Zgarnąwszy po drodze paskudny wypiek z szafki, ruszyłam do łazienki rodziców w poszukiwaniu ratunku.
W wyuczonym odruchu pokruszyłam muffinkę, wrzuciłam ją do toalety i spuściłam wodę, niszcząc dowód. Wcześniej unikałam jedzenia, bo chciałam być szczuplejsza, ładniejsza, bardziej Kate Moss-owa. Ale teraz nie jadłam, bo, do cholery, nie mogłam.
Bo to mnie coś zjadało.
W szale otworzyłam szafkę z lekarstwami mamy, gotowa połknąć garść czegokolwiek, co wpadnie mi w ręce, aby tylko uśmierzyło ten ból.
Ale szafka była pusta.
Szarpnęłam lustrzane drzwiczki po stronie bliźniaczej umywalki taty. I tu pusto. Tylko sterta recept na opiaty, leki przeciwlękowe i specyfiki na rozluźnienie mięśni, które już zdążyłam sprawdzić i wiedziałam, że są przeterminowane. Znikły nawet zwykłe środki przeciwbólowe i syropy na kaszel. Rozpłynęły się w powietrzu. Buszowałam we wszystkich szufladach, szafkach, szafach i komodach, ale nie znalazłam nic poza kosmetykami, artykułami toaletowymi i ciuchami.
Nie.
Nie.
Niee!
Moje serce zerwało się do galopu, a pokój zachwiał się w posadach. Wparowałam tu, licząc, że znajdę ratunek na swój najgorszy koszmar, a zamiast tego znalazłam się w potrzasku. Znikąd ucieczki, a ściany na mnie napierały.
Walcząc o oddech, kurczowo złapałam się blatu i rozdarłam się jak dzika:
– Mamo! Maaamoo!
Nogi się pode mną ugięły, kiedy usłyszałam jej zbawcze kroki na naszych trzeszczących schodach.
– Jezu Chryste, BB – powiedziała mama, wchodząc i widząc roztrzęsioną córkę, klęczącą przed jej toaletką, z czołem przyciśniętym do drzwiczek dolnej szafki. – Co się dzieje?
Wszystko. Pier-do-lo-ne wszystko.
– Nie mogę znaleźć tylenolu – wykrztusiłam.
– Boli cię głowa, kotku? – zapytała tym swoim maminym empatycznym głosem, który nieodmiennie sprawiał, że chciałam zwinąć się w kłębek na jej kolanach i wybuchnąć płaczem.
Zacisnęłam powieki i kiwnęłam głową, opartą o tani mebel.
– Przykro mi, kochanie. Może to migrena? Czekaj, zaraz dam ci excedrin.
Zamiast sięgnąć do szafki czy szuflady, mama po prostu otworzyła drzwi garderoby, znajdującej się za moimi plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak odsuwa na bok naręcze wiszących na wieszakach letnich hippisowskich sukienek tie-dye i obraca srebrną gałkę ukrytego tam niewielkiego czarnego sejfu – raz w lewo, raz w prawo. Nie widziałam, co zrobiła po otwarciu, ale usłyszałam znany grzechot pojemniczków na lekarstwa, kiedy przebierała w nich, aby wybrać coś, czego jej zdaniem potrzebowałam.
Kiedy wreszcie mama wyłoniła się z garderoby z dwiema białymi pigułeczkami na dłoni, zapytałam z urazą w głosie:
– Dlaczego wszystkie leki są tutaj?
Mama omiotła wzrokiem łazienkę i nawinęła na palec pasmo długich rudych włosów – jak zawsze, kiedy czuła się zakłopotana.
– No wiesz, kochanie – powiedziała z wymuszonym smutnym uśmiechem, kiedy łagodne spojrzenie jej troskliwych zielonych oczu wreszcie spoczęło na mnie – ten psycholog, do którego cię zaprowadziliśmy, powiedział, że może to dobry pomysł, żeby schować pod kluczem wszystkie leki w domu… i niebezpieczne