Ostatnie lata polskiego Wilna. Tomasz Stańczyk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ostatnie lata polskiego Wilna - Tomasz Stańczyk страница 26

Ostatnie lata polskiego Wilna - Tomasz Stańczyk

Скачать книгу

jednak. Pensje w policji nigdy nie były oszałamiająco wysokie, zatem dodatkowy dochód był mile widziany. Nie zawsze oznaczało to, że policjanci brali bezpośredni udział w przestępstwach, ale otrzymywane od nich informacje były bardzo cenne. Podobnie jak przymknięcie oka na wiele spraw, a tym bardziej przymknięcie obu oczu.

      Sytuacja zmieniła się jednak po śmierci Elki Wysokiego. Jego kompani, chociaż oficjalnie musieli uznawać zwierzchnictwo zarządu, postanowili się zemścić. Dobrze znali strukturę organizacji, wiedzieli w jaki sposób działa i kto jest odpowiedzialny za poszczególne przestępstwa. Nie mieli też większych skrupułów, zdawali sobie bowiem sprawę z faktu, że wcześniejsza współpraca z zabitym może spowodować wydanie na nich wyroku.

      Do policji zaczęły zatem spływać liczne donosy. Podawano w nich fakty, konkretne przypadki przestępstw, nazwiska, pseudonimy. Nie można było ich zignorować, tym bardziej że pokrywały się z dowodami zebranymi podczas wielu postępowań śledczych. Dzięki nim sprawy potoczyły się dość szybko i dokonano wreszcie pierwszych aresztowań. W połowie 1924 roku cały zarząd oraz najbardziej prominentni członkowie grupy znaleźli się w więzieniu.

      Proces trwał kilkanaście dni i wzbudził ogromną sensację. Winnych skazano na kary więzienia, a więc w sumie wyszli oni z opresji obronną ręką, bo gdyby sprawa toczyła się nieco później, zastosowano by tryb doraźny, co skończyłoby się dla nich plutonem egzekucyjnym.

      Pomimo triumfalnych relacji prasowych przywódcom gangu niewiele udało się udowodnić. Dostali wprawdzie wyroki więzienia, ale już po sześciu latach byli na wolności. Być może wpływ na to miała amnestia ogłoszona w 1928 roku. Jednak nie wszyscy członkowie syndykatu trafili za kraty. Ci, którzy pozostali na wolności, usiłowali przeczekać ciężkie czasy, ale nie było wśród nich zgody, przez co pozostałości gangu podzieliły się na dwie grupy. Część przestępców opowiedziała się za Wójcikiem i chciała odnowić tradycję Bruderferajn, natomiast stronnicy Lewinsohna założyli własną grupę, którą nazwali Złoty Sztandar. Nie przeszkadzało im, że obaj przywódcy siedzieli w więzieniu, bo najwyraźniej znaleźli sposoby, by zza krat inspirować swoich podwładnych. W efekcie w Wilnie wybuchła wojna między gangami.

      „Obie bandy – notował w grudniu 1932 roku reporter »Tajnego Detektywa« – […] wzajemnie się nienawidziły i nie przebierając w środkach prowadziły i prowadzą do dnia dzisiejszego nieubłaganą i zaciętą walkę. Prowokacja, denuncjacja, zamach, wszystko jest dla nich dobre, jeśli chodzi o zniszczenie przeciwnika”8.

      Dawni współpracownicy, Wójcik i Lewinsohn, okazywali sobie coraz większą wzajemną nienawiść, na czym cierpiały ich interesy gangsterskie. Nie wiadomo, co poróżniło ich po tylu latach współpracy – czy były to jakieś zaszłości sprzed lat, czy też konflikty z czasów procesu albo odsiadywania kary. W każdym bądź razie po wyjściu z więzienia wzajemnie usiłowali się wyeliminować.

      „W połowie ubiegłego roku – kontynuowano na łamach »Tajnego Detektywa« – policja niespodziewanie wkroczyła do mieszkania Wójcika i zaczęła przeprowadzać dokładną rewizję, chodziło bowiem o kradzież z włamaniem, a ślady prowadziły do herszta Bruderferajnu. Podczas rewizji, ku zdumieniu nie tylko policji, ale i samego Wójcika, w piecu pod popiołem znaleziono dwanaście granatów francuskich. Ta ilość wystarczyłaby, aby wysadzić nie tylko piec, ale i cały dom ze wszystkimi jego mieszkańcami”9.

      Wójcik zeznał, że kilka dni wcześniej granatów na pewno nie było w piecu, można więc uznać, iż miał szczęście, że było to lato i nie trwał sezon grzewczy. Inna sprawa, że obie walczące ze sobą bandy tak bardzo straciły na znaczeniu, że groźby wymuszenia haraczu nie robiły na nikim większego wrażenia. A jeszcze kilka lat wcześniej wystarczyło, by gangsterzy wysłali list z żądaniem, a posłuszni kupcy czy restauratorzy natychmiast płacili…

      Bruderferajn z trudem egzystował, lepiej dawał sobie radę Złoty Sztandar. Być może wpływ na to miał fakt, że na jednego z jego przywódców wybił się Berka (Ber) Krawiec, który wcześniej terminował w USA u boku samego Al Capone. To właśnie on wpadł na pomysł, by poprawić finanse bandy dzięki porwaniu dla okupu. W celu ułatwienia akcji ofiarą miało być dziecko, najlepiej jedynak, a jego rodzice musieli być oczywiście odpowiednio zamożni.

      Lewinsohnowi ten pomysł bardzo się spodobał i po naradzie z podwładnymi jego wybór padł na ośmioletniego Josela Lejbowicza, syna właściciela wileńskiego lombardu „Kresowia”. Zadanie zlecano dwóm gangsterom: Rubinowi Kantorowi i Ablowi Witkinowi.

      Porwanie nie było trudno zorganizować, chłopak uczył się bowiem w szkole i miał zwyczaj wracać z niej do domu stałą trasą. Czasami towarzyszyli mu koledzy, czasami wędrował samotnie.

      „[Witkin i Kantor] najpierw przez dwa tygodnie krążyli koło mieszkania Lejbowicza – opisywała prasa – chodzili za chłopakiem, chcąc zapamiętać jego twarz, żeby się nie omylić, gdy nadejdzie decydująca chwila. Wreszcie tydzień przed porwaniem postanowili zrobić próbę. Kantor podjechał na sankach i zaproponował chłopcu przejażdżkę po mieście. Mały Lejbowicz po chwili wahania zgodził się. Z górą przez dwie godziny obwoził Kantor swojego pasażera po ulicach Wilna, aż wreszcie […] wysadził koło domu”10.

      Porwanie wyznaczono na 26 lutego 1932 roku, ofiara jednak wracała tego dnia do domu wraz z dwoma kolegami. Bandyci szybko skorygowali więc plany i do przejażdżki saniami zaprosili całą trójkę.

      „Jeździli po mieście w ciągu kilka godzin – relacjonowano na łamach »Przeglądu Policyjnego«. – W pewnym momencie woźnica zatrzymał konia i wręczając 50-groszową monetę kolegom Josela, polecił im udać się do sklepu i zakupić cukierków. W chwili, gdy oddalili się od sanek i weszli do sklepu, woźnica podciął konia i odjechał w nieznanym kierunku, zabierając ze sobą Josela. Podczas przejażdżki po mieście chłopcy zauważyli, że woźnica wraz z nieznanym osobnikiem prowadzili cichą rozmowę”11.

      Chłopak zniknął, a do zrozpaczonych rodziców przyniesiono list z żądaniem okupu w wysokości 15 tysięcy złotych (około 30 tysięcy euro). W razie niezapłacenia zagrożono, że „z synem jego zostanie skończone”. W przypadku akceptacji warunków stary Lejbowicz miał wywiesić w oknach i na drzwiach czerwone kartki.

      Zrozpaczony ojciec udał się natychmiast na policję, a ta od razu przystąpiła do działania. Poleciła pozornie zgodzić się na żądania przestępców, a jednocześnie rozpoczęła pilną obserwację rodzinnego domu porwanego chłopaka. Nie trzeba było długo czekać na jej efekty.

      „Następnego dnia – opisywał nadkomisarz Stanisław Wasilewski – do mieszkania Lejbowiczów zgłosił się zawodowy złodziej – koniokrad Jankun Stefan z listem upoważniającym go do podjęcia żądanego okupu. Zatrzymany Jankun tłumaczył się, że list ten otrzymał od nieznanego osobnika. Po przesłuchaniu Jankun został zwolniony oraz poddany poufnej obserwacji w celu stwierdzenia jego kontaktów”12.

      Policja szybko zorientowała się, że za porwaniem muszą stać rozłamowcy z Bruderferajn, czyli członkowie Złotego Sztandaru. Natychmiast aresztowano Lewinsohna (oficjalnie prowadził wówczas piwiarnię na Zawalnej) i jego czterech kamratów. Oczywiście

Скачать книгу