Wzlot Persopolis. James S.a. Corey
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wzlot Persopolis - James S.a. Corey страница 32
– Lakonia wysłała wiadomość, proszę pani.
Drummer popatrzyła na niego.
– Co?
– Komunikat ostrzegawczy nadawany z wrót Lakonii został wyłączony – wyjaśnił Vaughn. – Zastąpiono go nową wiadomością. Raport z Medyny dotarł... – spojrzał w bok, potem z powrotem na nią – cztery minuty temu.
– Transmisja szerokozakresowa?
– Tak, proszę pani – potwierdził Vaughn. – Tylko dźwięk. I nawet nie zaszyfrowana. To komunikat prasowy.
– Daj mi go wysłuchać.
Głos spikera był niski i ciepły, kojarzył się jej z drapiącym nieco kocem, jaki kiedyś miała. Równocześnie przyjazny i nieco szorstki. Nie ufała mu.
– Obywatele koalicji ludzkości, mówi admirał Trejo z dowództwa lakońskiej floty. Otwieramy nasze wrota. Za sto dwadzieścia godzin wlecimy do powolnej strefy w drodze do stacji Medyna z personelem i wsparciem, by wyjaśnić rolę Lakonii w dalszym rozwoju szerszej społeczności ludzkiej. Mamy nadzieję i spodziewamy się, że spotkanie będzie miało przyjazny charakter. Wiadomość będzie powtarzana.
– No proszę – rzuciła Santos-Baca. – Tego się nie spodziewałam.
– No dobra – rzuciła Drummer i spojrzała w szeroko otwarte oczy Santos-Bacy. – Emily, zbierz wszystkich.
* * *
Próżniowe miasto Dom Ludu wciąż znajdowało się na orbicie Marsa, blisko Ziemi i Słońca, za to cholernie daleko od księżyców Jowisza i Saturna. Potrzeba było dziesięciu godzin na odpowiedź od ekspertów z wyższych szczebli Związku i kolejne pięć na dokonanie przeglądu wszystkiego i przygotowanie jednolitego raportu. Tyle samo czasu potrzeba było na każde kolejne pytanie, wyjaśnienie i każdy nowy niuans. Drummer spędzi większość ze stu dwudziestu godzin do ponownego otwarcia wrót Lakonii, czekając na wiadomości od swoich ludzi. Ich teksty leciały między planetami i księżycami, miastami próżniowymi i stacjami z prędkością światła w próżni, ale to i tak było cholernie za wolno.
Głos w wiadomości pasował do Antona Trejo, porucznika FMRK, który odleciał na Lakonię ze zbuntowaną flotą po zbombardowaniu Ziemi. Owszem, głos mógł zostać sfałszowany, ale służby techniczne były skłonne zaakceptować jego autentyczność. Stacja Medyna zgłosiła zwiększone emisje światła i promieniowania docierające przez wrota Lakonii, zgodne z obecnością statków hamujących do podejścia. Było za mało informacji, by zgadywać, ile jest jednostek oraz jakiego typu.
Mars stracił prawie jedną trzecią okrętów, gdy Wolna Flota podjęła swą krótką, nieudaną próbę przejęcia władzy. Zostały one rozdzielone między siły Wolnej Floty w układzie Sol a zbuntowaną flotę, która uciekła do Lakonii. W ciągu dziesięcioleci, które upłynęły od tamtych czasów, Ziemia i Mars powoli odbudowały swoje siły. Standardem były już przełomowe technologie oparte na odwrotnej inżynierii obcych artefaktów – pancerze koronkowe, butelki zwrotne, działka obrony punktowej z kompensacją inercyjną. Nawet jeśli okręty po drugiej stronie wrót Lakonii były w stanie podejrzeć jakieś szczegóły dotyczące działania procesów produkcyjnych, musiałyby zbudować stocznie i bazę produkcyjną, zanim mogłyby zacząć ich używać. Trzydzieści lat bez remontu to bardzo długo.
Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem było to, że coś w prywatnej republice bananowej Duartego poszło na tyle źle, że został zmuszony do ponownego kontaktu, by wymusić, wyżebrać lub drogą handlu dostać to, czego on lub jego następcy potrzebowali do naprawienia sytuacji.
Podczas czytania raportu wywiadu Drummer zwróciła uwagę na oznaczenie dotyczące losu aktywnej próbki protomolekuły skradzionej podczas wojny przez Wolną Flotę z Tycho. Pamiętała tamten dzień. Walka we własnych korytarzach, na swojej stacji. Nawet teraz pamiętała zimną furię, jaką wzbudziło w niej odkrycie, że ludzie w jej szeregach dopuścili się zdrady. I dowodzenie Freda Johnsona podczas ataku.
Wciąż brakowało jej Freda. Teraz, siedząc w pryczy przeciążeniowej z raportami wywiadu czekającymi cierpliwie na monitorze, zastanawiała się, co on pomyślałby o tym wszystkim. Nie tylko o Duartem i Lakonii, ale o wszystkim.
Monitor zadźwięczał i pojawiła się pomarańczowa flaga priorytetu czasowego. Nowy raport z Medyny ze zaktualizowaną analizą sygnatur napędu z drugiej strony wrót Lakonii. Odetchnęła i otworzyła go. Współczynniki pewności wciąż były mizerne, ale silniki były niezarejestrowane lub zmodyfikowane do tego stopnia, że nie pasowały już do bazy danych. Przesuwała palcem po tekście, czytając, by jej zmęczone spojrzenie nie przeskakiwało zbyt często. We flocie skradzionej przez Duartego był przynajmniej jeden pancernik klasy Donnager. Biorąc pod uwagę rozmiar smugi nadlatującego okrętu, było możliwe, że to właśnie ta jednostka. Owszem, starsza i zużyta, ale wciąż potężna.
Wstała i przeciągnęła się. Plecy bolały ją od miejsca na wysokości łopatek aż do podstawy czaszki. Zbyt dużo czasu spędzała, czytając raporty, które powinna była przekazać Vaughnowi. W końcu streszczanie informacji do kluczowych elementów było częścią jego pracy. Przynajmniej kiedyś tak było, podobnie jak w jej przypadku. Sobie ufała bardziej niż jemu.
Odszukała na statku Emily Santos-Bacę. Było późno, ale młodsza kobieta też jeszcze nie wróciła do swojego mieszkania. Według systemu była w kantynie administracyjnej. Myśl o jedzeniu obudziła jej żołądek i niezauważany wcześniej głód wybuchł z siłą pożaru. Drummer wysłała szybką wiadomość z prośbą, by poczekała na nią kilka minut. Wyłączyła monitor, zablokowała go swoim kodem i wyszła.
W korytarzach Domu Ludu wciąż czuło się ich świeżość i nowość. Uchwyty na stopy i dłonie na ścianach nie wykazywały śladów zużycia widocznych na starszych statkach czy stacjach, a światła świeciły z jasnością, która subtelnie, lecz jednoznacznie świadczyła o niedawnej instalacji. Jeszcze nie minęło dość czasu, by coś się zestarzało lub zepsuło. Ich wielkie swobodne miasto wypracuje sobie z czasem takie elementy, ale na razie to i podobne mu konstrukcje były jasnymi, perfekcyjnymi tworami swoich czasów. Dobrze kontrolowanymi miastami. Gdyby tylko mogła wprowadzić ten porządek pośród gwiazd, wszystko byłoby idealne.
Znalazła Santos-Bacę siedzącą ze starszym mężczyzną w szarym kombinezonie. Kiwnął głową Drummer, gdy do nich podleciała, i oddalił się, kiedy usiadła. Santos-Baca uśmiechnęła się.
– Wyglądasz, jakby przydało ci się coś do jedzenia.
– Minęło trochę czasu od ostatniego posiłku. Zaraz się tym zajmę. Widziałaś raporty?
– Nie jestem całkiem na bieżąco, ale tak.
– Jak traktuje to rada?
Młodsza kobieta zebrała się w sobie, zamyślona i zamknięta jak przy grze w pokera. Kiedy się odezwała, mówiła bardzo ostrożnie.
– Trudno martwić się flotą przestarzałych marsjańskich okrętów dowodzonych przez pozostałości buntowników sprzed kilkudziesięciu lat. Szczerze mówiąc, dziwię się, że ktoś tam jeszcze żyje.
– Zgadzam się.