Wzlot Persopolis. James S.a. Corey

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wzlot Persopolis - James S.a. Corey страница 30

Wzlot Persopolis - James S.a. Corey

Скачать книгу

Wiem. Po prostu...

      Bobbie strzeliła kostkami palców. Automatyczny lekarz wyemitował jakiś dźwięk i pobrał kolejną większą porcję krwi Clarissy.

      – Chciałaś czegoś? – zapytała kobieta, patrząc w oczy Bobbie. – Wszystko porządku, możesz mówić.

      – Nie jestem jeszcze twoją kapitan – zastrzegła Bobbie. – Ale nią będę. – Pierwszy raz powiedziała te słowa na głos. Zabrzmiały na tyle dobrze, że je powtórzyła. – Będę nią. I postawi mnie to w sytuacji, w której będę za ciebie odpowiedzialna. Za twoje dobre samopoczucie.

      Od wielu lat nie myślała o swoim oddziale. Tym starym. Hillman. Gourab. Travis. Sa’id. Ostatnim, którym dowodziła przed tym. Przez chwilę znaleźli się tu w salce, niewidoczni i bez głosu, ale równie obecni, jak Clarissa. Bobbie przełknęła i stłumiła uśmiech. To było to. To właśnie do tego przez te wszystkie lata próbowała z powrotem odnaleźć drogę. Dlatego tak ważne było, by tym razem zrobiła to dobrze.

      – A skoro będę za to odpowiadać – stwierdziła – musimy porozmawiać.

      – W porządku.

      – Ta sprawa z twoimi starymi implantami. Będzie tylko gorzej, nie poprawi się – powiedziała Bobbie.

      – Wiem – potwierdziła Clarissa. – Pozbyłabym się implantów, gdyby to nie zabiło mnie jeszcze szybciej.

      Uśmiechnęła się, zapraszając Bobbie, by zrobiła to samo. Zmieniając prawdę w coś w rodzaju żartu.

      – Kiedy dotrzemy na Medynę, będę musiała zatrudnić kilka nowych osób – stwierdziła Bobbie. – Nie współwłaścicieli statku, jak my, po prostu płatną pomoc. To dlatego, że Holden i Naomi odchodzą.

      – Ale możesz też zatrudnić kogoś na moje miejsce – zauważyła Clarissa.

      W jej oczach pojawiły się łzy, tworząc warstewkę na powierzchni. Automatyczny lekarz znowu zadźwięczał, pompując jej oczyszczoną krew z powrotem do ciała.

      – Jeśli chcesz zostać na Medynie, możesz to zrobić – zapewniła Bobbie. – Jeśli wolisz zostać na statku, jesteś tu mile widziana.

      W nieważkości łzy Clarissy nie spadały. Napięcie powierzchniowe trzymało je na miejscu do chwili, gdy pokręciła głową – utworzyły wtedy kilkanaście rozproszonych kulek soli fizjologicznej. Z czasem zostaną wessane do wymiennika i opuszczą go jako powietrze pachnące nieco żalem i morzem.

      – Ja... – zaczęła Clarissa, a potem pokręciła głową i bezradnie wzruszyła ramionami. – Myślałam, że to ja odejdę jako pierwsza.

      Załkała, Bobbie przepchnęła się do niej. Ujęła jej dłoń. Clarissa miała chude palce, ale ich chwyt był silniejszy, niż Bobbie się spodziewała. Zostały tak razem do czasu, aż oddech Clarissy zrobił się trochę bardziej miarowy. Kobieta położyła drugą dłoń na ramieniu Bobbie. Na jej policzki wróciło trochę koloru, choć Bobbie nie wiedziała, czy był to wynik emocji, czy po prostu pracy systemów medycznych. Może obu.

      – Rozumiem – zapewniła ją Bobbie. – Trudno jest kogoś stracić.

      – Tak – potwierdziła Clarissa. – I... sama nie wiem. Coś w tym wszystkim wydaje się mniej szlachetne, gdy chodzi o Holdena. Rozumiesz, co mam na myśli? Ze wszystkich ludzi, nad którymi można by się rozczulać...

      – Nie – odpowiedziała Bobbie. – Nie musisz tego lekceważyć.

      Clarissa otworzyła usta i zamknęła je z powrotem. Przytaknęła.

      – Będzie mi go brakować, to wszystko.

      – Wiem. Mnie też. I... słuchaj, jeśli nie chcesz teraz o tym rozmawiać, mogę po prostu sprawdzić twoje dokumenty pod kątem planu medycznego i wyborów dotyczących śmierci. Cokolwiek ustaliliście z Holdenem, zamierzam to honorować.

      Clarissa zmarszczyła wąskie, jasne brwi.

      – Holden? Niczego z nim nie ustalałam.

      Bobbie poczuła lekkie zaskoczenie.

      – Nie?

      – Nie rozmawialiśmy o takich rzeczach – wyjaśniła Clarissa. – Omawiałam to z Amosem. On wie, że chcę tu zostać, z nim. Jeśli sytuacja zrobi się bardzo zła, to obiecał... obiecał, że mi to ułatwi. Kiedy przyjdzie czas.

      – W porządku – odpowiedziała Bobbie. – Dobrze wiedzieć. – I bardzo ważne, pomyślała, żeby w pełni to udokumentować, by – gdyby doszło do tego w czyjejś innej jurysdykcji – nikt nie został aresztowany za morderstwo. Jakim cudem Holden tego, u diabła, nie załatwił? – Jesteś pewna, że Holden nigdy nie rozmawiał z tobą na ten temat?

      Clarissa pokręciła głową. Automatyczny lekarz zakończył cykl. Rurki odłączyły się od portu w skórze Clarissy i wróciły do urządzenia jak nazbyt uprzejme węże.

      – No to dobrze – rzuciła Bobbie. – Teraz już wiem. Dopilnuję wszystkiego, zaopiekujemy się tobą. Amos też.

      – Dziękuję. I przepraszam.

      – Za co?

      – Trochę się nad sobą użalałam z powodu Naomi i Holdena – przyznała Clarissa. – Nie chciałam robić z tego powodu problemu innym. Wrócę do pracy.

      – Każdy obchodzi żałobę tak, jak może – skomentowała Bobbie. – I dopiero wtedy wszyscy muszą wziąć dupy w troki i zabrać się za pracę.

      – Tak jest, sir – Clarissa odpowiedziała z energicznym, choć nieco ironicznym salutem. – Cieszę się, że odbyłyśmy tę rozmowę.

      – Ja też – zapewniła Bobbie i pchnięciem ręki wydostała się na korytarz.

      Oraz zdumiewa mnie, że Holden nigdy tego nie zrobił. Po raz pierwszy Bobbie odniosła wrażenie, że były pewne punkty – nie wszystkie, ale jakieś – w których będzie zdecydowanie lepszą kapitan niż on.

      Rozdział dziesiąty

       Drummer

      – No dobrze – powiedziała Drummer, mając wrażenie, że robi to po raz tysięczny – ale czy to występuje naturalnie, czy nie?

      Cameron Tur, doradca naukowy Związku, był imponująco wysokim, tyczkowatym mężczyzną z jabłkiem Adama wielkości kciuka i wyblakłymi tatuażami na kostkach palców. Został zatrudniony, gdy prezesem Związku była Tjon, i utrzymał stanowisko za kadencji Walkera i Sanjraniego. Biorąc pod uwagę jego wiek i doświadczenie, spodziewała się, że będzie emanował aurą protekcjonalności, ale zdawał się być jedynie zakłopotany. Zaśmiał się teraz przepraszająco.

      – To bardzo dobre pytanie od strony semantycznej – stwierdził. – Różnica między czymś stworzonym przez naturę a czymś stworzonym przez istoty, które wyewoluowały w ramach natury, sa

Скачать книгу