Wzlot Persopolis. James S.a. Corey
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wzlot Persopolis - James S.a. Corey страница 26
– Sonny! – powiedział na przywitanie Trejo, czekając, by oddać jego salut, a potem chwycić go za rękę i potrząsnąć nią energicznie. – W końcu wszystkie figury są na miejscach. Co za ekscytujące czasy. Wolisz usiąść czy chcesz zaliczyć wycieczkę?
– Admirale – odpowiedział Singh. – Jeśli można skorzystać z wycieczki, będę zaszczycony, mogąc dokładniej obejrzeć okręt.
– Dobrze wygląda, prawda? Proszę, mów mi Anton. Na osobności nie ma potrzeby trzymania się formalności, a w ciągu najbliższych miesięcy będziemy bardzo blisko współpracować. Chcę, żebyś widział, że możesz całkowicie swobodnie mówić wszystko, co masz na myśli. Oficer, który nie będzie chciał się dzielić opiniami i przemyśleniami, do niczego mi się nie przyda.
Stanowiło to echo zachowania wysokiego konsula, który podczas prywatnego spotkania pozwolił mu używać tytułu wojskowego, co budowało poczucie więzi i bezpośredniości. Teraz, gdy zetknął się z czymś takim po raz drugi, zrozumiał, że od niego też będzie się tego oczekiwać.
– Dziękuję, sir. Anton. Doceniam to.
– No to chodź. Jest zbyt duży, żeby obejrzeć wszystko za jednym zamachem, ale możemy zaliczyć co ciekawsze miejsca. – Admirał Trejo poprowadził go krótkim korytarzem do windy o drzwiach szerszych niż te na Zwiastunie burzy, z bardziej zaokrąglonymi rogami. Singhowi winda skojarzyła się z paszczą jakiejś ryby głębinowej. – Zapoznawałem się z twoją dotychczasową karierą.
– Obawiam się, że podobnie jak większość oficerów przeszkolonych po przejściu do Lakonii, mam bardzo niewielkie doświadczenie operacyjne.
Admirał machnął ręką na te słowa. Otworzyły się drzwi windy i weszli do środka. Elastyczna osłona ścian była łagodnie falowana, jakby sugerowała możliwość rozwinięcia się łusek.
– Pierwsze miejsce w klasie z logistyki. Dokładnie tego będzie potrzeba na tym przydziale. Ja jestem tylko starym dowódcą bojowym. Arkusze kalkulacyjne wzbudzają we mnie dreszcze.
Winda opadła z cichym dźwiękiem podobnym do obracających się naraz tysięcy małych łożysk lub syku nektarnika. Singhowi zjeżyły się włoski na karku. W Nawałnicy było coś niepokojącego. Jakby znalazł się we wnętrzu olbrzymiego zwierzęcia i szedł obejrzeć jego zęby.
– Tak jest, sir – odparł. – Moje rozkazy dość szczegółowo...
Admirał znowu machnął ręką.
– Zapomnij na chwilę o rozkazach, będzie jeszcze mnóstwo czasu, żeby do nich wrócić. Na razie chcę cię trochę lepiej poznać. Masz rodzinę?
Kolejny punkt. Duarte również poruszył temat życia rodzinnego. Kolejny element tajnych nauk lakońskiego dowództwa. Czytał, że struktura dowodzenia przejmuje ton od osób na szczycie, ale nigdy wcześniej nie widział tego tak wyraźnie w działaniu. Zaczął się zastanawiać, czy miał sobie z tego zdawać sprawę. Czy była to lekcja świadomie przekazywana od Duartego do Trejo i wreszcie do niego. Miał wrażenie, że tak właśnie było.
– Tak, sir. Moja partnerka prowadzi badania z zakresu nanotechnologii w laboratorium Lakonii. Specjalizuje się w genetyce. Mamy jedno dziecko, Elsę.
– Elsa. Niezwykłe imię. Bardzo ładne.
– Po mojej babci. Nat... Natalia, moja partnerka, nalegała.
Winda się zatrzymała. Drzwi otworzyły się na szeroki i organiczny pokład. Nie było tu schodów, ale łagodne falowania powierzchni wynosiły niektóre konsole wyżej niż inne. Efekt wydawał się prawie losowy do chwili, gdy zobaczył stanowisko kapitańskie mające bezpośrednią kontrolę wzrokową nad wszystkimi członkami załogi mostka. Projekt był elegancki, a równocześnie całkowicie obcy.
Zauważył ich pierwszy oficer i stanął na baczność, oddając dowodzenie, ale Trejo kazał mu wrócić na miejsce. Admirał był na mostku, lecz nie przyszedł przejąć stanowiska.
– Połączenie z przeszłością jest ważne – skomentował Trejo, gdy szli przez łagodnie nachylony pokład. – Ciągłość. Szanujemy tych, którzy byli przed nami, z nadzieją, że kolejne pokolenia zrobią to samo dla nas.
– Tak jest, sir.
– Proszę, Anton.
– Anton – zgodził się Singh, ale wiedział, że zwracanie się do admirała po imieniu nigdy nie będzie dla niego naturalne ani właściwe. – Prawie nigdy nie nazywamy jej Elsa.
– To jak, jeśli nie Elsa? – zapytał admirał.
– Potwór. Nazywamy ją Potworem.
Admirał zachichotał.
– Nazwana tak po kolejnym wielkim przodku?
– Nie – zaprzeczył Singh, a potem urwał. Obawiał się, że może przesadzać z dzieleniem się osobistymi informacjami, ale admirał patrzył na niego, czekając na resztę odpowiedzi. – Tak naprawdę nie byliśmy jeszcze gotowi, gdy Nat zaszła w ciążę. Właśnie kończyła swój doktorat, a ja robiłem dwu- i trzymiesięczne patrole jako pierwszy oficer na Cleo.
– Tak naprawdę nikt nigdy nie jest gotowy – skomentował admirał. – Ale tego się nie wie, dopóki to się nie zdarzy.
– To prawda. Kiedy więc Elsa się urodziła, przeniosłem się na stanowisko administracyjne, a Nat rozpoczęła prace badawcze i oboje uczyliśmy się, jak to działa z bardzo upartym noworodkiem pełnym ciągłych żądań.
Trejo poprowadził go wzdłuż zakrzywionej rampy z boku pomieszczenia. Włazy otwierały się jak przesłony, gdy podchodzili, a potem zamykały po ich przejściu. Światło dochodziło z niewielkich zagłębień w ścianie, rozmieszczonych regularnie, ale zaokrąglonych i miękkich. Życie organiczne poddane wojskowemu planowaniu.
– Tak więc – kontynuował Singh, idąc – byliśmy wyczerpani. I któregoś ranka, około trzeciej nad ranem, gdy Elsa zaczęła płakać, Nat obróciła się do mnie i powiedziała „ten potwór mnie zabije”. I tak już zostało. Od tamtej pory stała się Potworem.
– Ale teraz mówicie to z uśmiechem, prawda?
– Owszem – potwierdził Singh, widząc przed sobą twarz córki. – Dokładnie tak. I dlatego właśnie tu jestem?
– Co masz przez to na myśli? Nie wydajesz się typem człowieka, który wolałby żyć z dala od rodziny.
– Rozłąka z nimi na czas tej misji będzie bolesna. Upłyną przynajmniej miesiące, zanim będą mogły do mnie dołączyć na Medynie. Może nawet lata. Ale jeśli zdołam zapewnić mojej córce wersję ludzkości zaplanowaną przez wysokiego konsula, wszystko to będzie warte swojej ceny. Galaktyczne społeczeństwo pokoju, dobrobytu i współpracy to najlepsze dziedzictwo, jakie mogę sobie dla niej wyobrazić.
– Prawdziwy wierzący – skomentował admirał, a Singh poczuł uderzenie wstydu, że być