Wzlot Persopolis. James S.a. Corey
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wzlot Persopolis - James S.a. Corey страница 25
– Przejmuję mostek – potwierdził kapitan Singh i usiadł w fotelu.
– Nawałnica wyłączyła ciąg i czeka na nasze przybycie – poinformował oficer kontroli lotu, wywołując na głównym ekranie mapę zasięgów. – Przy obecnym hamowaniu końcowe podejście do dokowania przeprowadzimy za dwadzieścia trzy minuty.
– Zrozumiano – odpowiedział Singh. – Łączność, proszę przesłać moje wyrazy szacunku admirałowi Trejo i poprosić o zgodę na dokowanie do Serca nawałnicy.
– Tak jest, sir.
– Chętnie mu się przyjrzę – odezwał się Davenport.
– Dobrze, rzućmy okiem – zgodził się Singh, kiwając głową.
Prawdę mówiąc, był równie ciekaw. Oczywiście, wszyscy otrzymali informacje dotyczące konfiguracji pancerników klasy Magnetar, której Nawałnica była pierwszym gotowym egzemplarzem. Starą klasę Proteus wycofano ze służby, a nową generację dopiero do niej wprowadzano. Widział dziesiątki szkiców koncepcyjnych i fotografii budowanych okrętów, docierały do niego pogłoski na temat wykorzystywanych w nich nowych technologiach. To będzie jego pierwsza okazja zobaczenia najpotężniejszego okrętu bojowego Lakonii lecącego swobodnie w próżni.
– Czujniki, przyjrzyjmy się z bliska.
– Tak jest, sir – odpowiedział oficer przy konsoli czujników i na głównym ekranie zamiast schematu dokowania pojawił się obraz teleskopowy zbliżającej się jednostki.
Ktoś sapnął cicho. Nawet Davenport, oficer mający za pasem prawie dziesięć lat służby we flocie, odruchowo cofnął się o pół kroku.
– Dobry Boże, ale wielki – rzucił.
Serce nawałnicy był jednym z zaledwie trzech okrętów klasy Magnetar, które opuściły orbitalną platformę konstrukcyjną Lakonii. Oko cyklonu przydzielono do floty domowej i ochrony samej Lakonii, a Głos zawieruchy wciąż jeszcze rósł między wspornikami i kończynami orbitalnej stacji obcych. Choć zaś flota obejmowała teraz ponad sto jednostek, te klasy Magnetar były zdecydowanie największe i najpotężniejsze. Zwiastun burzy, jego okręt, był niszczycielem klasy Pulsar i, widząc Nawałnicę, nabrał przekonania, że mógłby zmieścić wewnątrz kadłuba kilkanaście takich okrętów.
Niszczyciele klasy Pulsar były długie i zgrabne, Singhowi kojarzyły się niemal z okrętami morskimi starej Ziemi. Z drugiej strony Serce nawałnicy był masywny i przysadzisty, kształtem przypominał krąg kręgosłupa jakiegoś od dawna nieżyjącego olbrzyma wielkości planety. Był też blady jak kość – nawet w miejscach, gdzie jego krzywizny chowały się w cień.
Podobnie jak wszystkie jednostki budowane przez orbitalne platformy konstrukcyjne Lakonii, sprawiał wrażenie czegoś nie do końca ludzkiego. Miał zestawy czujników, działka obrony punktowej, działa szynowe i wyrzutnie rakiet, ale wszystko to było ukryte pod pancerzem z systemu samoleczących się płyt, przez które powierzchnia okrętu bardziej przypominała skórę. Wyhodowaną, choć nie biologiczną. W jego geometrii było też coś fraktalnego. Jak kryształy zdradzające w widocznych makroskopowo kształtach ograniczenia swej molekularnej architektury.
Singh nie był ekspertem od protomolekuły ani wywodzących się z niej technologii, ale było coś upiornego w pomyśle, że budowali rzeczy częściowo zaprojektowane przez gatunek nieistniejący od tysiącleci. Współpraca z martwymi rodziła pytania, na które nie istniały odpowiedzi. Dlaczego systemy konstrukcyjne dokonywały takich, a nie innych wyborów? Dlaczego napęd został umieszczony tu, a nie tam? Dlaczego struktura wewnętrzna była symetryczna, a zewnętrzna nie? Czy taki projekt był sprawniejszy? Bardziej estetyczny dla od dawna nieistniejących konstruktorów? Nie był w stanie poznać odpowiedzi na pytania i pewnie nigdy to nie nastąpi.
– Nawałnica potwierdza – zgłosił oficer łączności.
– Zdalne sterowanie do dokowania – dodał jego pilot, i główny ekran przełączył się z teleskopowego obrazu pancernika na schematyczny kurs kończący się na Nawałnicy.
– Bardzo dobrze – rzucił Singh z uśmiechem.
Admiralicja powierzyła mu jeden z najnowocześniejszych okrętów Lakonii, pełen poważnych i skupionych na pracy oficerów i marynarzy. Nie mógł marzyć o niczym lepszym, obejmując swoje pierwsze dowodzenie.
Fakt, że wraz z okrętem stanowili czubek imperialnej włóczni, był tylko wisienką na torcie.
– Admirał Trejo przesyła pozdrowienia – poinformował oficer łączności. – Zaprasza pana na kolację w swojej prywatnej mesie.
Singh obrócił się do pierwszego oficera.
– Zostań na Burzy i utrzymuj załogę w gotowości. Nie mamy pojęcia, z jakiego rodzaju powitaniem możemy się liczyć po drugiej stronie wrót, więc w każdej chwili trzeba być gotowym do walki.
– Tak jest, kapitanie.
– Przygotować się do dokowania. Będę w dziobowej śluzie załogowej. Panie Davenport, mostek należy do pana.
* * *
Po drugiej stronie śluzy czekała na niego oficer operacyjna Nawałnicy, trzecia oficer admirała Trejo. Technicznie rzecz biorąc, mieli we flocie te same stopnie, jednak zgodnie z tradycją, jako kapitan okrętu, Singh powinien być traktowany jak wyższy rangą. Trzecia zasalutowała i udzieliła mu pozwolenia na wejście na pokład.
– Admirał powitałby pana osobiście – powiedziała, prowadząc go krótkim korytarzem ze śluzy do windy. Ściany Nawałnicy wyglądały jak arkusze matowanego szkła i jarzyły się łagodnym niebieskim światłem. Bardzo różniły się od ścianek Zwiastuna burzy. – Ale nie chce opuszczać mostka tak blisko wrót.
– Fisher, prawda? Wydaje mi się, że była pani rok niżej ode mnie na akademii.
– Zgadza się – potwierdziła kobieta, potakując. – Specjalizacja: inżynieria. Wszyscy twierdzili, że logistyka to najszybsza ścieżka do dowodzenia, ale po prostu kocham pracować z egzotycznym sprzętem.
Zatrzymała się i stuknęła w panel ścienny, by przywołać windę. Kiedy czekali, ściany zaczęły pulsować, zmieniając kolor z niebieskiego na żółty.
– Proszę się chwycić – podpowiedziała Fisher, wskazując na pobliski uchwyt. – Za chwilę włączy się silnik.
Chwilę później oboje opadli na pokład i Singh czuł, jak jego waga rośnie, aż osiągnęła około pół g.
– Bez pośpiechu – skomentował Singh, a winda wyemitowała cichy dźwięk i otworzyły się jej drzwi.
– Admirał jest ostrożny.
– Co dobrze o nim świadczy – odpowiedział, gdy zaczęli jechać do góry.
Admirał Trejo był niskim, krępym mężczyzną o jasnozielonych oczach i rzednących czarnych włosach. Pochodził z rejonu doliny Marinera na Marsie, ale w jego głosie prawie nie było słychać tamtego akcentu. Był również najbardziej udekorowanym oficerem w armii Lakonii,