Wzlot Persopolis. James S.a. Corey

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wzlot Persopolis - James S.a. Corey страница 20

Wzlot Persopolis - James S.a. Corey

Скачать книгу

Nie wiem – przyznał Holden. – Tylko że gdyby miała to zrobić, chyba kazałaby nam zabrać Houstona z powrotem, żeby zginął ze swoimi kumplami. A i nie najlepiej działa na wizerunek polityczny, jeśli kapitan twojego ulubionego okrętu bojowego zaczyna odmawiać wykonywania twoich rozkazów. Będzie musiała nam tutaj ustąpić.

      – Też mi się tak wydaje – zgodził się Aleks. – Za to następne zadanie będzie interesujące.

      – Owszem.

      Przez chwilę siedzieli w ciszy. Wiedział, że Aleks zamierza się odezwać, jeszcze zanim zabrzmiały słowa. Dziesięciolecia spędzone na wspólnym mieszkaniu i pracy oznaczały, że nigdy nie trzeba było prosić kogoś o podanie soli przy posiłku. Z tym było tak samo.

      – Jeśli chcesz, możemy jeszcze trochę na siebie pokrzyczeć.

      – Dzięki – rzucił Holden.

      Aleks kiwnął głową. Zaproszenie było otwarte i tylko częściowo żartobliwe. Znowu skonsultował się ze swoim brzuchem, a potem dźwignął się na nogi i ruszył do windy. Aleks nie pytał, dokąd idzie. Zapewne się domyślał.

      W kambuzie wciąż unosiła się woń herbaty imbirowej pijanej przez Clarissę dla złagodzenia bólów żołądka, ale nie było tam teraz ani jej, ani Amosa. Dozownik żywności wyświetlał poziomy zaopatrzenia. Popatrzył na nie, wcale ich nie widząc. Mieszkał na Rosynancie dłużej niż w jakimkolwiek innym miejscu przez całe życie, znał statek lepiej niż siebie.

      Idąc korytarzem do ich kabiny, próbował pozbyć się odczuwanej goryczy i złości. Wzbierającego w gardle poczucia winy. Mimo tego wiedział, że ona natychmiast wszystko zobaczy.

      Naomi leżała na pryczy przeciążeniowej z oczami zasłoniętymi przedramieniem, ale jej oddech nie brzmiał głęboko, jak we śnie. Jej drzemka dobiegła już końca albo jeszcze się nie zaczęła. Uśmiechnęła się i głębokie linie w kącikach ust były piękne.

      – Jak bardzo źle to wygląda? – zapytała, jeszcze zanim zabrała rękę sprzed oczu.

      Holden głęboko wciągnął powietrze i z sykiem wypuścił je przez zęby. Ciężar w brzuchu nie ustąpił, ale trochę się przemieścił. Gniew zmienił się w coś głębszego. Może żal. Złożył ręce na piersi. Przesunęła się, żeby popatrzeć na niego. Siwizna po raz pierwszy pojawiła się na jej skroniach kilka lat temu i powoli się rozprzestrzeniała. W kącikach oczu miała linie, których nie umiały rozprostować przyjmowane przez wszystkich leki przeciw starzeniu. Te zmarszczki też były piękne.

      – Myślę, że przyszedł już czas, żebyśmy zajęli się czymś innym – powiedział. – A przynajmniej przyszedł dla mnie.

      Poruszyła się, a prycza przeciążeniowa zareagowała na jej ruch. Jeśli gdzieś czaił się jakiś żart, impuls, by rozluźnić nastrój, zniknął z chwilą, gdy na niego popatrzyła. Widząc jej reakcję, sam zrozumiał, jak poważnie mówi. Jak źle wygląda.

      – Opowiedz mi wszystko – poprosiła.

      Zrelacjonował jej zarys – co powiedziała Drummer, o czym rozmawiali z Aleksem, czego się w tym wszystkim dopatrzył, i z każdym słowem, z każdym zwrotem czuł, jak zaczyna ustępować zmieszanie, z którego dotąd nie zdawał sobie sprawy. Samo powiedzenie jej tego wszystkiego ze świadomością, że nawet jeśli słowa lub myśli są błędne, ona usłyszy ich prawdziwe znaczenie, pozwoliło mu się go doszukać. Napięcie w żołądku nie ustąpiło.

      – Kiedy polowaliśmy na piratów, mogłem przyjąć ich poddanie się – powiedział. – Nawet Wolna Flota mogła złożyć broń, a wtedy moglibyśmy ich aresztować, ale teraz pracuję dla biurokratycznego systemu, który jest gotów zabijać ludzi w imię polityki. Nie mam wrażenia, że wymuszam przestrzeganie zasad, czuję się jak kat i... nie sądzę, żebym potrafił to robić.

      Naomi przesunęła się, robiąc dla niego miejsce na pryczy przeciążeniowej. Położył się obok niej. Prycza poruszyła się, uwzględniając ich połączoną masę. Wydała cichy dźwięk, na wpół nucenie, na wpół westchnięcie.

      – Trudno będzie nam wykonywać naszą pracę.

      – Te kolonie? Wszystkie są uzależnione od Związku Transportowego i może nie zawsze tak będzie. Ale dopóki nie są samowystarczalne, powinny mieć głos, jeśli chodzi o to, jak Związek ustala zasady. Jak wymusza ich przestrzeganie. Oni nie wybierali Drummer.

      – Nie wybrali nikogo z nich. Walkera, Sanjraniego, Pa.

      – Pozostali nie odcinali handlu, a Drummer tak. I owszem, wiem. Z perspektywy czasu zapewne było to nieuniknione. Może to cud, że doszło do tego dopiero teraz. Ale w końcu się zdarzyło i...

      – I kiedy zmienia się jedno, inne sprawy też się zmieniają.

      Z kambuza dobiegł głos. Bobbie z kimś rozmawiała – z Aleksem, Amosem albo Clarissą. Nie usłyszał odpowiedzi, ale Bobbie się roześmiała. Ucisk w żołądku jeszcze się nasilił.

      – Mogę przygotować oświadczenie dla prasy – powiedział, a te słowa zdawały się wcisnąć go głębiej w żel. – Przesłać do kolonii wiadomość o tym, co chce zrobić Drummer i dlaczego uważam to za niewłaściwe. Spróbować poprowadzić coś w rodzaju... sam nie wiem, koalicji reform. Może porozmawiać ze Stowarzyszeniem Światów, zobaczyć, czy zechcą się tym zająć.

      – To duże wyzwanie – stwierdziła Naomi, nie negując ani nie zachęcając.

      Po prostu powiedziała to, co było prawdą.

      – Będzie to oznaczało uziemienie Rosa lub trzymanie się przez jakiś czas jednego układu. Wciąż prowadzi się dość intensywny handel między Ziemią a Marsem. Ganimedesem. Ceres. Może są już jakieś skolonizowane światy, które mają dostateczną infrastrukturę, byśmy mogli znaleźć tam sobie niszę. Albo ją sobie stworzyć. Mógłbym też powiedzieć paru osobom o tym, co się dzieje...

      – Oni już wiedzą – wtrąciła się Naomi. – Drummer wysłała nas tutaj, żeby coś pokazać. Wszyscy i tak już patrzą. Wszystko, co powiedziałeś, trafiło już do wiadomości i kanałów dyskusyjnych na wszystkich koloniach.

      – Czyli może mógłbym pozwolić komuś innemu poprowadzić tę bitwę – podsumował, zamykając oczy. – Po prostu brać tylko kontrakty w ramach układu i zobaczyć, co się stanie. To ważne, ale... sam nie wiem. Jestem zmęczony. Zbyt zmęczony, żeby prowadzić tę walkę.

      – Albo.

      Otworzył oczy i obrócił na bok. Głowę przechyliła tak, jak zwykle, gdy ukrywała się za włosami, tylko tym razem się nie kryła. Mocno zacisnęła wargi. Spojrzała mu w oczy.

      – Pamiętasz, gdy pierwszy raz trafiliśmy na Rosa? – spytała. – Uciekaliśmy przed, och, w zasadzie chyba przed wszystkimi? Lecieliśmy skradzionym statkiem. Zapytałeś, czy nie chcemy go sprzedać, podzielić się pieniędzmi i przejść na wcześniejszą emeryturę.

      Zaśmiał się.

      – Wtedy był wart dużo więcej.

      –

Скачать книгу