Wzlot Persopolis. James S.a. Corey

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wzlot Persopolis - James S.a. Corey страница 17

Wzlot Persopolis - James S.a. Corey

Скачать книгу

spotkania – odparła. – Ale to już coś znaczy. Wcześniej nie musiałam robić dla nich miejsca w swoim harmonogramie, a teraz wygląda na to, że muszę.

      – Co z Freehold?

      – Większym problemem jest Auberon – stwierdziła. – Mówi się, że robią postępy w pracach nad uniwersalnym generatorem krzyżowym polipeptydów.

      – A co to będzie, kiedy już powstanie?

      Był to mechanizm, do którego z jednej strony wlewało się dowolne toksyczne, bezsensowne zupy z biosfer powstałych na różnorodnych planetach, a z drugiej strony dostawało się coś, co nadawało się do jedzenia przez ludzi. A to znaczyło, że w ciągu najbliższych dziesięciu lub piętnastu lat skończy się faktyczny monopol Sol na glebę i substraty rolnicze. Oznaczało także, że Auberon stanie się nową superpotęgą pośród rozproszonych ścieżek ludzkiej diaspory, o ile Ziemia i Mars nie postanowią przerzucić floty przez wrota, by rozpocząć pierwszą wojnę międzygwiezdną.

      Oczywiście, wszystko to przy założeniu, że przełom nie był tylko szumnymi zapowiedziami i sztuczkami, czego nie dało się wykluczyć. Podobno każdy wielki kraj powstał dzięki klingom i kłamstwom.

      – Nie powinnam o tym rozmawiać – przyznała. – Przepraszam, nie powinnam była tego poruszać.

      Twarz Saby na chwilę zesztywniała, ale po chwili znowu pojawił się na niej uśmiech. Nienawidziła ukrywania przed nim informacji, ale niezależnie od tego, jak bardzo mu ufała – niezależnie od poziomu dostępu przyznanego mu przez wydział ochrony Związku – nie znajdował się w strukturach władzy. Drummer spędziła zbyt dużą część życia na pilnowaniu przestrzegania procedur bezpieczeństwa, by je teraz ignorować.

      – Wynik jest taki – powiedziała, próbując wprowadzić go na tyle głęboko, by ugłaskać jego dumę, nie mówiąc przy tym nic faktycznie tajnego – że Freehold stanowi między innymi ostrzeżenie dla Auberon, żeby nie zrobili się zbyt pewni siebie, a Carrie Fisk i Stowarzyszenie Światów niucha wokół sprawy, żeby sprawdzić, czy nie trafią im się tu jakieś soczyste kąski. Włącznie z tym, jak bardzo mogą na mnie naciskać.

      Saba kiwnął głową i – ku jej lekkiemu rozczarowaniu – zaczął się ubierać.

      – Czyli kolejne intrygi pałacowe, savvy sa? – rzucił.

      – Do tego się to sprowadza – potwierdziła Drummer, przepraszając, a równocześnie złoszcząc się za przepraszanie, nawet jeśli tylko przez implikację.

      Saba zobaczył wzbierającą w niej burzę, niemal jeszcze zanim sama się zorientowała. Podszedł do niej, klęknął przy jej stopach i położył głowę na jej kolanach. Roześmiała się i znowu pogłaskała go pogłowie. Był to gest poddania, którego wcale nie czuł i dobrze o tym wiedziała. On też to wiedział. Jednak nawet jeśli nie zamierzał się przed nią korzyć, ten gest i tak coś znaczył.

      – Powinieneś zostać na jeszcze jedną noc – powiedziała.

      – Nie powinienem. Muszę dbać o swoją reputację wolnego człowieka, załogę i towar. – Śmiech w jego głosie pozbawił słowa jadu.

      – W takim razie powinieneś szybko wrócić – stwierdziła. – I przestać umawiać się ze wszystkimi dziewczynami na Medynie.

      – Nigdy bym cię nie zdradził.

      – Cholerna racja – rzuciła Drummer, ale w jej głosie też brzmiało rozbawienie.

      Wiedziała, że nie łatwo było ją kochać. Ani nawet z nią pracować. W niezmierzonym wszechświecie nie było wielu ludzi, którzy potrafiliby radzić sobie z jej zmianami nastroju, choć Saba był jednym z nich. Był w tym najlepszy ze wszystkich.

      System wyemitował dźwięk łamanego bambusa. Vaughn, z pierwszym podejściem tego dnia. Wkrótce czekają ją odprawy, spotkania i nieoficjalnie rozmowy z ludźmi, których lubiła, którym ufała lub których potrzebowała, ale nigdy wszystkie te trzy rzeczy na raz. Bardziej poczuła, niż usłyszała westchnięcie Saby.

      – Zostań – poprosiła.

      – Leć ze mną.

      – Kocham cię.

      – Te amo, Camina – powiedział i wstał. – I polecę na Medynę i z powrotem tak szybko, że nawet nie zauważysz mojej nieobecności.

      Pocałowali się jeszcze raz, a potem wyszedł, a kabina zrobiła się pusta. Bez serca jak dzwon. System wyemitował kolejny dźwięk.

      – Będę za pięć minut – rzuciła.

      – Tak, proszę pani – potwierdził Vaughn.

      Ubrała się, uczesała i znalazła się w biurze w niecałe piętnaście minut, ale Vaughn nie próbował jej robić wyrzutów.

      – Od czego dziś zaczynamy dzień? – zapytała, gdy podawał jej małą miseczkę kibble z sosem.

      Jego zawahanie było niemal zbyt drobne, by je zauważyć. Ale tylko niemal.

      – Dotarła wiadomość od kapitana Holdena z Rosynanta.

      – Podsumowanie?

      Tym razem wahanie było wyraźniejsze.

      – Może powinna pani sama ją obejrzeć.

      * * *

      Sala zebrań mieściła się na najbardziej zewnętrznym poziomie cylindra Domu Ludu. Siła Coriolisa w próżniowym mieście była trywialna dla każdego, kto spędził więcej czasu w stacjach pierścieniowych, ale osoby z zewnątrz, znające dotąd tylko ciążenie masy i przyśpieszenia, uznawały ją za kłopotliwą. Perłowoszare ściany, przynitowany wprost do podłogi tytanowy stół z bambusowym pokryciem blatu. Drummer siedziała u jego szczytu, kipiąc. Większość towarzyszących jej osób – Emily Santos-Baca, Ahmed McCahill, Taryn Hong i pozostali przedstawiciele rady oraz biura finansów – znała ją na tyle dobrze, by rozpoznać jej nastrój i zachować ostrożność. Przemawiający właśnie biedak nigdy wcześniej jej nie spotkał.

      – To tak naprawdę kwestia priorytetów – powiedział mężczyzna. Nazywał się Fayez Okoye-Sarkis i przybył tu przemawiać w imieniu jakiegoś rodzaju pozarządowej, nieakademickiej grupy wspierającej badania naukowe. Instytut Cherneva, z Ganimedesa i Luny. – Przez ostatnie trzy dziesięciolecia, a właściwie od chwili zbombardowania Ziemi, zdecydowana, zdecydowana większość badań naukowych skupiała się na zwiększeniu wydajności produkcji żywności oraz infrastruktury. I przeważnie sprowadzała się do odwrotnej inżynierii technologii, która umożliwiła powstanie rzeczy takich jak protomolekuła i stacja pierścieni. Artefakty i stare technologie znajdujemy na każdej planecie, na którą dotarliśmy.

      – Tak – rzuciła Drummer.

      Co znaczyło przejdź do rzeczy. Okoye-Sarkis uśmiechnął się, jakby był przyzwyczajony do myśli, że uważa się go za uroczego.

      – Kiedy moja żona była jeszcze doktorantką, w dawnych czasach – powiedział – jej badania terenowe obejmowały śledzenie gatunków gryzoni, które

Скачать книгу