Wzlot Persopolis. James S.a. Corey

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wzlot Persopolis - James S.a. Corey страница 14

Wzlot Persopolis - James S.a. Corey

Скачать книгу

na Bobbie. Miała spokojny wyraz twarzy, ale wzrok przenosiła między ludźmi patrzącymi na nich z góry a strażnikami stojącymi przy drzwiach. Oceniając, kogo powinna powalić najpierw, jak ich rozbroić, gdzie szukać osłony i jak uciec. Bobbie zajmowała się takimi rzeczami tak, jak niektórzy zajmowali się szydełkowaniem.

      – Jest tak. – Holden odezwał się, gdy Houston nabierał powietrza. – Myśli pan, że przyleciałem tu z wami negocjować. Ale to nieprawda.

      Houston zmarszczył brwi.

      – Bóg dał wszystkim wolnym ludziom prawo, i nie zniesiemy żadnych tyranów lub królów...

      – Rozumiem źródło nieporozumienia – stwierdził Holden głośniejszym, ale wciąż przyjaznym głosem. – Widzieliście przylatujący okręt bojowy. Lecieliśmy tu całe tygodnie. Uważacie, że to coś, gdzie spodziewamy się mnóstwa negocjacji, żądań i ustępstw. Opóźnienie światła sprawiłoby, że tego typu rozmowy byłyby bardzo niezręczne, więc ma sens przysłanie tu kogoś, kto będzie oddychał tym samym powietrzem, prawda? Wy coś powiecie, my coś powiemy. Żadnego opóźnienia. Ale sytuacja wygląda tak, że Związek Transportowy już zdecydował, co się wydarzy. Nie jesteśmy negocjatorami, nie szukamy pokojowego rozwiązania.

      Kobieta siedząca po lewej stronie Houstona położyła mu dłoń na ręce. Houston odchylił się do tyłu. To było ciekawe. Holden zmienił pozycję, mówiąc w przestrzeń między nimi, by włączyć ją w rozmowę.

      – Wszyscy jesteśmy tu dorośli – stwierdził. – Nie musimy przed sobą udawać. Związek wysłał nas tu osobiście, bo nie chcą być zmuszeni do powtarzania tego wciąż na nowo w przypadku mnóstwa innych kolonii. Chcą się upewnić, że wszyscy będą obserwować tę sytuację. A zwłaszcza wasi przyjaciele i partnerzy handlowi na Auberonie.

      – Spektakl polityczny – z pogardą w głosie rzucił Houston.

      Co było dość zabawne w ustach faceta siedzącego półtora metra wyżej, niż było to wymagane.

      – Jasne – potwierdził Holden. – W każdym razie, jest tak. Wysłaliście statek przez wrota bez uzyskania zgody. Naraziliście na niebezpieczeństwo inne jednostki korzystające z wrót...

      Houston sapnął i pogardliwie machnął ręką.

      – ...a takie rzeczy wiążą się z konsekwencjami – kontynuował Holden. – Przylecieliśmy wam po prostu powiedzieć, jak one wyglądają.

      Bobbie poruszyła się na krześle, obracając się tak, by mieć wolne nogi. Co mogło być przypadkową zmianą pozycji, ale wcale nią nie było. Holden przesunął dłonią po blacie stołu. Z czegokolwiek go zrobiono, nie było to drewno, choć materiał miał podobną twardość i teksturę. Houston i członkowie jego gabinetu milczeli. Skupili na Holdenie całą swoją uwagę.

      Musiał się teraz zastanowić, co z tym zrobić. Postąpić zgodnie z instrukcjami czy trochę je nagiąć.

      – Sytuacja może się potoczyć na dwa sposoby – powiedział, naginając rzeczywistość. – Pierwszy wygląda tak, że Związek odcina Freehold dostęp do wrót na trzy lata.

      – Jeszcze nie jesteśmy samowystarczalni – odezwał się któryś z pozostałych członków gabinetu. – Mówi pan o wyroku śmierci na trzystu ludzi.

      – To decyzja podjęta przez was w chwili, gdy wysłaliście przez wrota statek bez autoryzacji – odciął się Holden. – Być może zdołacie znaleźć jakiś sposób na skrócenie wyroku. Na szybsze nakarmienie swoich ludzi. Wszystko zależy od was. Jednak przez trzy lata każdy statek, który wleci lub wyleci z wrót Freehold, zostanie zniszczony bez ostrzeżenia. Żadnych wyjątków. Łączność z wrotami będzie zagłuszana. Zostaniecie całkiem sami. Alternatywa wygląda tak, że gubernator Houston poleci z nami, stanie przed sądem i prawdopodobnie spędzi mnóstwo czasu w więzieniu.

      Houston prychnął. Przybrał taki wyraz twarzy, jakby właśnie ugryzł coś zgniłego. Pozostali ludzie na ławie nie wyrażali uczuć tak otwarcie. Freehold to kolonia ludzi, którzy potrafili zachować pokerowe twarze.

      – Zapomniał pan o trzeciej opcji – rzucił Houston. – Bycie ambasadorem tyranii jest pracą obarczoną ryzykiem, kapitanie Holden. Bardzo. Poważnym. Ryzykiem.

      – No dobrze, to przeliczmy to sobie – odpowiedział Holden. – Siedzimy tutaj, tam u góry siedzi was dwanaścioro, plus czterech strażników przy drzwiach...

      – Sześcioro – skorygowała Bobbie.

      – Sześcioro strażników przy drzwiach – poprawił się Holden bez mrugnięcia okiem. – Jeśli uwzględnicie jakieś sto metrów wokół tego budynku, to macie bezwzględną przewagę liczebną oraz przewagę w liczbie broni. Ale jeśli rozszerzyć promień do pół kilometra, mam okręt bojowy. Z działkami obrony punktowej. I działem szynowym oraz dwudziestoma torpedami. Cholera, ma silnik Epsteina, który może smugą wylotową zmienić całe to osiedle w szkło, jeśli ustawimy go pod odpowiednim kątem.

      – Czyli siła – rzucił Houston, kręcąc głową. – Podatki zawsze zbierane są pod groźbą użycia broni.

      – Uważam to raczej za argument przeciw strzelaniu do ambasadorów – odpowiedział Holden. – Oddalimy się teraz i wrócimy na statek. Dwanaście godzin później wystartujemy. Jeśli na pokładzie znajdzie się gubernator Houston, możecie znowu zacząć ustalać harmonogram lotów ze Związkiem. Jeśli nie, przyślemy tu kogoś za trzy lata.

      Holden wstał, a Bobbie ruszyła jego śladem tak szybko, że stała na nogach jeszcze przed nim. Houston nachylił się do przodu z lewą ręką na stole, a prawą przy boku, jakby opierał go na rękojeści pistoletu. Zanim gubernator zdążył coś powiedzieć, Holden ruszył w stronę drzwi. Strażnicy przyglądali się, jak idzie w ich stronę, spoglądając na niego, potem na Bobbie i Houstona. Na skraju widzenia Holdena Bobbie osiadła trochę głębiej na nogach, opuszczając nieco środek ciężkości. Nuciła coś cicho, ale nie potrafił wychwycić melodii.

      Gdy doszli do drzwi, strażnicy rozstąpili się i Holden znowu zaczął oddychać. Krótki korytarz do przedsionka, potem na ulicę z ubitej ziemi. Idąc, wyciągnął z kieszeni swój ręczny terminal. Aleks odebrał połączenie natychmiast po wywołaniu.

      – Jak to wygląda u was? – zapytał Aleks.

      – Właśnie wracamy – odpowiedział Holden. – Dopilnuj, żeby śluza była otwarta, kiedy tam dotrzemy.

      – Idziecie pod ostrzałem? – zapytał Aleks.

      – Może – stwierdził Holden.

      – Potwierdzam. Rozłożę dywan na powitanie i rozgrzeję działka.

      – Dziękuję – rzucił Holden i się rozłączył.

      – Naprawdę myślisz, że będą na tyle głupi, by tego spróbować? – zapytała Bobbie.

      – Nie chcę uzależniać swojego życia od inteligencji innych ludzi – skomentował Holden.

      – Głos doświadczenia?

      – Kilka

Скачать книгу