Wzlot Persopolis. James S.a. Corey

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wzlot Persopolis - James S.a. Corey страница 16

Wzlot Persopolis - James S.a. Corey

Скачать книгу

działka obrony punktowej, a Amos i Bobbie już idą do śluzy. Jeśli to pułapka, będzie bardzo nieudana.

      – Dziękuję – odpowiedział Holden, ruszając w stronę śluzy wzdłuż ściany szybu windy. Niemal od razu usłyszał przemieszane echa głosów Bobbie i Amosa.

      – Daj znak, jeśli będziesz chciał, żebym zrobiła coś więcej, niż tylko obserwowała.

      Po otwarciu śluzy i opuszczeniu drabinki Holden zszedł jako pierwszy. W jego stronę z grupy ludzi wystąpiła kobieta o ostrych rysach twarzy i gęstych, czarnych włosach przeplatanych siwizną, zebranych w kucyk.

      – Kapitanie Holden – odezwała się. – Jestem Semple Marks, tymczasowa gubernator. Przyszliśmy tu spełnić żądania pańskiego rządu.

      – Dziękuję – odpowiedział Holden, podczas gdy za jego plecami po drabinie zsuwała się Bobbie.

      Amos zszedł chwilę później, z brzękiem obijając strzelbą o drabinkę.

      – Zgłaszamy w Związku formalną skargę na to naruszenie naszej suwerenności – dodała Marks. – Ta sprawa powinna zostać rozstrzygnięta wewnętrznie na Freehold.

      – Nie będę się wtrącał w rozmowy ze Związkiem – stwierdził Holden. – Dziękuję, że zgodziliście się ugiąć w tej sprawie. Bardzo nie chciałem wymuszać kwarantanny waszego układu.

      Oczy Marks mówiły myślę, że chciałeś, ale nie powiedziała tego na głos. Bobbie pomogła więźniowi wstać. Twarz miał szarą w miejscach, gdzie nie była czerwona. Chwiał się na nogach.

      – Hej – rzucił Amos. Chwilę później Houston skupił na nim wzrok. Amos przyjaźnie kiwnął głową. – Jestem Amos. To Bobbie. Robiliśmy już takie rzeczy, więc mamy pewne zasady dotyczące tego, jak będzie wyglądać sytuacja. Lepiej słuchaj bardzo uważnie...

      Rozdział piąty

       Drummer

      Drummer nie chciała być przytomna, ale była. Pryczę zrobiono dla dwojga, dla niej i Saby. Ramę z żelem przeciążeniowym zaprojektowano tak, by zapewnić im możliwość spania w swoich objęciach, gdy Dom Ludu, największe z próżniowych miast, wirował lub leciał z małym ciągiem, lub rozdzielić ich, gdyby podczas snu pojawiła się konieczność użycia dużego ciągu. Ostrożnie balansując, tak by poruszenia pryczy nie obudziły Saby, sprawdziła odczyt konsoli na ścianie najbliżej jej strony łóżka. Miała jeszcze dwie godziny do chwili, gdy będzie musiała wstać. Za mało czasu na pełny cykl snu, za dużo czasu, by go zignorować. Można było argumentować, że jest najpotężniejszą kobietą pośród tysiąca trzystu planet, ale to nie pomagało w radzeniu sobie z bezsennością.

      Saba poruszył się we śnie i wymamrotał coś niezrozumiałego. Drummer położyła dłoń na jego plecach, głaszcząc go po dolnej części kręgosłupa, niepewna, czy chce go uspokoić, czy obudzić. Wybrał to pierwsze, układając się wygodniej w żelu tak, jak zwierzęta robiły to w gniazdach na długo przed tym, zanim ludzkość była czymś więcej niż chomikiem z ambicjami, próbującym unikać dinozaurów.

      Uśmiechnęła się w ciemności i spróbowała nie poczuć rozczarowania. Musiała się wysikać, ale jeśli teraz wstanie, to z pewnością obudzi Sabę i będzie miała wyrzuty sumienia. Mogła zamiast tego trochę pocierpieć. Dom Ludu mamrotał wokół niej, jakby cieszył się z jej powrotu.

      Na pewne sposoby nie miała już swojego domu, nie od chwili przyjęcia stanowiska prezes. Miała kwaterę na Medynie blisko poziomów administracyjnych. Kajutę kapitańską na statku Saby, Malaclypse. Zanim została przywódczynią Związku Transportowego, były w zupełności wystarczające. Teraz miała dla siebie więcej przestrzeni, niż kiedykolwiek zobaczy. Jak pałac podzielony i rozrzucony na niezliczone lata świetlne. Stacja Medyna, Ganimedes, Ceres, Pallas, Japet, Europa. Vanderpoele, będący do jej dyspozycji, jak długo zajmowała stanowisko. Na STL-5 znajdowały się kwatery wydzielone specjalnie dla niej, podobnie jak na wszystkich budowanych stacjach transferowych. Istniały też próżniowe miasta, które stanowiły rdzeń dominium Pasiarzy: Niepodległość, Strażnik Przejścia i Dom Ludu.

      W spoczynku centralny rdzeń Domu Ludu pozostawał w nieważkości: siedemdziesiąt pokładów pełnych infrastruktury i wyposażenia, niczym peleryną otoczonych sekcją cylindra. Dok na jednym końcu, silnik na drugim. Pola magnetyczne potężniejsze niż te stosowane do napędu pociągów magnetycznych utrzymywały separację między rdzeniem a cylindrem i korygowały ruch przy rozkręcaniu cylindra, dzięki czemu rdzeń pozostawał bez ruchu przy przełączeniu z ciążenia ciągu na obroty. Pomieszczenia i korytarze cylindra zaprojektowano z uwzględnieniem obrotu, z podłogami prostopadłymi do kierunku ciągu przy włączonym silniku i zwróconymi ku gwiazdom przy stałej jednej dziesiątej g, gdy tkwili w miejscu. Dość, by wyznaczyć stały kierunek góry i dołu, ale zachowując ciążenie na tyle nieduże, by mogli w nim przebywać nawet najbardziej dostosowani do nieważkości. Nie był to statek, a miasto, które nigdy nie zaznało studni grawitacyjnej.

      Saba ziewnął i przeciągnął się, z wciąż zamkniętymi oczami. Drummer przesunęła dłonią po jego sterczących jak szczotka włosach, tym razem z nieco większą energią. Otworzył oczy, a potem na jego ustach na chwilę pojawił się szelmowski uśmieszek.

      – Nie śpisz? – zapytała, próbując zachować cichy głos, choć tak naprawdę pragnęła usłyszeć potwierdzenie.

      – Tak.

      – Bogu dzięki – rzuciła i wstała z pryczy, kierując się do ubikacji.

      Kiedy wróciła, Saba stał nagi przy małym automacie do herbaty, przeznaczonym do wyłącznego użytku prezes. Saba był z nią już prawie od dziesięciu lat i choć lekkie zaokrąglenie brzucha i twarzy zdradzało trochę jego wiek, wciąż był bardzo przystojnym mężczyzną. Czasami, widząc go w ten sposób, zastanawiała się, czy także starzeje się równie wdzięcznie. Miała taką nadzieję, a jeśli nie, to chociaż, że tego nie zauważał.

      – Kolejny piękny poranek w korytarzach władzy, co? – odezwał się.

      – Sprawozdania budżetowe rano, umowy handlowe po południu. Oraz Carrie Fisk i jej pieprzone Stowarzyszenie Światów.

      – A także ryba w piątek – dodał, odwracając się i podając jej bańkę gorącej herbaty. Biorąc pod uwagę, jak mało czasu Dom Ludu spędzał w nieważkości, równie dobrze mogła sobie sprawić ziemskie kubki. Ale nigdy tego nie zrobi. – Czym jest Stowarzyszenie Światów?

      – To dobre pytanie, prawda? – odpowiedziała Drummer. – W tej chwili to kilkadziesiąt kolonii, które uważają, że będę ich słuchać uważniej, jeśli zaczną przemawiać wspólnym głosem.

      – Mają rację?

      Przygotował kolejną bańkę dla siebie i oparł się o ścianę. Miał dziwnie skupiony sposób słuchania, co czyniło go atrakcyjnym jeszcze bardziej niż jego oczy. Drummer usiadła na pryczy i skrzywiła się, na nic konkretnego i na wszystko na raz.

      – Tak – przyznała po chwili.

      – I przez to ich nie lubisz?

      –

Скачать книгу