Wzlot Persopolis. James S.a. Corey

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wzlot Persopolis - James S.a. Corey страница 24

Wzlot Persopolis - James S.a. Corey

Скачать книгу

z drzwi, zanim je otworzę, dobra?

      * * *

      Bobbie siedziała w kambuzie z lewą ręką na temblaku i prawą dłonią w usztywnieniu, które statek przygotował dla niej z włókien węglowych. Holden siedział naprzeciw niej z dymiącym kubkiem kawy na stole, utrzymywanym w miejscu przez łagodne 0,3 g, z którym leciał Aleks.

      – No tak – odezwał się Holden, a potem przerwał, by dmuchnąć na powierzchnię kawy. – Okazuje się, że facet umiał znacznie więcej, niż się po nim spodziewałem. Dziękuję za uratowanie mojego statku.

      – W zasadzie traktuję go też jak własny – odparła z uśmiechem.

      Holden to Holden. Musiał przyjmować na siebie winę za wszystkie niepomyślne wydarzenia i przesadnie podkreślać, jak docenia te dobre. To właśnie czyniło go nim. Emanował bezinteresownym heroizmem, bo to właśnie chciał widzieć w ludziach. To samo zresztą było źródłem większości problemów w jego życiu – większość ludzi nie była takimi, jakich chciał ich widzieć – ale to była miła chwila. Statek był bezpieczny. Nikt nie zginął. Nawet Houston, choć jeśli ktoś nie będzie uważał na Amosa, mogło się to zmienić.

      – Zabawne, że o tym mówisz – stwierdził Holden. Zawiesił głos nad swoją kawą na tyle długo, że prawie zdążyła zapomnieć, co powiedziała. – Chciałabyś odkupić ode mnie ten statek?

      – Ja... – zaczęła. – Chwila, co?

      – Myślimy z Naomi o odpuszczeniu sobie. Robimy to wszystko już od bardzo dawna, czas znaleźć sobie jakieś spokojne miejsce. Zobaczyć, jak się nam to będzie podobać.

      Uderzenie było silniejsze, niż wszystko, czym poczęstował ją Houston. Ból pojawił się tuż pod żebrami i zaczął się rozprzestrzeniać. Jeszcze nie wiedziała, co znaczył.

      – Czy wszyscy pozostali w załodze...? – zaczęła Bobbie, ale nie wiedziała, jak powinna dokończyć to zdanie.

      – Nie. Jak ostatnio zauważyła Naomi, Aleks umrze w fotelu pilota. Ktokolwiek kupi statek, będzie musiał się z tym pogodzić. Nie potrafię powiedzieć, co Amos będzie planował po, no wiesz, potem.

      Potem. Miał na myśli śmierć Clarissy.

      – Oszczędzałam większość swojej działki, ale nie jestem pewna, czy stać mnie na kupno okrętu – odpowiedziała Bobbie lekkim tonem, próbując zrobić z tego żart.

      – Damy radę to sfinansować. Podzielimy konto na sześć, a potem ustawimy plan płatności ratalnych za resztę. Biorąc pod uwagę nasze wcześniejsze dochody, nie powinno być z tym problemu w żadnym banku. Ty pokryjesz wynagrodzenie wszelkich nowych członków załogi. A Ros stanie się twoim statkiem.

      – Czemu ja? Czemu nie Aleks?

      – Bo nie ma na tym statku nikogo innego, od kogo ja wolałbym przyjmować rozkazy, a jestem najgorszy na świecie, jeśli chodzi o ich przyjmowanie. Będziesz fantastyczną kapitan i ochronisz reputację tej łajby. Może to dziwne, ale to coś, na czym naprawdę mi zależy.

      Bobbie przełknęła coś, co utkwiło jej w gardle, i wyprostowała plecy. Z najwyższym wysiłkiem powstrzymywała się przed stanięciem na baczność. Trudno jest stłumić wojskowe tradycje, a przekazanie dowodzenia statkiem przez kapitana wymagało uświęconego zaufania.

      – Będę – powiedziała. – Prędzej zmienimy się w chmurę gazu, niż dopuszczę do naruszenia honoru i dobrego imienia tego statku.

      – Wiem. Czy to oznacza zgodę?

      – Zastanawiam się... – zaczęła Bobbie.

      Holden przytaknął i napił się kawy, czekając, by skończyła.

      – Zastanawiam się, jak będzie wyglądał wszechświat bez Jamesa Holdena próbującego ruszać na ratunek.

      – Podejrzewam, że wszystko będzie działać dużo sprawniej – odpowiedział Holden z uśmiechem.

      – Zastanawiam się – powtórzyła Bobbie.

      Rozdział ósmy

       Singh

      Singh śnił o wędrowaniu, zagubiony w korytarzach olbrzymiego statku kosmicznego, gdy obudziło go brzęczenie komunikatora na biurku.

      – Tak? – wychrypiał, jeszcze zanim otworzył oczy.

      Nie było nic złego w drzemce we własnej kwaterze. Nie uchylał się od żadnych swoich obowiązków. Z kolei dziewicza podróż i dostrajanie się załogi jego okrętu, Zwiastuna burzy, oznaczało pracę po szesnaście, a czasem i osiemnaście godzin dziennie od wielu tygodni. Nie mógł funkcjonować jako skuteczny przywódca i oficer, jeśli nie będzie korzystał z każdej okazji na chwilę snu.

      A jednak coś w nim nie chciało, by załoga o tym wiedziała. Jakby podleganie tym samym wymogom biologicznym, co inni ludzie, było przyznaniem się do słabości.

      – Sir, coraz bliżej do spotkania z Sercem nawałnicy – rozległo się z głośniczka. Porucznik Trina Pilau, jego oficer nawigacyjny. – Prosił mnie pan o...

      – Tak, tak, słusznie. Już idę – powiedział Santiago, stoczył się z pryczy i gestem obudził światła.

      Jego kajuta była równocześnie biurem i na blacie biurka leżała czerwona teczka zawierająca rozkazy z admiralicji. Przeglądał je po raz pięćdziesiąty, gdy zmorzył go sen. Zostawienie jej na wierzchu było naruszeniem zasad bezpieczeństwa, za które zbeształby młodszego oficera. Chowając ją z powrotem do sejfu, polecił okrętowi zarejestrować to zaniedbanie w jego prywatnym dzienniku. Przynajmniej trafi do trwałego rejestru, a jego przełożeni mogli później zdecydować, czy sprawa będzie wymagała dalszych działań. Miał nadzieję, że to zignorują.

      Poświęcił chwilę na umycie twarzy w prywatnej łazience. Zimna, orzeźwiająca woda była jednym z przywilejów związanych ze stanowiskiem. Założył świeży mundur. Kapitan był wzorem dla swoich oficerów. Pojawienie się na służbie umytym i w wyprasowanym mundurze stanowiło minimalny poziom profesjonalizmu, jakiego od nich oczekiwał, więc był też odpowiedzialny za takie postępowanie ze swojej strony. Gdy wyglądał już przyzwoicie, otworzył drzwi dzielące jego prywatną przestrzeń od mostka okrętu.

      – Kapitan na mostku! – rzucił dowódca wachty.

      Oficerowie, którzy nie wykonywali żadnych czynności przy konsolach, wstali i zasalutowali. Nawet konsole, wypolerowane i bez śladu zabrudzeń, zdawały się emanować szacunkiem, jeśli nie dla niego jako człowieka, to przynajmniej dla jego stanowiska. Granatowa barwa ścian miała kolor dokładnie taki, jak flaga, a w powierzchnię wmontowano symbol jego dowództwa – trzy zachodzące na siebie trójkąty. Jego widok wzbudzał w nim głęboką, niemal atawistyczną dumę. Jego okręt. On nim dowodził. Jego powinność.

      – Czy jest tu pułkownik Tanaka? – zapytała Singh.

      – Pułkownik jest w sali odpraw ze swoimi starszymi oficerami, sir.

Скачать книгу