Nocna droga. Kristin Hannah
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nocna droga - Kristin Hannah страница 21
– Chcesz lody?
– W żadnym razie. Są zbyt tuczące – powiedziała Amanda. – Chodź, Zachu. Idziemy. – Ruszyła do drzwi.
Zach stał w miejscu. O dziesiątej – rzekł bezgłośnie. – Proszę.
Lexi z łomoczącym sercem patrzyła za nim, gdy wychodził za swoją dziewczyną z lodziarni.
O dziesiątej.
Byłaby idiotką, myśląc, że naprawdę chciał się z nią umówić na plaży. Chodził przecież z Amandą, rzucającą się w oczy jak kolorowa karteczka samoprzylepna. Byli najpopularniejszą parą w szkole.
A jak by Mię zabolało, gdyby się dowiedziała. Całus na balu to jedno, właściwie coś zrozumiałego, zwyczajnego. Ale wykraść się na spotkanie – to całkiem co innego. Większe kłamstwo.
Nie mogła tego zrobić. Nie powinna.
Zerknęła na szefową. Nie rób tego, Lexi.
– Eee, pani Solter? Czy mogłabym wyjść kilka minut wcześniej? Może za dziesięć dziesiąta?
– Dam radę sama zamknąć interes – odparła właścicielka. – Co to, gorąca randka?
Lexi miała nadzieję, że jej śmiech nie zdradził, jak bardzo jest zdenerwowana.
– Czy kiedykolwiek urywałam się na gorącą randkę?
– Chłopcy w tej szkole są chyba ślepi, tyle powiem.
Do końca zmiany Lexi nie myślała o podjętej decyzji. Skupiła się na pracy i robiła, co do niej należało. Dopiero później, kiedy wyszła z lodziarni, nerwy dały o sobie znać.
Była głupia, że to robiła, a mimo to szła dalej.
W chłodny jesienny wieczór na Main Street było cicho i spokojnie. Z okien restauracji biły światła, lecz o tej porze w lokalach przesiadywało niewielu gości.
Przeszła obok rozjarzonego sklepu spożywczego Island Center i szła dalej, mijając przystań promową, biuro handlu nieruchomościami Windermere i żłobek Maluchy. W niecałe pięć minut wydostała się z miasta. Tutaj niebo nasycone było czernią, tylko nad wysokimi czubami drzew jaśniał niebieskawy księżyc. Było tu niewiele domów, głównie letnie siedziby mieszkańców Seattle, teraz z ciemnymi oknami.
Przy wejściu na plażę LaRiviere Park przystanęła.
Nie, nie będzie go tutaj.
A jednak ruszyła krętą asfaltową drogą na plażę. Księżycowa poświata dobywała z mroku bezładną stertę drewna, które morze wyrzuciło na gruboziarnisty szary piasek.
Ani jeden samochód nie stał na parkingu.
No tak, oczywiście.
Zeszła na plażę. Sterta drewna – całe drzewa wyrzucone na brzeg i splątane ze sobą – piętrzyła się na piasku jak gigantyczne wykałaczki. Jasny prom z warkotem przemierzał cieśninę, przypominając chińską latarnię na czarnej wodzie. Dalej panorama Seattle układała się w tiarę kolorowych świateł.
– Jesteś.
Usłyszała głos Zacha i odwróciła się.
– Nie widziałam twojego auta – odparła, bo nic innego nie przyszło jej do głowy.
– Stoi przy końcu drugiego parkingu.
Wziął ją za rękę i zaprowadził do rozłożonego na piasku koca.
– Przyprowadzałeś tu pewnie też inne – rzekła nerwowo.
Musiała o tym pamiętać. To, co dla niej wyjątkowe, dla niego było czymś zwykłym.
Usiadł i delikatnie ją przyciągnął. Natychmiast cofnęła rękę. Nie mogła normalnie myśleć, kiedy jej dotykał, a musiała zachować przytomność umysłu. Miała do czynienia z bratem przyjaciółki.
– Spójrz na mnie, Lexi, proszę – rzekł, a ona nie miała siły mu się oprzeć. Odgarnął jej za ucho zakręcony kosmyk. Nie znała tak delikatnej pieszczoty, aż zebrało jej się na płacz. – Wiem, że nie powinniśmy być razem. Ale czy ty tego chcesz?
– Nie powinnam – odparła cicho.
Zamknęła oczy, bo nie była w stanie na niego patrzeć. W ciemnościach słyszała jego oddech, czuła go na wargach, a myślała tylko o tym, ile razy ją skrzywdzono. Myślała o mamie narkomance, która powtarzała, że bardzo ją kocha. Przytulała tak mocno, że Lexi nie mogła oddychać, i nagle było po wszystkim. Mama wkurzała się, wybiegała i w ogóle zapominała, że ma córkę. Tylko raz – przed Sosnową Wyspą – Lexi była szczęśliwa. Matka poszła do więzienia, a ją przygarnęła miła rodzina, Rexlerowie, którzy traktowali ją tak, żeby czuła się członkiem rodziny. A potem matka znów wróciła.
Na ogół Lexi unikała wspominania ostatnich dni z matką, kiedy była cały czas na haju, wkurzona i zła. Lexi nauczyła się wtedy prawdy o miłości, o tym, jak blisko od niej do nienawiści, jak miłość może zranić serce.
– Przyjaźń z Mią wiele dla mnie znaczy – powiedziała, wreszcie patrząc na niego. Zauważyła, że jej słowa go zabolały, i w końcu zrozumiała. Cała ta nieprzystępność, odwracanie wzroku, wszystko to było pozorowane. – Udawałeś, że mnie nie lubisz, z powodu Mii.
– Od początku – odparł z westchnieniem. – Chciałem się z tobą umówić, ale już się zaprzyjaźniłyście. Więc trzymałem się z daleka... a przynajmniej się starałem. Niezbyt mi się to udawało. A potem, kiedy próbowałaś mnie pocałować...
Serce Lexi dostało skrzydeł. Jak to możliwe, że czuła się taka szczęśliwa, a zarazem taka smutna?
– Nie rozmawiajmy o tym. Zapomnijmy. Nie mogę stracić Mii ani twojej rodziny. Nie mogę. Dość już przeszłam, wiesz?
– Myślisz, że tego wszystkiego nie przemyślałem?
– Zachu, proszę cię...
– Nie mogę już tego powstrzymać, Lex. Myślę o tobie od trzech lat. Może gdybyś nie odwzajemniła pocałunku...
– Nie powinnam.
– Ale zrobiłaś to.
– Musiałam – rzekła cicho.
Nie sposób było go okłamywać. Jak mogłaby? Kochała Zacha od chwili, gdy go ujrzała. Zaczęła się uśmiechać, pomyślała o swoich zębach i przygryzła wargę.
– Kocham twój uśmiech – powiedział, nachylając się ku niej.
Czuła, jak zbliżają się do siebie, jej nozdrza podrażnił jego miętowy oddech.
Pocałunek