Nocna droga. Kristin Hannah
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nocna droga - Kristin Hannah страница 16
– Powinnaś go wymienić. Mam w galerii piękne prace – rzekła matka.
– Lubię go – odparła po prostu Jude zgodnie z prawdą. Szczególnie upodobał go sobie ojciec – pamiętała, jak stała razem z nim jako mała dziewczynka, z drobną rączką w jego niedźwiedziej dłoni, i przyglądali się, jak mama maluje. Patrz, jak ona to robi, to czysta magia – powiedział, a Jude przez jakiś czas wierzyła, że w ich domu jest coś magicznego. – Pamiętam, jak go malowałaś.
– Wieki temu – odparła Caroline, odwracając się plecami do obrazu. – Może pójdziesz się ogarnąć? Zaczekam.
Jude podała matce kieliszek wina i wyszła z pokoju. Szybko wzięła prysznic, przebrała się w wygodne dżinsy i czarny sweter z dekoltem w serek i wróciła do dużego pokoju. Matka siedziała wyprostowana na sofie i sączyła wino jak koliber.
Jude usiadła naprzeciw niej. Przedzielał je duży kamienny stolik do kawy.
– Lunch mogę podać w każdej chwili, jeżeli jesteś głodna – rzekła. – Przygotowałam sałatkę Waldorfa.
Po tych słowach zapadło jak zwykle milczenie. Jude nie przestawała się dziwić, że podtrzymują tę grę pozorów. Raz w miesiącu umawiały się na lunch – zmieniając miejsce, jakby to miało znaczenie, gdzie się spotykają. Przy zdrowym jedzeniu i drogim winie udawały, że mają o czym rozmawiać, że coś ich łączy.
– Widziałaś artykuł w „Seattle Timesie”? Ten o galerii? – spytała matka.
– Oczywiście. Przesłałaś mi go. Mówiłaś o tym, jak ważne jest dla ciebie macierzyństwo.
– Bo to prawda.
– Mimo nianiek.
Matka westchnęła.
– I znów to marudzenie. Dajże spokój, Judith Anne.
– Przepraszam. Masz rację – zmitygowała się Jude nie tylko dlatego, że jedynie taka odpowiedź mogła skończyć tę wymianę zdań. To była prawda. Jude miała czterdzieści sześć lat. Najwyższy czas wybaczyć matce. Ale ona nigdy nie prosiła o wybaczenie, nigdy nie uznała tego za konieczne, mimo że wypisała się z macierzyństwa jak z taniego motelu. Szybko i w środku nocy. Jude miała siedem lat, żal wywrócił jej życie do góry nogami, a po pogrzebie ojca nikt nie pomyślał, by okazać jej serce, na pewno nie matka, która zaraz na drugi dzień poszła do pracy. I pracowała przez wszystkie następne lata. Rzuciła malowanie i zaczęła prowadzić jedną z najlepiej prosperujących galerii w Seattle. Hołubiła młodych artystów, pieczę nad córką powierzając zmieniającym się nianiom. Nie utrzymywały żadnych bliższych kontaktów aż do chwili, kiedy pięć lat temu Caroline zadzwoniła i umówiły się na lunch. Od tamtej pory raz na miesiąc udawały. Jude nie wiedziała nawet dlaczego.
– Jak dzieci? – spytała matka.
– Wspaniale – odparła Jude. – Zach ma fantastyczne stopnie, a Mia wyrasta na utalentowaną aktorkę. Tata byłby z niej dumny.
Matka westchnęła. Ten krótki, ledwie słyszalny wydech nie zaskoczył Jude. Ojciec był tematem tabu. Nawet tyle lat po jego śmierci żadna z nich nie chciała przyznać, że Jude była córeczką tatusia, chociaż ona nadal tęskniła za nim i jego uściskami.
– Z pewnością – odparła matka i zacisnęła wargi w uśmiechu. – Zach, jak przypuszczam, może iść na każdą uczelnię. Mam nadzieję, że nadal zamierza zostać lekarzem i będzie dążył do zrealizowania swoich planów. Szkoda byłoby, gdyby zrezygnował z nauki.
– Pewnie chcesz mi znów wypomnieć, że rzuciłam studia prawnicze. Byłam w ciąży, a Miles studiował medycynę. Nie mieliśmy wyboru.
– Straciłaś tamto dziecko – powiedziała matka, jakby to miało znaczenie.
– Tak – rzekła cicho Jude, wspominając ten czas. Była młoda, zakochana i szczerze mówiąc, od lat bała się macierzyństwa, bała się, że odkryje w sobie jakąś genetyczną anomalię odziedziczoną po Caroline. Zaszła w ciążę z Milesem przypadkiem, za wcześnie, kiedy jeszcze nie byli gotowi, lecz odkryła już na samym początku, do jak głębokiej miłości jest zdolna. Myśl, że zostanie matką, ją odmieniła.
– Zawsze zbyt mocno kochałaś swoje dzieci. Zanadto troszczysz się o to, żeby były szczęśliwe.
Wychowawcze porady z ust jej matki. Doskonale. Jude uśmiechnęła się blado.
– Nie można kochać dzieci zbyt mocno. Ale nie spodziewam się, że to zrozumiesz.
Matka drgnęła.
– Judith, dlaczego tę dziewczynę z Parku Przyczep obdarzasz dużym kredytem zaufania, a mnie wcale?
– Lexi, bo tak ma na imię, o czym wiesz, jest częścią naszej rodziny od trzech lat. I nigdy mnie nie rozczarowała.
– A ja owszem.
Jude nie odpowiedziała. Bo i po co? Po prostu wstała.
– To może zjemy teraz lunch.
– Byłoby miło.
Matka też wstała.
Spędziły resztę wydzielonego czasu – dokładnie dwie godziny, od dwunastej do drugiej – rozmawiając o rzeczach bez znaczenia. Kiedy już było po wszystkim, matka musnęła wargami policzek Jude i podeszła do drzwi. Przed wyjściem przystanęła.
– Do widzenia, Judith. Było uroczo. Dziękuję.
– Do widzenia, mamo.
Jude patrzyła przez otwarte drzwi na szczupłą sylwetkę matki, która przemierzała szybko ogród, niczemu się nie przyglądając. Choć starała się zneutralizować wszelkie odczucia, doświadczyła nieokreślonego przygnębienia, jakie zawsze towarzyszyło tym lunchom. Dlaczego wciąż pragnęła matczynej miłości? Silnik mercedesa zamruczał chrypliwie i auto powoli oddaliło się podjazdem.
Na stoliku przy wejściu, obok szklanej misy napełnionej pływającymi różami, leżał bezprzewodowy telefon. Jude podniosła go i wybrała numer przyjaciółki.
– Halo?
– Molly. Bogu dzięki – powiedziała Jude, opierając się o ścianę. Nagle poczuła się wyczerpana. – Wiedźma właśnie wyszła.
– Twoja matka? Czy to środa?
– A któżby inny?
– Masz ochotę na drinka?
– Już myślałam, że nie spytasz.
– Za dwadzieścia minut. W Dockside?