Nocna droga. Kristin Hannah
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nocna droga - Kristin Hannah страница 12
Zach i Mia doskoczyli do matki, aby ją wyściskać.
– Uważajcie na siebie – rzekła nerwowo Jude. – Jeżeli pojawi się jakiś problem, zadzwońcie. Mówię poważnie. Gdybyście coś wypili, choć nie powinniście, dzwońcie do domu. Przyjedziemy po was razem z tatą, podwieziemy też kogoś z waszych przyjaciół. Serio. Żadnych pytań, żadnych kłopotów. Obiecuję. Dobrze?
– My to wiemy – odparła Mia. – Mówisz nam o tym od lat.
I za chwilę już ich nie było, pobiegli do sportowego białego mustanga, który ona i Miles kupili im rok temu.
– Powinnaś twardo obstawać przy północy – rzekł Miles, kiedy drzwi auta zamknęły się z trzaskiem.
– Wiem – przyznała.
Dla niego to było łatwe. Kiedy Miles na coś nie pozwalał, poddawali się. Kiedy ona czegoś zabraniała, dopominali się jeszcze bardziej, przewiercając się przez jej stanowczość jak wołek zbożowy przez osłonkę ziarna zboża, aż dostali to, czego chcieli.
Nachmurzony Miles patrzył za znikającymi w mroku czerwonymi tylnymi światłami auta Zacha.
– Ostatni rok w liceum nie będzie łatwy.
– Nie – rzekła Jude. Już zaczynała żałować, że pozwoliła im pojechać. Tyle złego mogło się zdarzyć...
W ciepły jesienny wieczór jak dziś w Amoré tłoczyli się klienci. Lato dobiegało końca, więc wszyscy, miejscowi i turyści, spodziewali się nadejścia zimnej pory roku.
Lexi pracowała dorywczo w tej lodziarni od drugiej klasy. Każdy zarobiony grosz odkładała na studia. Ona i jej szefowa, pani Solter – sześćdziesięcioletnia wdowa o stalowosiwych włosach, lubiąca obwieszać się sznurami korali – pracowały za ladą idealnie zgrane, jedna kasowała należność, a druga nakładała lody.
Dzisiaj, mimo dużego ruchu, Lexi zerkała na zegar. Impreza u Eisnerów zaczynała się o dziewiątej, a Mia i Zach mieli po nią podjechać.
Zach.
W jej nowym życiu był łyżką dziegciu w beczce miodu. Od trzech lat Lexi czuła, że znalazła swoje miejsce. Ciocia Eva bardzo ją lubiła; nawet bez wylewności było to oczywiste. Mia stała się drugą połówką Lexi, siostrą. Były nierozłączne. A Farradayowie przyjęli Lexi do swojej rodziny z otwartymi ramionami, nigdy jej nie osądzając. Jude do tego stopnia nad nią czuwała, że na Dzień Matki Lexi kupowała dwie kartki – jedną dla Evy i jedną dla niej. I zawsze na pustym białym polu pisała: dziękuję.
Tylko Zach zachowywał powściągliwość.
Nie lubił jej. Do tego wszystko się sprowadzało. Nie zostawał z nią sam na sam dłużej, niż to było absolutnie konieczne, i rzadko się do niej odzywał. A jeżeli już zagadał, odwracał wzrok, jakby nie mógł patrzeć jej w oczy. Lexi nie miała pojęcia, czym go uraziła, nie pomogły próby przełamania niechęci. Najgorsze, że wciąż ją ranił. Ilekroć odwrócił wzrok albo odszedł, czuła ukłucie przegranej.
Ale tak jest dobrze – powtarzała sobie. Dobrze, że jej nie lubił, bo ona lubiła go za bardzo. Jedno wiedziała na pewno, i to od samego początku: Zach Farraday był nie dla niej.
Tuż po dziewiątej usłyszała podjeżdżającego mustanga. Zrzuciła kolorowy fartuszek i pobiegła do łazienki dla personelu po torebkę. Zerwała ją z wieszaka na ścianie, zerknęła w lustro – makijaż nie wymagał poprawek – i ruszyła do wyjścia, machając na pożegnanie pani Solter.
– Bądź grzeczna – upomniała ją szefowa, machając radośnie.
– Będę – obiecała Lexi.
Podbiegła do mustanga i usadowiła się z tyłu. Z głośników stereo waliła głośna muzyka, przy której nie dało się rozmawiać.
Zach wycofał się z miejsca parkingowego i wyjechał z miasta. Ani się obejrzeli, a już skręcał na długi, żwirowy podjazd. Przy jego końcu stał dziwaczny żółty wiktoriański dom z dwuspadowym dachem pokrytym gontem i szeroką, białą werandą biegnącą wzdłuż ścian. Spod okapu zwisały lampy oświetlające kosze kwiatów.
Kiedy wysiedli, Lexi usłyszała daleki szum rozmów i muzyki, lecz imprezowiczów widać było niewielu. Pewnie przenieśli się na plażę, gdzie mniej rzucali się w oczy sąsiadom, którzy dzięki temu mogli być mniej skorzy do wzywania policji.
Zach obszedł samochód i stanął przy Lexi. Starała się zachowywać swobodnie. Jak zwykle niezbyt jej się to udało. Obejrzała się i przechwyciła wlepione w siebie spojrzenie.
Zanim pomyślała, co mogłaby fajnego powiedzieć, podeszła Mia i wzięła ją za rękę.
– Tyler też tu będzie?
– Pewnie tak – odparł Zach. – Chodźmy – rzekł, oddalając się.
Lexi i Mia ruszyły za nim przez wysoką trawę. Kiedy wyszli na podwórko od frontu, zobaczyli imprezowiczów. Bawiło się tu na oko ponad siedemdziesięcioro nastolatków, w większości skupionych wokół ogniska. W powietrzu unosił się słodki zapach marychy.
Mia ścisnęła dłoń Lexi, zatrzymując ją w miejscu.
– Jest tam. Jak wyglądam?
Lexi przebiegła spojrzeniem po tłumie i wyłowiła Tylera Marshalla. Był wysoki, patykowaty, miał fryzurę deskorolkowca. Workowate spodnie wisiały mu tak nisko na biodrach, że wciąż je podciągał. Mia podkochiwała się w nim od końca pierwszej klasy.
– Wyglądasz pięknie. Idź z nim pogadać – zachęciła Lexi.
Policzki Mii pokraśniały.
– Nie mogę.
– Pójdę z tobą – zaproponowała Lexi, ściskając dłoń przyjaciółki.
– Ty też Zachu-Ataku? – spytała Mia.
Zach wzruszył ramionami i cała trójka weszła głębiej w rozbawiony tłum. Minęli dwie srebrne beczki z piwem i podeszli do Tylera.
– Cześć, Mio – powiedział Tyler, błyskając szerokim uśmiechem.
Podał jej opróżnioną do połowy butelkę z malinówką. Mia wzięła wódkę i pociągnęła łyk, nim Lexi zdążyła zareagować.
– Wygląda na to, że ja będę dziś dyżurnym kierowcą – rzekł Zach. A potem dorzucił: – Uważaj, Mio.
– Przejdziesz się po plaży? – spytał Tyler Mię.
Mia rzuciła Lexi zachwycone spojrzenie i poszła za Tylerem w stronę plaży.
Lexi czuła przez skórę obecność Zacha. Stał przy