Wybór Crossa. Sylvia Day

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wybór Crossa - Sylvia Day страница 20

Автор:
Серия:
Издательство:
Wybór Crossa - Sylvia Day

Скачать книгу

      – Tak. Nie sądzę, byśmy się z tego powodu rozstali, ale z pewnością może to spowodować kłopoty. Gideon przywykł, że dostaje to, czego chce.

      – W takim razie jesteś dla niego odpowiednią żoną.

      – On też tak uważa. – Wzruszyłam ramionami. – To nie Gideon stanowi problem, lecz ja. Gideon wiele przeszedł i samodzielnie sobie z tym poradził. Nie chcę, by czuł, że nadal musi sam zmagać się ze wszystkim, bo stanowimy jedność. Chcę, żeby uważał nas za tandem. Trudno mi to urzeczywistnić, gdy sama chcę się uniezależnić.

      – Jesteś do mnie bardzo podobna – powiedział z łagodnym uśmiechem. Był taki przystojny, że poczułam dumę.

      – Wiem, że dojdziemy do porozumienia. To dobry człowiek, o pięknym sercu. Zrobiłby dla mnie wszystko, tato.

      Nawet zabiłby dla mnie.

      Na tę myśl poczułam mdłości. Możliwość, że Gideon mógłby ponieść odpowiedzialność za śmierć Nathana, była aż nadto realna. Nie powinnam dopuścić, by Nathanowi coś się stało.

      – Czy Gideon pozwoli mi zapłacić za wasze wesele? – Tata parsknął śmiechem. – Myślę, że powinienem cię zapytać, czy twoja matka da mi za to wycisk.

      – Tato… – Znowu poczułam ciężar w piersi. Po dyskusjach, jakie się toczyły na temat opłacenia moich studiów na uniwersytecie w San Diego, wiedziałam, że namawianie go, by nie nadwerężał dla mnie swoich finansów, na nic się nie zda. Tata uważał to za punkt honoru, a był bardzo dumnym człowiekiem. – Mogę ci tylko podziękować.

      Uśmiechnął się do mnie z ulgą. Zrozumiałam, że obawiał się oporu z mojej strony.

      – Dysponuję około pięćdziesięcioma tysiącami. Wiem, że to niewiele…

      Dotknęłam jego dłoni.

      – Na pewno wystarczy.

      Niemal słyszałam protesty mamy. Zajmę się tym w odpowiednim czasie.

      Wyraz twarzy mojego ojca był wart moich wszelkich starań.

      *

      – Nic a nic się nie zmieniło. – Cary zdjął okulary przeciwsłoneczne i przystanął na chodniku przed dawnym ośrodkiem rekreacyjnym, który doktor Travis zaadaptował na swoją przychodnię. Spojrzał na wejście do sali gimnastycznej. – Stęskniłem się za tym miejscem.

      – Ja także.

      Wzięłam go za rękę i splotłam palce z jego palcami. To tutaj, na zajęciach terapii grupowej, poznałam Cary’ego.

      Ruszyliśmy chodnikiem, skinąwszy głową parze ludzi, którzy stali przy drzwiach, paląc papierosy. Weszliśmy do środka, gdzie trwał mecz koszykówki. Dwa trzyosobowe zespoły grały na połowie sali, śmiejąc się i pokpiwając z siebie nawzajem. Wiedziałam z doświadczenia, że czasami owa niezwykła siedziba doktora Travisa była jedynym miejscem, gdzie można się było poczuć wystarczająco bezpiecznie, by się śmiać. Doktor skutecznie prowadził politykę otwartych drzwi dla „swoich dzieciaków”.

      Pomachaliśmy grającym, którzy zatrzymali się na chwilę, by odprowadzić nas wzrokiem, gdy zmierzaliśmy prosto do drzwi, na których nadal widniał napis: Trener. Drzwi były uchylone. Na wysłużonym krześle, oparłszy nogi na biurku, siedział nasz ukochany doktor Travis. Odbijał o ścianę piłeczkę tenisową, podczas gdy pacjentka, którą znałam, paliła elektronicznego papierosa i coś mówiła.

      – Och, mój Boże! – Kyle zerwała się pośpiesznie. Gdy otworzyła kształtne usta, wyleciał z nich obłoczek pary. – Nie wiedziałam, że wróciliście!

      Rzuciła się na Cary’ego. Nawet nie zdążyłam wypuścić jego ręki.

      Doktor Travis zdjął nogi z biurka i wstał. Jego sympatyczna twarz pojaśniała w szerokim uśmiechu. Był jak zwykle ubrany w spodnie koloru khaki oraz bluzę od dresu. Na nogach miał skórzane sandały, a w uszach kolczyki, które nadawały mu niekonwencjonalny wygląd. Jego brązowe zmierzwione włosy były nieuczesane, a okulary w drucianej oprawce miał nieco przekrzywione.

      – Spodziewałem się was dopiero po trzeciej – powiedział.

      – W Nowym Jorku właśnie jest po trzeciej – odparł Cary, wyswobadzając się z objęć Kyle.

      Podejrzewałam, że Cary przespał się kiedyś z tą ładną blondynką, ale ona nie wymazała tego z pamięci równie łatwo jak on.

      Doktor Travis uściskał pośpiesznie mnie, a potem Cary’ego. Widziałam, że mój najlepszy przyjaciel przymknął na chwilę oczy i oparł policzek na ramieniu doktora Travisa. Zdumiałam się, jak zawsze wtedy, gdy zdarzało mi się widzieć go szczęśliwym. Doktor Travis był dla niego kimś w rodzaju ojca i Cary niezmiernie go kochał.

      – Wciąż się obracacie w Wielkim Jabłku?

      – Ma się rozumieć – odrzekłam.

      Cary wskazał mnie kciukiem.

      – Eva wychodzi za mąż. A ja będę miał dziecko.

      Kyle stłumiła okrzyk.

      Dałam Cary’emu kuksańca łokciem w żebra.

      – Au – powiedział z wyrzutem, rozcierając bok.

      Doktor Travis zamrugał powiekami.

      – Moje gratulacje. Szybko działacie. Obydwoje.

      – Niewiarygodnie szybko – mruknęła Kyle. – Ileż to czasu minęło? Miesiąc?

      – Kyle. – Doktor Travis wsunął krzesło pod biurko. – Zostawisz nas na minutę samych?

      Prychnęła i z ociąganiem ruszyła do drzwi.

      – Jesteś dobry, doktorku, ale myślę, że będziesz potrzebował więcej niż minutę.

      *

      – Zaręczona, co? – Kyle zaciągnęła się e-papierosem, wpatrując się w Cary’ego, który odebrał piłkę doktorowi Travisowi i zrobił unik.

      Siedziałyśmy na zniszczonych trybunach, jakieś trzy rzędy poniżej korony, co było wystarczającą odległością, by nie słyszeć sesji terapeutycznej odbywającej się na sali gimnastycznej.

      Gdy Cary się otwierał, stawał się niespokojny. Doktor Travis szybko się zorientował, że Cary potrzebuje aktywności fizycznej, aby powiedział coś o sobie.

      – Zawsze się zastanawiałam – Kyle przeniosła wzrok na mnie – czy ty i Cary w końcu będziecie parą.

      Roześmiałam się i pokręciłam głową.

      – Nas łączy coś innego. Od zawsze.

      Kyle wzruszyła ramionami. Jej oczy miały barwę nieba nad San Diego i

Скачать книгу