Wybór Crossa. Sylvia Day
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wybór Crossa - Sylvia Day страница 5
Całkowicie odpowiedni strój bizneswoman, który sprawiał, że tkwiące w nim ciało nieodparcie emanowało seksem. Iskrzyło między nami, rozpoznawaliśmy się instynktownie, czuliśmy, że zostaliśmy dla siebie stworzeni.
– Poproś, żebym poleciał z tobą – powiedziałem, nie mogąc znieść myśli, że nie będzie jej przy mnie przez cały weekend.
Jej uśmiech przygasł.
– Nie mogę. Gdybym zaczęła opowiadać ludziom, że jesteśmy małżeństwem, musiałabym zacząć od Cary’ego, a nie mogłabym tego zrobić przy tobie. Nie chcę, by poczuł, że jest wykluczony z życia, które buduję z tobą.
– Ja także nie chcę się czuć wykluczony.
Splotła palce z moimi.
– Spędzanie czasu z przyjaciółmi nie sprawia, że nie jesteśmy parą.
– Wolę spędzać czas z tobą. Jesteś najbardziej interesująca spośród osób, jakie znam.
Spojrzała na mnie wielkimi oczami. Następnie rzuciła się na mnie i nim zdążyłem się zorientować, zadarła spódnicę i usiadła na mnie okrakiem. Ujęła moją twarz w dłonie i przywarła powleczonymi błyszczykiem wargami do moich ust, całując mnie namiętnie.
– Umm… – jęknąłem, gdy zadyszana odchyliła twarz.
Wpiłem palce w jej rozłożysty tyłek.
– Jeszcze.
– Jestem taka napalona – wydyszała, ocierając moje wargi kciukiem.
– Bardzo mi to odpowiada.
Roześmiała się ochryple.
– Czuję się fantastycznie.
– Lepiej niż wcześniej, w przedpokoju?
Radość Evy była zaraźliwa. Gdybym mógł zatrzymać czas, na pewno bym to wtedy uczynił.
– To inny rodzaj samopoczucia – oznajmiła, przebierając palcami po moich barkach. Gdy była w radosnym nastroju, dosłownie… promieniała, rozświetlając wszystko dookoła. Nawet mnie. – To był najwspanialszy komplement, mistrzu. Zwłaszcza z ust Gideona Crossa. Dzień w dzień spotykasz wielu fascynujących ludzi.
– I marzę o tym, by się ich pozbyć i wrócić do ciebie.
– Boże, kocham cię aż do bólu – odparła, a jej oczy zalśniły ze wzruszenia.
Poczułem, że moje dłonie drżą, i wsunąłem je pod uda Evy, by tego nie spostrzegła. Błądziłem wzrokiem, usiłując znaleźć jakieś oparcie. Gdybyż tylko wiedziała, jak na mnie podziałało to jej wyznanie.
Uściskała mnie.
– Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił – wymamrotała.
– Dla ciebie wszystko.
– Wydajmy przyjęcie.
– Doskonały pomysł – zgodziłem się, uszczęśliwiony zmianą tematu. – Zorganizuję ubaw na medal.
Eva trzepnęła mnie w ramię.
– Nie takie przyjęcie, maniaku.
– Koszmar – westchnąłem.
Uśmiechnęła się szelmowsko.
– Co powiesz na to, że zgodzę się na balangę w zamian za prawdziwe przyjęcie?
– Dobra, negocjujmy. – Usadowiłem się wygodnie, co ją wyraźnie uradowało. – Powiedz mi, co masz na myśli.
– Alkohol i przyjaciele, twoi i moi.
– Dobrze – odparłem. – Spędzę trochę czasu z przyjaciółmi przy drinkach i przelecę cię szybko w jakimś ciemnym zakątku.
Przełknęła głośno ślinę, a ja uśmiechnąłem się w duchu. Dobrze znałem mojego aniołka. Jej nieujawniony ekshibicjonizm nie przestawał mnie zadziwiać, ale nie miałem nic przeciwko temu, by go zaspokajać. Uczyniłbym wszystko, byle tyle wypełnić ją moim kutasem.
– Potrafisz się targować – powiedziała.
– Zamierzam twardo walczyć o swoje.
– A więc w porządku. – Oblizała wargi. – Szybki numerek i popieszczę cię ręką pod stołem.
Uniosłem brwi.
– Przez ubranie – odparowałem.
Zamruczała jak kotka.
– Myślę, że powinien się pan dobrze zastanowić, panie Cross.
– Myślę, że powinna pani być bardziej przekonująca, pani Cross.
Negocjacje z Evą jak zawsze były najbardziej inspirujące.
*
Rozstaliśmy się na dwudziestym piętrze. Eva wysiadła z windy i poszła do agencji reklamowej Waters Field & Leaman. Byłem zdecydowany umieścić ją w moim zespole, by pracowała dla mnie. Zabiegałem o to dzień w dzień.
Gdy wszedłem do biura, mój asystent już siedział za biurkiem.
– Dzień dobry panu – powitał mnie Scott, wstając na mój widok. – Przed kilkoma minutami telefonowano z działu kreowania wizerunku firmy. Zajmują się pogłoskami o pańskich zaręczynach z panną Tramell. Chcieliby wiedzieć, jakich odpowiedzi mają udzielać.
– Niech je potwierdzają.
Minąłem go i podszedłem do wieszaka na ubranie stojącego w rogu za moim biurkiem.
– Moje gratulacje – powiedział Scott.
– Dziękuję.
Zdjąłem marynarkę i powiesiłem ją na wieszaku. Gdy spojrzałem na Scotta, uśmiechał się szeroko.
Scott Reid załatwiał dla mnie mnóstwo spraw. Nie afiszował się, przez co często bywał niedoceniany i niezauważany. Wnioski, jakie wyciągał z obserwowania ludzi, nieraz okazały się niezwykle cenne, więc płaciłem mu horrendalne pieniądze, aby nie przeniósł się gdzie indziej.
– Panna Tramell i ja pobierzemy się pod koniec tego roku – oznajmiłem. – Wszelkie prośby o wywiady i fotografie należy kierować do Cross Industries. I powiedz to samo strażnikowi na dole. Nikt nie ma prawa zbliżyć się