Wybór Crossa. Sylvia Day
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wybór Crossa - Sylvia Day страница 6
Posłałem prawnikowi ostrzegawcze, choć niegroźne spojrzenie. Arash żył, by pracować i robił to cholernie dobrze; dlatego go zatrudniłem, podebrawszy poprzedniemu pracodawcy. Nigdy nie miałem lepszego doradcy.
Wskazałem mu jedno z dwóch krzeseł stojących przed biurkiem, a sam usiadłem na swoim miejscu. Jego prosty granatowy garnitur był szyty na miarę, a czarne faliste włosy starannie ostrzyżone. Ciemnobrązowe oczy wyrażały niezwykłą inteligencję, a uśmiech nie wydawał się powitalny, lecz raczej ostrzegawczy. Był w równym stopniu pracownikiem, co przyjacielem; bardzo ceniłem sobie jego rzeczowość.
– Otrzymaliśmy rozsądną cenę na nieruchomość przy Trzydziestej Szóstej – powiedział.
– Tak?
Milczałem przez chwilę, targany emocjami. Znienawidzony przez Evę hotel stanowił problem, odkąd stałem się jego właścicielem.
– To dobrze.
– To dziwne – odparł, kładąc jedną nogę na kolanie drugiej – wziąwszy pod uwagę, że rynek bardzo powoli dochodzi do równowagi. Przekopałem się przez różne dane. Okazuje się, że najwyższą cenę zaoferowała filia LanCorp.
– Faktycznie interesujące.
– Chojrak z niego. Landon wie, że następna co do wysokości oferta jest znacznie niższa. Proponuję, żebyśmy wycofali nieruchomość z oferty i wrócili z nią po roku lub dwóch.
– Nie. – Rozparłem się w fotelu i odrzuciłem jego sugestię ruchem dłoni. – Niech ją kupi.
Arash zamrugał powiekami.
– Żartujesz sobie ze mnie? Tak ci się śpieszy ze sprzedażą tego hotelu?
Bo nie mogę go zachować, nie raniąc mojej żony.
– Mam swoje powody.
– To samo powiedziałeś, gdy kilka lat temu radziłem ci, byś go sprzedał. A ty wolałeś utopić miliony na jego remont. Te wydatki w końcu zaczynają się zwracać. A teraz chcesz się go pozbyć, gdy rynek wciąż jest niepewny? I to sprzedać go facetowi, który chce cię zniszczyć?
– Na to, by sprzedać nieruchomość na Manhattanie, chwila jest zawsze odpowiednia.
Zwłaszcza na pozbycie się czegoś, co Eva dowcipnie nazywa moją „dymalnią” lub, mniej elegancko, „kącikiem do ruchania”.
– Sytuacja jest lepsza, dobrze o tym wiesz. Landon także to wie. Jeśli mu sprzedasz ten hotel, tylko go zachęcisz.
– Dobrze. Może stanie się jeszcze bezczelniejszy.
Ryan Landon miał swoje powody, które dobrze rozumiałem. Mój ojciec mocno uszczuplił fortunę Landona i teraz Ryan chciał, by jakiś Cross za to zapłacił. Nie był pierwszym ani ostatnim biznesmenem, który odgrywał się na mnie za grzechy mego ojca. Był jednak najbardziej ze wszystkich nieustępliwy. I wystarczająco młody, by mieć dość czasu na zrealizowanie swego zamiaru.
Spojrzałem na stojącą na moim biurku fotografię Evy. Ona była dla mnie najważniejsza.
– Hej – odezwał się Arash, unosząc dłonie w przesadnym geście wycofywania się. – To twoja sprawa. Ja po prostu muszę wiedzieć, czy reguły gry uległy zmianie.
– Nic się nie zmieniło.
– Jeśli naprawdę w to wierzysz, Cross, to wysadzą cię z siodła prędzej, niż sądziłem. Landon knuje, jak cię zrujnować, a ty sobie plażujesz.
– Przestań mnie dręczyć za to, że wziąłem wolny weekend, Arash. – Byłem gotów w każdej chwili zrobić to samo. Chwile spędzone z Evą na Outer Banks były spełnieniem moich wszelkich marzeń, na jakie sobie wcześniej nie pozwalałem.
Wstałem i podszedłem do okna. Biura LanCorp mieściły się w drapaczu chmur dwie przecznice dalej, a z gabinetu Ryana Landona roztaczał się wspaniały widok na moją siedzibę – biurowiec Crossfire. Podejrzewałem, że Ryan codziennie dobrych parę chwil gapi się w okna mego biura, planując następny ruch. Od czasu do czasu sam spoglądałem w jego okna i w duchu zachęcałem go do ostrzejszych posunięć.
Mój ojciec był przestępcą, który zniszczył niejedno życie. Był też człowiekiem, który nauczył mnie jeździć na rowerze oraz z dumą składać własny podpis. Nie mogłem uratować reputacji Geoffreya Crossa, ale mogłem, do diabła, ocalić to, co wybudowałem na jej zgliszczach.
Arash także podszedł do okna.
– Nie twierdzę, że nie szukałbym ustronnego miejsca z dziewczyną taką jak Eva Tramell, gdybym tylko mógł. Ale miałbym przy sobie cholerną komórkę. Zwłaszcza gdy toczą się negocjacje o tak wysoką stawkę.
Na wspomnienie czekoladowego smaku skóry Evy pomyślałem, że nie zwróciłbym najmniejszej uwagi na huragan, choćby nawet zrywał dachówki.
– Współczuję.
– Oskarżenie LanCorp o ustawienie oprogramowania cofnęło cię o całe lata w badaniach i we wdrażaniu. A jemu to jest na rękę.
Oto, co naprawdę psuło krew Arashowi. Przyjemność, jaką Landon czerpał z własnych sukcesów.
– Bez sprzętu komputerowego PosIT to oprogramowanie jest niemal bezwartościowe.
Zerknął na mnie.
– Więc?
– Numer trzeci w porządku dziennym.
Spojrzał na mnie.
– Mam tu napisane: Być nieustępliwym.
– A u mnie jest napisane: PosIT. Czy to wystarczy?
– A niech cię.
Zabrzęczał telefon na moim biurku, a potem odezwał się Scott.
– Kilka spraw, panie Cross. Mam pannę Tramell na linii pierwszej.
– Dziękuję, Scott.
Podszedłem do telefonu, czując podniecenie myśliwego. Jeśli wejdziemy w posiadanie PosIT, Landon wróci do punktu wyjścia.
– Gdy będę wolny, chcę rozmawiać z Victorem Reyesem.
– Oczywiście. Aha, pani Vidal czeka w recepcji – ciągnął Scott. – Czy życzy pan sobie, bym odroczył poranne zebranie?
Zerknąłem na szklaną ściankę odgradzającą mnie od reszty pomieszczeń na piętrze, chociaż z tej odległości nie mogłem dojrzeć matki.
Zacisnąłem pięści. Według zegarka w moim telefonie miałem dziesięć minut na rozmowę z żoną. Kłopot