Testamenty. Маргарет Этвуд
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Testamenty - Маргарет Этвуд страница 17
– Nie rozumiem, dlaczego bycie wywłoką jest pełnieniem służby – szepnęła Shunemit.
– Z powodu dzieci – odparłam również szeptem. – Podręczne mogą rodzić dzieci.
– Inne kobiety też to potrafią, a nie są wywłokami – zauważyła Shunemit.
Rzeczywiście, potrafiły to niektóre Żony i niektóre Ekonożony: widziałyśmy, jak chodzą z wydętymi brzuchami. Jednak wiele kobiet nie mogło rodzić dzieci. Każda kobieta pragnie mieć dziecko, mówiła Ciotka Estée. Każda kobieta, która nie jest Ciotką ani Martą. Ponieważ, tłumaczyła Ciotka Widala, jeśli nie jesteś Ciotką ani Martą, na co możesz się przydać, gdy nie masz dziecka?
Pojawienie się Podręcznej oznaczało, że moja macocha Paula chce mieć dziecko, bo mnie za takie nie uważała: moją matką była Tabitha. Ale co z Komendantem Kyle’em? Dla niego też nie liczyłam się jako dziecko. Zupełnie jakbym stała się niewidzialna dla nich obojga. Patrzyli na mnie jak na powietrze i widzieli ścianę.
Kiedy Podręczna weszła do naszego domu, według reguł Gileadu zbliżałam się do wieku kobiety. Urosłam, twarz mi się wydłużyła, powiększył się nos. Pociemniały mi brwi i choć nie przypominały włochatej gąsienicy, jak u Shunemit, nie były też rzadkie, jak u Becki, i tworzyły regularne łuki; do tego miałam ciemne rzęsy. Włosy stały się gęstsze i zmieniły kolor z mysiego na kasztanowy. Wszystko to mnie cieszyło, więc mimo ostrzeżeń przed próżnością przeglądałam się w lustrze pod różnymi kątami.
Bardziej niepokoił mnie fakt, że powiększały mi się piersi, a włosy zaczęły rosnąć w miejscach, o których nie powinnyśmy zbyt wiele mówić: na nogach, pod pachami, a także we wstydliwym miejscu noszącym wiele nazw. Kiedy coś takiego działo się z dziewczyną, przestawała być cennym kwiatem i zmieniała się w znacznie groźniejsze stworzenie.
W szkole przygotowano nas na takie zmiany. Ciotka Widala wygłosiła cykl żenujących ilustrowanych wykładów, mających przybliżyć nam rolę kobiety oraz jej powinności wobec własnego ciała – mowa była o roli kobiety zamężnej – jednak wykłady niewiele nam wyjaśniły i nie podniosły nas na duchu. Kiedy Ciotka Widala spytała, czy są jakieś pytania, żadna z nas się nie zgłosiła, bo niby od czego miałybyśmy zacząć? Chciałam zapytać, dlaczego tak musi być, ale już znałam odpowiedź: ponieważ na tym polega plan Boga. W ten sposób Ciotki wykręcały się od wszystkich wyjaśnień.
Wkrótce mogłam się spodziewać, że spomiędzy nóg popłynie mi krew, co przydarzyło się już wielu dziewczętom w szkole. Dlaczego Bóg nie mógł tego urządzić inaczej? Jednak krew szczególnie Go interesowała, co wiedziałyśmy z fragmentów Pisma, które nam czytano: krew, oczyszczenie, więcej krwi, więcej oczyszczenia, krew przelewana w celu oczyszczenia tego, co nieczyste, chociaż nie wolno nią plamić rąk. Krew mogła cię skalać, zwłaszcza krew wyciekająca z dziewcząt, ale kiedyś Bóg lubił, gdy wylewano ją na Jego ołtarzach. Potem zrezygnował z tego na rzecz owoców, warzyw, cichego cierpienia i dobrych uczynków, mówiła Ciotka Estée.
Z tego, co rozumiałam, ciało dorosłej kobiety było jedną wielką bombą pułapką. Jeśli gdzieś był otwór, to na pewno coś musiało tam zostać wsunięte, co innego zaś miało z niego wyjść. Dotyczyło to wszystkich otworów: w ścianie, w górze, w ziemi. Z tym kobiecym ciałem dało się robić tak wiele rzeczy i tak wiele rzeczy mogło pójść źle, że doszłam do wniosku, iż lepiej by mi było bez niego. Postanowiłam się skurczyć, odstawiając jedzenie – wytrzymałam cały dzień, ale zrobiłam się taka głodna, że skapitulowałam, w środku nocy poszłam do kuchni i wyjadłam kawałki kurczaka z zupy.
Nie tylko moje kipiące życiem ciało budziło we mnie niepokój: moja pozycja w szkole wyraźnie się obniżyła. Dziewczyny przestały mi już nadskakiwać i zabiegać o moje względy. Kiedy się zbliżałam, przerywały rozmowy i łypały na mnie dziwnym wzrokiem. Niektóre odwracały się plecami. Becka tak nie robiła – nadal starała się siadać obok mnie – ale patrzyła prosto przed siebie i nie wsuwała ręki pod ławkę, żeby ująć moją dłoń.
Shunemit wciąż utrzymywała, że jest moją przyjaciółką, po części na pewno dlatego, że nie cieszyła się popularnością w szkole, teraz jednak to ona robiła mi łaskę, że się ze mną przyjaźni, nie odwrotnie. Wszystko to mnie raniło, chociaż jeszcze nie rozumiałam, skąd wzięła się ta zmiana nastawienia.
Ale inne już wiedziały. Wiadomość się rozeszła, podawana z ust do uszu i znów do ust – od mojej macochy Pauli, przez nasze Marty, których uwadze nigdy nic nie umknęło, dalej do innych Mart, gdy spotykały się, robiąc zakupy, od tamtych Mart do Żon i wreszcie od Żon do ich córek, czyli moich szkolnych koleżanek.
Jak brzmiała wiadomość? Częściowo sprawa polegała na tym, że wypadłam z łask mojego wpływowego ojca. Moja matka chroniła mnie, teraz jednak odeszła, a macocha nie życzyła mi dobrze. W domu albo ignorowała mnie, albo warczała: „Podnieś to!”, „Nie garb się!”. Starałam się nie wchodzić jej w drogę, ale nawet zamknięte drzwi do mojego pokoju musiała traktować jako afront. Wiedziała, że siedzę za tymi drzwiami i oddaję się jadowitym myślom o niej.
Jednak przyczyną spadku mojej popularności było nie tylko to, że ojciec przestał mnie faworyzować. Zaczęła krążyć nowa informacja, bardzo dla mnie szkodliwa.
Ilekroć był sekret do zdradzenia – zwłaszcza szokujący – Shunemit uwielbiała być osobą, która go zdradzała.
– Zgadnij, czego się dowiedziałam – zwróciła się do mnie pewnego dnia, kiedy na długiej przerwie jadłyśmy kanapki.
Ponieważ świeciło słońce, pozwolono nam zjeść lunch na szkolnym trawniku. Teren szkoły był otoczony wysokim ogrodzeniem, z drutem kolczastym na górze, a dwaj Aniołowie pełnili straż przy bramie otwieranej tylko wtedy, gdy samochody Ciotek wjeżdżały lub wyjeżdżały, więc byłyśmy całkowicie bezpieczne.
– Czego? – spytałam.
Kanapki posmarowano miksturą seropodobną, bo prawdziwego sera potrzebowali nasi żołnierze. Słońce miło grzało, siedziałam na mięciutkiej trawie, udało mi się wyjść z domu tak, że Paula mnie nie zauważyła, i w tamtej chwili byłam lekko zadowolona ze swego życia.
– Twoja matka nie była twoją prawdziwą matką – powiedziała Shunemit. – Zabrali cię od twojej prawdziwej matki, bo była wywłoką. Ale nie martw się, to nie twoja wina, ponieważ byłaś za młoda, żeby to pamiętać.
Poczułam ucisk w brzuchu. Wyplułam kęs kanapki na trawę.
– To nieprawda! – Z trudem powstrzymałam się od krzyku.
– Uspokój się – powiedziała Shunemit. – Jak już mówiłam, to nie twoja wina.
– Nie wierzę ci.
Shunemit posłała mi współczujący, ale też wyraźnie zadowolony uśmiech.
– To prawda. Moja Marta usłyszała o wszystkim od twojej Marty, która z kolei dowiedziała się o tym od twojej macochy. Żony znają się na takich sprawach: niektóre właśnie w ten sposób dostały dzieci. Ze mną tak nie było, ja urodziłam się jak należy.
W tej chwili szczerze nienawidziłam Shunemit.
– Gdzie