Testamenty. Маргарет Этвуд
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Testamenty - Маргарет Этвуд страница 18
– Kto ją złapał? – spytałam słabym głosem.
Opowiadając mi tę historię, Shunemit nie przestawała żuć. Wpatrywałam się w jej usta, z których wyłaniał się mój nieszczęsny los. Między zębami miała pomarańczową substancję seropodobną.
– No wiesz, oni. Aniołowie i Oczy. Uratowali cię i oddali Tabicie, bo nie mogła mieć dziecka. Zrobili ci przysługę. Teraz masz o wiele lepszy dom niż u tej wywłoki.
Poczucie, że zaczynam w to wierzyć, ogarnęło moje ciało jak paraliż. Opowieść Tabithy o tym, jak mnie ocaliła i uciekła złym wiedźmom, była częściowo prawdziwa. Jednak trzymałam nie dłoń Tabithy, ale mojej prawdziwej matki, prawdziwej matki wywłoki. Ścigały nas nie wiedźmy, lecz mężczyźni. Na pewno uzbrojeni, ponieważ tacy mężczyźni zawsze mieli broń.
Tabitha mnie jednak wybrała. Wybrała spośród wszystkich innych dzieci odebranych matkom i ojcom. Wybrała mnie, otoczyła opieką i troską. Kochała mnie. Ta część historii była prawdziwa.
Teraz straciłam matkę, bo niby kto był moją prawdziwą matką? W dodatku nie miałam też ojca – Komendant Kyle był ze mną spokrewniony równie blisko jak człowiek z księżyca. Tolerował mnie tylko dlatego, że byłam projektem Tabithy, jej zabawką, domowym zwierzątkiem.
Nic dziwnego, że Paula i Komendant Kyle potrzebowali Podręcznej: zamiast mnie chcieli prawdziwego dziecka. Byłam niczyja.
Shunemit nadal jadła kanapkę, z zadowoleniem patrząc na efekt, jaki wywarły na mnie jej słowa.
– Nie opuszczę cię – powiedziała swoim najbardziej świątobliwym i nieszczerym głosem. – To wszystko nie ma żadnego związku z twoją duszą. Ciotka Estée mówi, że w niebie wszystkie dusze są równe.
Tylko w niebie, pomyślałam. Ale my nie żyjemy w niebie. To przypomina raczej grę w węże i drabiny. Chociaż kiedyś weszłam wysoko na drabinę opartą o drzewo życia, teraz zjechałam na dół po wężu. Jakże muszą się cieszyć wszyscy świadkowie mojego upadku! Nic dziwnego, że Shunemit nie mogła się oprzeć pokusie przekazywania tak ponurych i nieprzyjemnych wieści. Już słyszałam wyzwiska za moimi plecami: „Wywłoka, wywłoka, córka wywłoki”.
Ciotka Widala i Ciotka Estée na pewno też o tym wiedzą. Zawsze musiały wiedzieć. Ciotki znały takie tajemnice. Zdaniem Mart właśnie w ten sposób zdobywały władzę: poznając sekrety.
Ciotka Lidia – która z marsowym czołem, w szkaradnym brązowym mundurze, uśmiechała się z oprawionego w złotą ramę portretu w głębi klasy – musiała znać najwięcej sekretów, ponieważ miała największą władzę. Co Ciotka Lidia miałaby do powiedzenia o moim losie? Czyby mi pomogła? Czy zrozumiałaby moje nieszczęście, ocaliła mnie? Ale czy Ciotka Lidia była w ogóle rzeczywistą osobą? Nigdy jej nie widziałam. Może przypominała Boga: była zarazem rzeczywista i nierzeczywista. A gdybym w nocy zamiast do Boga modliła się do Ciotki Lidii?
Po kilku dniach spróbowałam. Ale pomysł modlenia się do kobiety był tak absurdalny, że przestałam to robić.
.
16
Resztę tego okropnego popołudnia spędziłam jak we śnie. Haftem krzyżykowym zdobiłyśmy chusteczki dla Ciotek; każdemu imieniu towarzyszył kwiat: eukaliptus dla Elizabeth, hiacynt dla Heleny, wrzos dla Widali. Ja haftowałam lilie dla Lidii. Wbiłam igłę głęboko w palec, zupełnie tego nie zauważając, aż Shunemit powiedziała:
– Na twoim hafcie jest krew.
Gabriela, wyszczekana chudzina, ciesząca się teraz taką popularnością jak ja kiedyś, bo jej ojca awansowano do trzech Mart, szepnęła:
– Może w końcu dostała okresu, z palca.
Wszystkie dziewczyny wybuchły śmiechem, ponieważ większość już miesiączkowała, nawet Becka. Ciotka Widala usłyszała śmiechy, podniosła wzrok znad książki i upomniała klasę:
– Dosyć już.
Ciotka Estée zaprowadziła mnie do łazienki, gdzie spłukałyśmy krew z mojej dłoni, po czym obandażowała mi palec, ale haftowaną chusteczkę należało namoczyć w zimnej wodzie, bo tak nas uczono usuwania plam krwi, zwłaszcza z białego materiału. Jako Żony musiałyśmy umieć usuwać plamy krwi, ponieważ będzie to należało do naszych obowiązków, mówiła Ciotka Widala: miałyśmy nadzorować pracę Mart i pilnować, by wykonywały ją właściwie. Czyszczenie takich rzeczy jak krew i różne wydzieliny należy do powinności kobiety związanych z opieką nad innymi ludźmi, zwłaszcza nad małymi dziećmi i osobami starszymi, mówiła Ciotka Estée, mająca dar przedstawiania spraw w pozytywnym świetle. Talent ten kobiety zawdzięczały specjalnym mózgom, które nie były twarde i skoncentrowane jak mózgi mężczyzn, ale miękkie, ciepłe, oblepiające jak… Jak co? Nie dokończyła zdania.
Jak błoto na słońcu, pomyślałam. Oto co miałam w głowie: rozgrzane błoto.
– Czy coś się stało, Agnes? – zapytała Ciotka Estée, kiedy opatrzono mi palec. Odparłam, że nie. – To czemu płaczesz, kochanie?
Najwyraźniej płakałam: chociaż starałam się powstrzymać łzy, płynęły mi z oczu, z mojej wilgotnej, zabłoconej głowy.
– Bo to boli! – załkałam.
Ciotka Estée nie spytała, co mnie boli, choć musiała wiedzieć, że nie chodzi o przekłuty palec. Objęła mnie i lekko uścisnęła.
– Tak dużo rzeczy boli – powiedziała. – Musimy się starać być radosne. Bogu podoba się radość. Chce, abyśmy doceniali ładne i miłe rzeczy na tym świecie.
Od Ciotek, które nas uczyły, sporo słyszałyśmy o tym, co się podoba Bogu, a co nie, zwłaszcza od Ciotki Widali, będącej najwyraźniej w bliskich z Nim stosunkach. Shunemit powiedziała raz, że zapyta Ciotkę Widalę, co Bóg lubi jadać na śniadanie. Co bardziej płochliwe dziewczęta były oburzone taką bezczelnością, ale Shunemit i tak nigdy o to nie zapytała.
Zastanawiałam się, co Bóg myśli o matkach, tych prawdziwych i tych wymyślonych. Wiedziałam jednak, że nie ma sensu pytać Ciotki Estée o moją prawdziwą matkę, o to, jak Tabitha mnie wybrała, ani o to, ile miałam wtedy lat. Ciotki w szkole unikały rozmów z nami na temat naszych rodziców.
Tego dnia po powrocie do domu osaczyłam w kuchni Zillę, która piekła biszkopty, i powtórzyłam jej wszystko, co Shunemit powiedziała mi na długiej przerwie.
– Twoja przyjaciółka jest gadułą – stwierdziła Zilla. – Powinna częściej trzymać buzię na kłódkę. – Jak na Zillę były to niezwykle ostre słowa.
– Ale czy to prawda? – Wciąż jeszcze miałam nadzieję, że wszystkiemu zaprzeczy.
Ona jednak westchnęła i spytała:
– Pomożesz mi piec biszkopty?
Byłam już za duża, by dać się przekupić takimi drobnostkami.
– Po prostu mi powiedz. Proszę.
– Cóż,