Dom orchidei. Lucinda Riley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dom orchidei - Lucinda Riley страница 32
Dom był cichy, ponieważ jaśnie pan większość czasu spędzał w Londynie na spotkaniach poświęconych nadciągającej wojnie. Pani tymczasem dochodziła do siebie po licznych chorobach, zwłaszcza po wyjątkowo ciężkiej grypie, kiedy to cały dom drżał o jej życie. Jaśnie pani przypominała delikatny kwiat; kiedy nie czuła się dobrze, w całej posiadłości panowała nerwowa atmosfera.
Elsie niezdarnie wygramoliła się z łóżka, wzbudzając niezadowolenie leżącej obok młodszej siostry, i rozsunęła zasłony. Tym razem siostra Elsie jęknęła przeciągle, ostentacyjnie odwróciła się na drugi bok i nakryła głowę poduszką.
Elsie spojrzała na słońce i uświadomiła sobie, że jest dopiero po piątej. Do rozpoczęcia pracy została jeszcze godzina, chciała jednak przygotować na później najlepsze ubrania. Tego dnia kończyła pracę wcześniej i po południu Bill zabierał ją do Regal w Cromer. Planowali obejrzeć Goodbye Mr Chips z Robertem Donatem i umówili się o wpół do drugiej w czworakach, gdzie Bill przygotował dla niej jakąś niespodziankę.
Elsie zastanawiała się, czy chodzi o pierścionek. Właśnie ukończyła osiemnaście lat i spotykała się z Billem od przeszło roku. Najwyższy czas, pomyślała. Zwłaszcza że Bill zaciągnął się do ochotniczej służby obrony kraju i dwa wieczory w tygodniu spędzał w Dereham, gdzie używając mioteł i łopat, szkolił się do walki. A co jeśli zostanie powołany i wysłany za granicę? Elsie straciła dwóch wujów w bitwie nad Sommą i dobrze wiedziała, co to znaczy wojna.
Gdyby to od niej zależało, poślubiłaby go tak szybko, jak to możliwe. Ślub raz na zawsze zakończyłby ich kłótnie o to, czy Bill nie posuwa się za daleko, kiedy tuli ją i całuje. Elsie nie należała do „tych” dziewcząt i Bill wiedział, że z innymi rzeczami będą musieli zaczekać aż do ślubu.
Elsie zdążyła obejrzeć dom, który za kilka lat Bill odziedziczy po swoich rodzicach. Był nieco odsunięty od czworaków, miał własny ogródek i był dwukrotnie większy od chaty, w której mieszkała jej ośmioosobowa rodzina i w której zawsze panował tłok.
Wiedziała, że mama z chęcią wyda ją za mąż, pod warunkiem że Elsie wciąż będzie oddawała rodzinie część zarobionych pieniędzy. Nie martwiło jej to, bo Bill zarabiał dwukrotnie więcej od niej. Poza tym jaśnie pani miała do niego wyjątkową słabość; Bill potrafił sprawić, że wszystkie jej kwiaty rosły i kwitły. Za każdym razem, gdy odwiedzała szklarnię, by obejrzeć wyhodowaną przez niego nową odmianę, wsuwała mu do ręki szylinga albo dwa. Przez lata z szylingów tych uzbierała się niezła sumka, którą Bill ukrył pod podłogą swojej sypialni.
Kiedy się pobiorą, będą mogli urządzić przyjęcie w domu ludowym. Elsie chciała, żeby to było najlepsze wesele, jakie widziano w czworakach.
Kiedy dotarło do niej, że śniąc na jawie, marnuje cenny czas, wyjęła z szuflady kapelusz, spódnicę i bluzkę, i powiesiła je na krześle. Sama uszyła spódnicę z ciężkiego granatowego obrusa, który gospodyni, pani Combe, wyrzuciła na śmieci. Zgodnie z panującą modą spódnica ledwie zakrywała kolana, ciasno opinała talię i opadała fałdami na biodra. Zdaniem Elsie jej widok powinien zachęcić Billa do zrobienia tej „właściwej” rzeczy.
Chwilę później włożyła fartuszek, zbiegła po schodach i przywitała się z matką, która stojąc przy piecu, gotowała owsiankę.
– Chcesz trochę? – spytała.
Elsie pokręciła głową.
– Wrócę na lunch, ale pamiętaj, że później wychodzę. – Zanim matka zdążyła poprosić, by zajęła się młodszym rodzeństwem albo załatwiła coś w Cromer, Elsie była już przy drzwiach. – Pa, mamo! – Pomachała radośnie i zniknęła za drzwiami.
Idąc przez sad, zerknęła w stronę szklarni, żeby sprawdzić, czy Bill przyszedł już do pracy – lubiła patrzeć na niego, gdy jej nie widział – i zobaczyła, jak w skupieniu pochyla się nad swymi kwiatami. Zerkając na niego, uśmiechnęła się. Wciąż nie mogła uwierzyć, że spotkała na swej drodze kogoś tak przystojnego i mądrego.
Rodzice powtarzali jej, że ma zbyt wygórowane oczekiwania. Nie o to jednak chodziło. Zarówno ona, jak i Bill byli młodzi, zdrowi i ciężko pracowali. Nic dziwnego, że Elsie chciała wykorzystać wszystkie nadarzające się okazje. Cieszyła się, że sprzyja im szczęście. Mieli dach nad głową i dobrą pracę, podczas gdy inni przymierali głodem na ulicach miast. Widziała to wszystko w kronice filmowej. Pomyślała, że kiedy się pobiorą i na świat przyjdą dzieci, zawsze będzie wdzięczna Wharton Park za stabilizację i poczucie bezpieczeństwa, jakie jej dawał.
Poza tym – jak wszyscy w majątku – uwielbiała jaśnie panią. Elsie wiedziała, że lady Crawford różni się od innych wielkich dam. Jej rządy nie opierały się na strachu, na co skarżyły się służące z innych domów… Nie. Lady Crawford była dobra i wyrozumiała. Toteż rzadko zdarzało się, by któryś z jej pracowników zawiódł ją lub nie sprostał jej oczekiwaniom. Wydawała polecenia łagodnym, cichym głosem, przez co wszyscy mieli wrażenie, że wyświadczają jej przysługę. Jeśli jednak coś poszło nie tak, lady Crawford wyrażała swe niezadowolenie, delikatnie unosząc brwi lub wydymając wargi. To wystarczyło, by winowajca czuł się podle przez kilka kolejnych dni. Jaśnie pani dbała o swoich pracowników. Elsie pamiętała pewną sytuację, gdy będąc małą dziewczynką, siedziała przy kuchennym stole, podczas gdy mama pomagała piec ciasta na przyjęcie, które co roku odbywało się w ogrodach Wharton Park. Elsie uczyła się pisać, kiedy jaśnie pani weszła do kuchni. Jej wzrok prześlizgnął się po rzędach słodkich babeczek i biszkoptów, a chwilę później spoczął na Elsie.
– To mała Elsie, n’est-ce pas? – spytała, podchodząc do stołu.
Elsie pokiwała główką, choć nie rozumiała zabawnych słów, których niekiedy używała lady Crawford.
– Tak, jaśnie pani.
– Co robisz? – Kobieta spojrzała na zapisane w zeszycie niezgrabne słowa.
– Przepisuję, jaśnie pani, ale nie rozumiem niektórych słów – wyznała szczerze dziewczynka.
– Ach, ten angielski! Jest taki skomplikowany. Pozwól, że zobaczę… – Mówiąc to, usiadła przy stole obok Elsie i przez dwadzieścia minut pomagała jej.
Wśród służby krążyły plotki, że gdy jaśnie pani po urodzeniu panicza Harry’ego podupadła na zdrowiu, lekarze orzekli, że nie powinna mieć więcej dzieci, mimo że bardzo tego pragnęła. Elsie obawiała się, że umrze, jeśli okaże się, że ona i Bill nie będą mogli mieć gromadki zdrowych dzieci. Jej zdaniem duże rodziny nadawały sens istnieniu.
Zatrzymała się, by spojrzeć na Wharton Park. W wysokich oknach odbijały się promienie słońca. Elsie kochała ten dom, jego trwałość i poczucie bezpieczeństwa, które zdawało się emanować z grubych ścian. Wiedziała, że inne rzeczy ulegną zmianie, jednak Wharton Park tkwi w tym miejscu od prawie trzystu lat