Siostra Słońca. Lucinda Riley

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Siostra Słońca - Lucinda Riley страница 48

Siostra Słońca - Lucinda Riley

Скачать книгу

ale i coś jeszcze odebrało jej apetyt. Zamknęła powieki, rozpaczliwie próbując zasnąć, lecz stale miała przed oczami obraz twarzy Juliusa, kiedy tak troskliwie ocierał rano jej łzy…

      Otworzyła dłoń i wtuliła nos w chusteczkę, którą w niej zaciskała. Był na niej jego zapach.

      Cecily, nie bądź śmieszna! Nic o nim nie wiesz, a poza tym leczysz złamane serce, a za pięć dni wyjeżdżasz do Afryki i nie zobaczysz go nigdy więcej, powiedziała sobie zdecydowanie, chowając chustkę do szuflady przy łóżku. Wieczorem poprosisz o tacę do pokoju i nie będziesz już o nim myśleć…

      Wreszcie zdrzemnęła się. Kiedy się obudziła, zapadał zmierzch. Coraz ciemniejsze niebo zapowiadało noc. Pojawiła się Doris z herbatą.

      – Jeśli panienka nie czuje się całkiem dobrze, niech mi będzie wolno zasugerować odpuszczenie sobie wieczornej kąpieli – powiedziała. – Tam jest lodowato. O której przynieść kolację? Może o siódmej? To dałoby czas, by jedzenie zdążyło się ułożyć przed nocą – zagadywała, dokładając do ognia.

      – Na pewno tak byłoby idealnie, dziękuję.

      – Dziś mam wolny wieczór, więc później do panienki usług będzie Ellen, pokojówka. Proszę dzwonić, gdyby panienka jej potrzebowała.

      – Dobrze. Więc dziś poza mną nikogo nie będzie na kolacji? – zaryzykowała pytanie Cecily.

      – Z tego, co wiem, nie. Pan Julius chodzi swoimi drogami, więc co do niego nie mam pewności.

      Słowa Doris potwierdziły to, co sugerowała wcześniej Audrey.

      – Są tu jakieś rozrywki? To znaczy… czy niedaleko jest jakieś miasto?

      – Tak, choć nie wiem, czy można to nazwać miastem. W Haslemere mamy sklepy i kino, do którego wybieramy się wieczorem z Betty. Na Przygody Robin Hooda z Errolem Flynnem. Jeśli na razie nic nie jest panience już potrzebne, powiem Ellen, by przyniosła kolację o siódmej.

      – Miłego wieczoru, Doris. Bawcie się dobrze.

      – O, na pewno, a ja życzę panience szybkiego powrotu do zdrowia.

      Kiedy Doris wyszła, Cecily wzięła Wielkiego Gatsby’ego, którego w gorączce przygotowań do wyjazdu nie zdołała skończyć. Usiadła przy kominku, by poczytać. Nie będzie myśleć o Juliusie, kryjącym się gdzieś niedaleko w tym domu, nie będzie…

      Punktualnie o siódmej rozległo się pukanie do drzwi i pojawiła się Ellen z obiecaną tacą. Przyniosła zupę, gotowane jajko i cienkie kromki posmarowanego masłem chleba. Nawet gdyby Cecily miała apetyt, nie wyglądało to zachęcająco. Postukała nieufnie łyżeczką w jajko. Wydawało się twarde jak kamień. Już brała do ust łyżkę letniej zupy, gdy znów zapukano do drzwi. Zanim zdołała powiedzieć „proszę”, otworzyły się.

      – Dobry wieczór, Cecily. Słyszałem, że jesz u siebie, a ponieważ i ja zamierzałem zjeść w pokoju, pomyślałem, że moglibyśmy połączyć siły i razem ponarzekać na brak umiejętności kucharki.

      W progu pojawił się Julius z taką samą tacą, jaką i ona dostała.

      – Przeszkadzałoby ci bardzo, gdybym się do ciebie przysiadł?

      – Nie… skąd. Oczywiście, że nie.

      – To wspaniale. – Postawił tacę na małym stoliku przed kominkiem i usiadł twarzą do Cecily. – Podobno się zaziębiłaś, a ta kolacja na pewno jest niejadalna, przyniosłem więc nam coś na rozgrzanie serduszek. – Wyciągnął z jednej kieszeni butelkę czegoś, co wyglądało na bourbon, a z drugiej kubek do mycia zębów. – Musimy korzystać z jednego, ale w końcu w życiu trzeba improwizować, prawda? – Uśmiechnął się, nalewając sporo trunku do kubka, po czym podał go Cecily. – Panie mają pierwszeństwo. Oczywiście pijemy jedynie w celach leczniczych.

      – Ale naprawdę, ja…

      – No dobrze, to ja pierwszy – powiedział i wziął duży łyk. – Ach, od razu lepiej. Nie ma nic lepszego na zaziębienie niż odrobina whisky.

      Serce Cecily tłukło się w piersi. Musiała się uspokoić.

      – Może mały łyk mi nie zaszkodzi.

      – Na pewno, a większy naprawdę by pomógł – zachęcił ją Julius, kiedy ostrożnie nachylała kubek przytknięty do ust. – A teraz weźmy się do tego jajka.

      Patrzyła, jak unosi łyżeczkę i ostukuje dokładnie skorupkę, a potem odcina czubek nożem.

      – Ugotowane na twardo, jak zawsze. – Westchnął. – Rozmawiałem z ciotką o jakości posiłków w tym domu i wątpliwych kwalifikacjach kobiety, która je szykuje, ale to jak rzucanie grochem o ścianę.

      Odchylił się na krześle.

      – Niejadalne. Pozostaje nam więc tylko picie. Na zdrowie! – Uniósł kubek i wypił resztę do dna. – Opowiedz mi o swoim życiu w Nowym Jorku. – Napełnił znów kubek i podał jej. – Sam nigdy tam nie byłem, ale wszyscy mówią, że to cudowne miasto.

      – To prawda. Drapacze chmur pną się do samego nieba, ale są też duże otwarte przestrzenie, więc nie robi to klaustrofobicznego wrażenia. Nasz dom wychodzi na Central Park. Można tam długo chodzić i nie spotkać nikogo. W Nowym Jorku jest wszystko co najlepsze… tak mi się wydaje. To moje miejsce na Ziemi – wzruszyła ramionami – i kocham je.

      – No to zdradź mi, proszę, skoro tak je kochasz, dlaczego za kilka dni uciekasz do afrykańskiego buszu?

      – Bo… matka chrzestna mnie zaprosiła.

      – Naprawdę o to chodzi? – Przenikliwe brązowe oczy Juliusa patrzyły na nią uważnie. – Biorąc pod uwagę niepewną sytuację w Europie i to, że Kenia również może zostać wciągnięta w nadciągającą wojnę, podejrzewałbym, że jest jeszcze jakiś inny powód.

      – Miałam… wyjść za mąż, ale… nastąpiła zmiana planów.

      – Rozumiem. – Julius wziął kolejny łyk ze wspólnego kubka. – Jednym słowem uciekasz.

      – Mam nadzieję, że nie uciekam, ale raczej ruszam dalej. To fantastyczna okazja, by poznać kompletnie inny świat, i zdecydowałam się ją wykorzystać.

      – Brawo. Podoba mi się twój optymizm. Wszędzie musi być lepiej niż w Woodhead Hall w środku zimy. – Westchnął. – Ale taki już mój los. Chyba że w Europie wybuchnie wojna, wtedy niewątpliwie czeka mnie żołnierska tułaczka do dalekich krajów na spotkanie pewnej śmierci. W tej sytuacji trzeba cieszyć się chwilą, prawda? – dodał, znów dolewając do kubka. – Może stanę się Rupertem Brookiem nowej wojny, choć wolałbym mieć nadzieję, że moje dni nie dobiegną końca na polu walki na Gallipoli.

      – Przykro mi, ale nie wiem, o kim mówisz.

      – Na Boga, panno Huntley-Morgan, czy ty chodziłaś do szkoły?

      – Owszem, a nawet studiowałam w Vassar, w jednej z

Скачать книгу