Siostra Słońca. Lucinda Riley

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Siostra Słońca - Lucinda Riley страница 45

Siostra Słońca - Lucinda Riley

Скачать книгу

miło z twojej strony, że zechciałaś mnie przyjąć.

      – No, wiesz… – Audrey machnęła ręką w kierunku znajdujących się w pokoju gości. – Niestety, początek lutego to nie szczyt sezonu towarzyskiego. Większość wyjeżdża dokądś, gdzie jest cieplej albo na narty do Sankt Moritz. A drogi Edgar jest w Londynie przez cały ten tydzień, więc go nie spotkasz. Zrobiłam jednak co w mojej mocy. A teraz pozwól, że przedstawię ci moich przyjaciół i sąsiadów.

      Cecily obeszła salon z Audrey, skłaniając się i uśmiechając do zebranych. Niestety, jedynie syn wikarego – Tristan Jakiśtam – był w podobnym wieku jak Cecily. Powiedział, że właśnie przyjechał z krótką wizytą do rodziców w miasteczku, bo jest na szkoleniu oficerskim w miejscu o nazwie Sandhurst.

      – Sądzisz, że będzie wojna? – spytała.

      – Mam nadzieję. Bez sensu byłoby szkolić się do czegoś, co nigdy nie nastąpi.

      – Naprawdę chciałbyś, żeby wybuchła wojna?

      – Wątpię, by w Anglii był ktoś, kto nie uważa, że temu Herr Hitlerowi należałoby dobrze dokopać. A ja bardzo chętnie wziąłbym w czymś takim udział.

      Czując lekkie zawroty głowy – może z powodu wypicia dwóch koktajli, a może po długim dniu w podróży – Cecily zdołała wreszcie uwolnić się od Tristana i podeszła do kominka.

      – Dobry wieczór, panno Huntley-Morgan. Miło widzieć, że ubrałaś się do kolacji.

      Obróciła się i zobaczyła Juliusa. Wyglądał bosko w smokingu i uśmiechał się do niej, nie kryjąc rozbawienia.

      – Wychodziłam wtedy z łazienki!

      – Naprawdę? A już myślałem, że wykradałaś się z pokoju kochanka.

      – Chyba… – Cecily czuła, jak od szyi na twarz wędruje jej rumieniec.

      – Tylko żartowałem. – Julius uśmiechnął się. – Przyznam, że w tej sukni wyglądasz pięknie. Pasuje ci do oczu.

      – Przecież jest fioletowa!

      – Ach, prawda… – Julius wzruszył ramionami. – Ale czy nie to zawsze mówią dżentelmeni damom jako komplement?

      – Jeśli to trafna uwaga.

      – No i masz… cały ja. Zawsze coś palnę nie tak. Wybacz. Słyszałem, że poczciwa ciocia Audrey wydaje to małe przyjęcie na twoją cześć. Najwyraźniej jesteś jej gościem honorowym.

      – To bardzo miło z jej strony. Nie powinna robić sobie kłopotu.

      – Jesteś Amerykanką, przypuszczam więc, że będziesz strzelała oczami i szukała tu dla siebie odpowiednich kawalerów z arystokracji. Oczywiście jest tu kilku, ale wszyscy po pięćdziesiątce. Poza mną, oczywiście – dodał z uśmiechem.

      – Mówisz, że Audrey to twoja ciotka?

      – Tak, choć nie łączą nas więzy krwi. Mój świętej pamięci ojciec był młodszym bratem stryja Edgara.

      – Och, przykro mi, moje kondolencje.

      – Dziękuję, ale ojciec zginął ponad dwadzieścia lat temu na wojnie. Miałem wtedy półtora roku.

      – Rozumiem. Ale twoja matka żyje?

      – Owszem. Na szczęście dzisiaj wieczorem jej tu nie ma… – Julius nachylił się do Cecily. – Stryj i ciotka jej nie znoszą.

      – Dlaczego?

      – Bo zamiast obnosić się z wdowieństwem, gdy ojca dopadł okrutny los we Flandrii, znalazła sobie o wiele bogatszego adoratora niż kochany stary papcio i pół roku później wyszła za mąż. Mieszka teraz we Włoszech.

      – Uwielbiam Włochy! Miałeś szczęście, że tam dorastałeś.

      – Nie, nie, panno Huntley-Morgan – zaprzeczył Julius, zapalając papierosa. – Mama nie zabrała mnie ze sobą, kiedy dała drapaka w cieplejsze strony. Porzuciła mnie na progu tego mauzoleum. Wychowywała mnie stara niania stryja Edgara. Panna Naylor. Niezła z niej była wiedźma.

      – Mieszkasz więc w Woodhead Hall?

      – Tak. Robię wszystko, żeby się stąd wyrwać, ale stale, jak odbita piłeczka, wracam.

      – Czym się zajmujesz? To znaczy… czym zarabiasz na życie?

      – No, „zarabiam” to duże słowo. Bo mam z tego więcej zmartwień niż pieniędzy. Ale tak naprawdę jestem poetą.

      – Ojej! Powinnam o tobie słyszeć?

      – Jeszcze nie, panno Huntley-Morgan, chyba że jesteś wierną czytelniczką „Woodhead Village Gazette”, miejscowej gazety, która z dobroci serca publikuje moje wypociny.

      Rozległo się głośne odbijające się echem pobrzękiwanie, dochodzące skądś spoza salonu.

      – Gong na kolację, panno Huntley-Morgan.

      – Proszę, mów do mnie Cecily – szepnęła, kiedy szli przez wietrzny hol z resztą gości, aż do równie przestronnej jak salon lodowatej jadalni.

      – Zobaczmy, gdzie też ciotka cię usadziła – powiedział Julius, obchodząc stół i sprawdzając pięknie wykaligrafowane karteczki ustawione przy każdym nakryciu. – Wiedziałem! – Uśmiechnął się. – Tutaj, tuż przy kominku. Podczas gdy ja zostałem zesłany na Syberię po drugiej stronie. Pamiętaj o śrucie – rzucił na odchodne.

      Cecily usiadła, zdecydowanie rozczarowana, że wyznaczono jej miejsce obok Tristana, a nie Juliusa. Przez całą kolację, choć starała się uprzejmie rozmawiać zarówno z Tristanem, jak i ze starszym majorem siedzącym po prawej, jej myśli i oczy raz po raz wędrowały w kierunku Juliusa. Wyjmując z ust ołowianą kulkę podczas jedzenia bażanta, spojrzała na niego.

      – Ostrzegałem – powiedział bezgłośnie i uśmiechnął się, po czym wrócił do rozmowy z biuściastą matroną, która najwyraźniej była żoną majora.

      – Więc wybierasz się do Afryki? A konkretnie? – grzmiał major. – Byłem tam kilka lat temu. Mój młodszy brat kupił farmę w Kenii, hoduje bydło, gdzieś na zachód od gór Aberdare.

      – O, to właśnie tam jadę. To znaczy do Kenii. Zatrzymam się w domu na brzegu jeziora Naivasha. Słyszał pan o nim?

      – Czy słyszałem?! Oczywiście, moja droga. Dołączasz więc do towarzystwa z Wesołej Doliny, co?

      – Obawiam się, że o tym nie mam pojęcia. Moja matka chrzestna zaprosiła mnie na jakiś czas do siebie.

      – A kimże jest ta matka chrzestna, jeśli mogę ośmielić się pytać?

      – To lady Kiki Preston. Jest Amerykanką. Jak ja.

      – O dobry Boże!

Скачать книгу