Siostra Słońca. Lucinda Riley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Siostra Słońca - Lucinda Riley страница 42
– W każdym razie ty i twoja mama musicie pojechać ze mną do Kenii. Wyruszam w końcu stycznia, po tym, jak zobaczę się z prawnikami zmarłego męża w Denver. Jest więc mnóstwo czasu, żeby wszystko przygotować. A teraz powiedz, gdzie jest łazienka?
– W korytarzu, po prawej stronie. – Cecily wstała. – Pokażę.
– Skoro potrafię nie zabłądzić w buszu, to chyba trafię i do łazienki. – Kiki uśmiechnęła się i ulotniła z pokoju.
– I jak tam, Cecily, co porabiałaś od naszego spotkania? – spytał Tarquin.
– Och, niewiele. Jak mówiłam, byłam przeziębiona.
– To jedź do Kenii, tam szybko wrócisz do formy. Czy cały ten pomysł nie wydaje ci się nęcący?
– Naprawdę nie wiem. Byłam w Europie… w Londynie i Szkocji, w Paryżu i Rzymie… ale tam nie ma lwów. Zresztą nawet gdybym miała ochotę na taką podróż, wiem, że mama nigdy nie zostawi Mamie, cokolwiek opowiada Kiki. A czy… tubylcy są… nastawieni pokojowo?
– Większość tych, których spotkałem, tak. Wielu pracuje dla naszego wojska, a Kikujowie Kiki są jej bardzo oddani.
– Kikujowie?
– Miejscowe plemię z rejonu Naivasha.
– Nie noszą więc dzid i nie chodzą jedynie w przepaskach na… biodrach? – Cecily zaczerwieniła się lekko.
– No, u Masajów panują mniej więcej takie zwyczaje, ale oni mieszkają daleko, na równinach, i zajmują się bydłem. Nie sprawiają kłopotów, jeśli im się nie wchodzi w drogę.
– To jak? – odezwała się Kiki, wracając do pokoju i wymachując torebką, której paski przeplotła przez swoje eleganckie białe palce. – Udało ci się przekonać Cecily, żeby ze mną pojechała?
– Nie wiem. Przekonałem cię? – Tarquin popatrzył na dziewczynę z błyskiem w brązowych oczach.
– Wydaje się, że tam na pewno jest ciekawiej niż w Nowym Jorku, ale…
– Kochanie – Kiki położyła dłoń na ręce Tarquina – musimy iść, bo spóźnimy się na herbatę z Forbesami, a wiesz, jacy oni są punktualni.
– Ja wyjeżdżam do Afryki jutro – oznajmił Tarquin, wstając. – Muszę zgłosić się w oddziale do końca tygodnia, ale mam wielką nadzieję, Cecily, że pomyślisz o wizycie w Kenii i że niedługo się tam spotkamy.
– A ja jeszcze tu wrócę, żeby cię do tego zmusić! – Kiki roześmiała się, po czym wypłynęła z salonu, gdy Tarquin otworzył jej drzwi.
Kiedy wyszli, Cecily przysiadła na obramowaniu osłony przed kominkiem i dopijając resztkę brandy, zamyśliła się nad propozycją Kiki. W sylwestra uznała zaproszenie za grzecznościowe.
– Afryka – powiedziała powoli na głos, przesuwając palcem po brzegu kieliszka.
Nagle zerwała się, złapała płaszcz i kapelusz z szafy w holu, wybiegła z domu i ruszyła szybko do lokalnej biblioteki, żeby zdążyć przed zamknięciem.
*
Tego wieczoru podczas kolacji z ojcem powiedziała mu o propozycji Kiki.
– Co myślisz, tato? Czy mama pozwoliłaby mi wybrać się tam bez niej?
– Co ja sądzę? – Walter odstawił kieliszek z bourbonem i złączył palce obu dłoni, zastanawiając się nad pytaniem córki. – Żałuję, że nie mogę pojechać tam z tobą w zastępstwie matki. Zawsze marzyłem, żeby zobaczyć Afrykę. Może ta podróż z Kiki to właśnie coś, czego ci trzeba, by zapomnieć o Jacku i zacząć nowy rozdział? Jesteś moją ukochaną córką – dodał, wstał i pocałował Cecily w czubek głowy. – A teraz muszę iść. Mam spotkanie w klubie. Powiedz Mary, że wrócę przed dziesiątą. Porozmawiam z twoją matką, kiedy wróci z Chicago. Dobranoc, moja droga.
Gdy wyszedł, Cecily poszła na górę. Położyła się na łóżku i zaczęła oglądać trzy książki, które wypożyczyła z biblioteki. Było w nich mnóstwo rysunków, obrazków i fotografii czarnych mieszkańców Afryki i białych mężczyzn, którzy stali dumnie nad ciałami zabitych lwów albo unosili triumfalnie ogromne kły słoniowe. Wzdrygnęła się na ten widok, ale był w tym i przyjemny dreszcz emocji na myśl, że może pojechać do tak cudownego i dzikiego kraju. Tam gdzie nikt nie słyszał nic ani o niej, ani o jej zerwanych zaręczynach z Jackiem Hamblinem.
*
– Cecily, mogłabyś przyjść do mnie i twojej matki do salonu, jak będziesz gotowa? – zapytał ojciec, kiedy weszła do holu i strzepywała z palta śnieg.
Od rana nie było jej w domu. Najpierw poszła ułożyć włosy, a po południu zobaczyć się z Mamie.
– Oczywiście, tato. Za chwilkę będę.
Podała palto Mary i skierowała się do łazienki na dole, gdzie doprowadziła się do porządku. Kiedy otworzyła drzwi salonu, w kominku wesoło trzaskał ogień. Ojciec zaprosił ją do środka. Matka siedziała z kamienną twarzą.
– Usiądź, moja droga.
– O czym chcieliście ze mną pomówić? – spytała Cecily, gdy ojciec sadowił się w fotelu przy kominku.
– Dzisiaj Kiki znów przyszła i namawiała mnie usilnie, żebyśmy pojechały z nią do Afryki. Powiedziałam jej, że nie zostawię Mamie tuż przed porodem – oznajmiła Dorothea. – Ale ojciec sądzi, że ty powinnaś jechać.
– Tak – potwierdził Walter. – Jak wyjaśniłem twojej matce, to nie tylko okazja, żebyś zobaczyła kawałek świata, ale też kiedy wrócisz, będzie już po tym ślubie i łatwiej będzie ci zacząć nowe życie.
– Jack i Patricia już wyznaczyli datę? – spytała Cecily najspokojniej, jak mogła.
– Tak, pobiorą się siedemnastego kwietnia. Dziś rano podały to wszystkie rubryki towarzyskie.
– I co myślisz, mamo?
– Zgadzam się z twoim ojcem, że ślub Jacka i Patricii będzie przez następnych kilka miesięcy tematem rozmów na Manhattanie, co może być dla ciebie przykre. Ale czy to powód, żeby uciekać aż do Afryki? To dziki kraj. Wszędzie biegają półnadzy tubylcy, w ogrodzie buszują dzikie zwierzęta… – wyliczała przerażona Dorothea. – I oczywiście łatwo złapać jakąś chorobę. Walterze, przecież moglibyśmy po prostu wysłać Cecily do mojej matki, jeśli potrzebuje się stąd wyrwać?
Cecily i ojciec popatrzyli sobie w oczy i oboje niemal niezauważalnie wzdrygnęli się na ten pomysł.
– Jakoś Kiki udało się przeżyć w Afryce ostatnie dwadzieścia lat – powiedział Walter. – W Kenii jest spora społeczność ludzi z naszych sfer, jak wiesz.
– Wiem, i opinie krążące o nich martwią mnie bardziej niż lwy – odparła