Siostra Słońca. Lucinda Riley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Siostra Słońca - Lucinda Riley страница 38
Tylko tego jeszcze mi było trzeba, pustego miejsca obok…
Hunter nachylił się do niej.
– Jak przez następnych dziesięć minut się nie pojawi, przysunę się do ciebie.
– Dziękuję. – Cecily upiła łyk wina, które właśnie nalał jeden z kelnerów.
Wiedziała, że zapowiada się długi przykry wieczór.
Kiedy minęła godzina, a Kiki nie przyszła, usunięto jej nakrycie i Hunter przysunął się z krzesłem. Długo rozmawiali o sytuacji w Europie. Nie wierzył, że wybuchnie wojna. W końcu w tym roku brytyjski premier zawarł porozumienie z Hitlerem.
– No, ale z drugiej strony ten pan Hitler jest nieprzewidywalny, przez co rynki znów zrobiły się niestabilne, a już zdawało się, że sytuacja się normalizuje. Oczywiście – Hunter nachylił się do Cecily – znam sporo takich, co tylko zacierają ręce z radości na myśl o wojnie w Europie.
– Poważnie? – Uniosła brwi. – Dlaczego?
– Na wojnie potrzeba broni i amunicji, a Ameryka jest zdecydowanie dobra w ich produkowaniu. Zwłaszcza jako kraj niezaangażowany bezpośrednio w konfrontację militarną.
– Jesteś pewien, że Ameryka nie byłaby zaangażowana?
– Raczej tak. Nawet pan Hitler nie ośmieliłby się pomyśleć o aneksji Stanów Zjednoczonych.
– Nie do wiary, że są osoby, które naprawdę chcą wojny.
– Na wojnach ludzie, a tym samym kraje, się bogacą, Cecily. Spójrz na Amerykę po Wielkiej Wojnie. Pojawiło się tu sporo nowych miliarderów. To prawidłowość. W uproszczeniu mówiąc, co idzie w górę, musi pójść w dół, i odwrotnie.
– Czy to nie smutne?
– Pewnie, choć mam nadzieję, że ludzie potrafią uczyć się na błędach i możliwy jest postęp. A jednak doszliśmy do punktu, w którym Europie grozi wojna. – Hunter westchnął. – Mimo wszystko nie wolno tracić wiary w ludzi i może – dodał, gdy orkiestra zaczęła grać i goście ruszyli na parkiet – sylwester to noc, kiedy powinno się zapomnieć o zmartwieniach i świętować. Zatańczysz ze mną?
Wstał i podał jej dłoń.
– Z przyjemnością.
Uśmiechnęła się.
Dziesięć minut później wróciła na miejsce przy opustoszałym stole. Wszyscy inni tańczyli ze swoimi partnerami, a co gorsza, Cecily dostrzegła mieniącą się srebrną kreację i długie, zgrabne nogi, kiedy ich właścicielka przechodziła obok wsparta na ramieniu byłego narzeczonego Cecily.
Ta, choć nie paliła, wzięła paczkę papierosów, którą ktoś zostawił na stole, i zapaliła jednego, żeby się czymś zająć. Myślała o tym, jak bardzo samotnym można się czuć w sali pełnej setek ludzi, i zastanawiała się już nad zawołaniem taksówki i powrotem do domu, kiedy pojawiła się przed nią Kiki, ciągnąc za sobą jakiegoś atrakcyjnego mężczyznę.
– Och, Cecily! Nie możesz tu tak siedzieć sama. Mogę przedstawić ci kapitana Tarquina Price’a? To mój wspaniały przyjaciel z Kenii.
– Bardzo miło mi panią poznać – powiedział mężczyzna i skłonił się szarmancko.
– No to zostawię was, młodych, żebyście sobie porozmawiali, bo muszę skoczyć do toalety.
Gdy Tarquin usiadł obok Cecily i zaproponował jej kolejnego papierosa, odmówiła i pomyślała, że matka chrzestna ma chyba jakieś kłopoty z pęcherzem.
– Słyszałem, że jesteś córką chrzestną Kiki?
– Tak. A ty jej przyjacielem?
– Och, nie przesadzajmy, spotkaliśmy się kilka razy w klubie Muthaiga w Nairobi. Miałem urlop i Kiki zaprosiła mnie na święta do siebie na Manhattan. Twoja matka chrzestna to typ kobiety, która łatwo nawiązuje przyjaźnie. Niezwykła osoba, prawda?
– Na pewno. – Cecily marzyła, żeby móc zamknąć oczy i całą noc słuchać tej jego nieco ostrej wymowy charakterystycznej dla wyższych sfer. – Więc mieszkasz w Kenii?
– Na razie tak. Jestem kapitanem w brytyjskim wojsku i kilka miesięcy temu zostałem tam wysłany, kiedy wynikła ta cała sprawa z Hitlerem.
– Podoba ci się tam?
– Niewątpliwie to jeden z najpiękniejszych krajów, jakie w życiu widziałem. Bardzo się różni od mojej ojczyzny.
Jego przystojna twarz o opalonej skórze, pasującej do piwnych oczu i gęstych ciemnych włosów, zmarszczyła się w uśmiechu.
– Widziałeś już lwy i tygrysy?
– Ooo, przykro mi wyprowadzać cię z błędu, panno…?
– Mów do mnie po prostu Cecily, proszę.
– Cecily, panuje powszechne przekonanie, że w Afryce są tygrysy. A jednak ich tam nie ma. Ale widziałem lwy. Kilka tygodni temu zastrzeliłem jednego w buszu.
– Naprawdę?
– Tak. – Skinął głową. – Nicpoń węszył wokół naszego obozu, a ci przeklęci czarni posnęli. Kompletnie nas zaskoczył. Na szczęście usłyszałem ruch, złapałem strzelbę i zabiłem go, zanim zjadł nas wszystkich na kolację. Towarzyszyły nam panie.
– W obozowisku były z wami kobiety?
– Tak, niektóre nawet strzelały o wiele lepiej od mężczyzn. Jak się mieszka w Afryce, lepiej umieć obchodzić się z bronią, bez względu na to, jakiej jest się płci.
– Ja nigdy nie miałam broni w ręku, a co dopiero mówić o strzelaniu.
– Jestem pewien, że szybko byś się nauczyła, jak większość ludzi. A czym zajmujesz się w Nowym Jorku?
– Głównie pomagam matce w jej działalności charytatywnej. Jestem w kilku komitetach…
Głos odmówił jej posłuszeństwa. To zabrzmiało tak blado. Jak można opowiadać o lunchach dobroczynnych wojskowemu, który niedawno zabił lwa?
– Wiesz, chciałabym robić o wiele więcej, ale…
No dawaj, Cecily, przynajmniej postaraj się nie robić wrażenia smutnej panienki, która podpiera ściany na balu…
– W gruncie rzeczy najbardziej interesuje mnie ekonomia.
– Naprawdę? To może chodźmy na parkiet i opowiesz mi, jak i w co zainwestować swoje liche wojskowe zarobki?
– Czemu nie – zgodziła się, myśląc, że tańce mogą pójść jej lepiej niż prowadzenie uprzejmej lekkiej rozmowy.