Siostra Słońca. Lucinda Riley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Siostra Słońca - Lucinda Riley страница 37
– Ekonomia? – Zmarszczył brwi, nim łyknął swojego ulubionego bourbona. – Cecily, kochanie, to droga zawodowa zarezerwowana wyłącznie dla mężczyzn. Czemu nie pójdziesz na historię? Będzie ci łatwiej. Takie studia przygotowałyby cię przynajmniej do prowadzenia ciekawych konwersacji, kiedy będziesz bawić przyjaciół i znajomych przyszłego męża.
Zrobiła, jak kazał, zdając sobie sprawę, że idzie na kompromis. Ekonomię wybrała jako dodatkowy przedmiot. Uwielbiała algebrę, statystykę i osławioną ekonomię panny Newcomer. Siedząc w wyłożonych drewnianymi panelami salach wykładowych w otoczeniu inteligentnych kobiet, czuła się uskrzydlona, szczęśliwa jak nigdy.
Jak to się stało, że znalazła się znów w swoim dziecinnym pokoju w domu przy Piątej Alei bez nadziei na przyszłość? Siedząc samotnie przy stole, rozejrzała się po sali i łyknęła szampana, by odegnać dręczące ją myśli.
W lecie wyjechała z Vassar i dołączyła do reszty rodziny w Hamptons. Musiała się szczypać, że to nie sen, kiedy Jack zaczął się do niej zalecać. Wyróżniał ją podczas spotkań towarzyskich, zapraszał na tenisa, obsypywał komplementami i prezentami, co ją peszyło i cieszyło zarazem. Rodzice Cecily kibicowali tym konkurom. Niewątpliwie byli zachwyceni i szeptali za ich plecami o prawdopodobnych zaręczynach. Wreszcie, we wrześniu, Jack się oświadczył. O ironio, zrobił to podczas strasznego huraganu, który uderzył w Long Island niemal bez ostrzeżenia. Cecily pamiętała to przerażające popołudnie, kiedy na progu domu Huntleyów-Morganów pojawiła się pobladła rodzina Jacka ze służbą. Szukali schronienia przed sztormem. Dom Hamblinów w Westhampton atakowały ogromne gniewne fale, groziło mu zatopienie. Rezydencja jej rodziców stała bardziej w głębi lądu i wyżej. W dodatku miała dużą piwnicę. Kiedy wszyscy ukryli się w niej, a wiatr szalał nad nimi, zrywając i krusząc dachówki, Jack odciągnął Cecily na bok i mocno przytulił.
– Kochana – szepnął, gdy drżała w jego ramionach – takie chwile przypominają nam, jak cholernie krótkie może być życie… Wyjdziesz za mnie?
Uniosła głowę i spojrzała na niego zdumiona.
– Chyba żartujesz, Jack!
– Zapewniam cię, że nie. Proszę, powiedz „tak”.
I oczywiście powiedziała. Powinna wyczuć, że to wszystko jest zbyt piękne, aby było prawdziwe, ale zaskoczenie, że wybrał właśnie ją, plus to, że zawsze tak bardzo go kochała, przyćmiły jej trzeźwość myślenia. Już trzy miesiące później zaręczyny zostały odwołane i oto teraz siedziała samotnie w sylwestrową noc, potwornie upokorzona.
– Cecily! A jednak jesteś! Myślałam, że na pewno nie przyjdziesz!
Zobaczyła nagle najmłodszą siostrę Priscillę stojącą przed nią w cudownej różowej jedwabnej sukni. Włosy blond miała idealnie ułożone w opadające do ramion fale. Przypominała Carole Lombard, swoją idolkę, i niewątpliwie naśladowała jej styl. Niestety, mąż Priscilli, Robert, nie był Clarkiem Gable’em. Na wysokich obcasach żona zdecydowanie górowała nad nim wzrostem. Wyciągnął swoje małe i dość spocone dłonie do Cecily.
– Droga szwagierko, tak mi przykro z powodu twojej straty. – Cecily musiała się powstrzymać, by nie przypomnieć mu, że przecież Jack jeszcze żyje. – Mimo wszystko, życzę ci szczęśliwego Nowego Roku.
Cecily pozwoliła się wziąć za ramiona i zniosła dzielnie mokre cmoknięcia w oba policzki. Za nic nie potrafiła zrozumieć, jak jej siostra jest w stanie kłaść się co noc do łóżka z tym obrzydliwym, chudym mężczyzną, którego ziemista cera przypominała jej stojącą od poprzedniego dnia owsiankę.
Może leży i skupia się na liczeniu jego dolarów w banku, pomyślała okrutnie.
Tuż za Priscillą nadciągnęła ich średnia siostra, Mamie. Miała dwadzieścia jeden lat i była zaledwie trzynaście miesięcy młodsza od Cecily. Zawsze była płaska w biuście i chłopięcej budowy, ale po siedmiu miesiącach ciąży wyglądała już inaczej. Niebieska satynowa suknia subtelnie podkreślała jej pełne teraz piersi i delikatnie wydęty brzuszek, w którym kryło się dziecko.
– Cześć, kochanie. – Mamie pocałowała ją w oba policzki. – Wyglądasz cudownie, zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności.
Cecily nie była pewna, czy to komplement, czy przytyk.
– Prawda, Hunter? – Mamie obejrzała się na męża, który w przeciwieństwie do Roberta górował wzrostem nad nimi wszystkimi.
– Wygląda fantastycznie – zgodził się Hunter, rzucając się uściskać Cecily niczym kumpla na boisku po strzeleniu gola.
Cecily bardzo go lubiła. Tak naprawdę, kiedy Mamie w zeszłym roku przyprowadziła go pierwszy raz do domu, trochę się w nim zadurzyła. Jasnowłosy, o orzechowych oczach, pięknych równych zębach chłopak skończył z wyróżnieniem Yale i właśnie zaczął pracować z ojcem w jego banku. Hunter był bystry, uroczy i przynajmniej zarabiał na życie, choć Mamie mówiła, że spędza mnóstwo czasu na lunchach w Union Club z klientami. Cecily miała nadzieję, że to obok niego będzie dziś siedzieć na kolacji. Mogłaby wypytać go, jak na ekonomię Stanów wpłynęła aneksja Sudetów przez Hitlera.
– Panie, panowie, prosimy uprzejmie o zajęcie miejsc do kolacji – odezwał się tubalny głos gdzieś z początku sali.
– W samą porę, tato – powiedziała Cecily, widząc zmierzającego szybko do ich stolika Waltera Huntleya-Morgana II.
– W lobby zatrzymał mnie Jeremiah Swift, chyba najnudniejszy człowiek na Manhattanie. – Ojciec uśmiechnął się do niej serdecznie. – A gdzie ja siedzę? – rzucił pytanie, nie kierując go do nikogo w szczególności.
– Po drugiej stronie stołu, obok Edith Wilberforce – odparła Cecily.
– Która jest pewnie najnudniejszą kobietą na Manhattanie. No cóż, przynajmniej twoja matka twierdzi, że ją lubi. A tak przy okazji, wyglądasz przepięknie – dodał, popatrując czule na najstarszą córkę. – Jesteś dzielna, że przyszłaś, a ja cenię odwagę.
Uśmiechnęła się do niego blado, kiedy odchodził, by zająć wyznaczone mu miejsce. Jak na mężczyznę w swoim wieku, był nadal bardzo atrakcyjny. Jedynie odrobina siwizny w jasnych włosach i leciuteńki zarys brzuszka zdradzały upływ czasu. Huntleyowie-Morganowie byli uważani za urodziwą rodzinę, choć Cecily miała wrażenie, że ona nieco zaniża poziom. Przy jasnowłosej, niebieskookiej Priscilli podobnej do ojca i Mamie przypominającej matkę czasem czuła się jak podrzutek z tą niesforną kędzierzawą ciemną czupryną, oczami, które w pogodny dzień były bladoniebieskie, a szare w pochmurny, i piegami na nosie, które namnażały się w słońcu. Mając niespełna metr pięćdziesiąt pięć wzrostu,