Siostra Słońca. Lucinda Riley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Siostra Słońca - Lucinda Riley страница 32
– Jezus Maria, Elektro – jęknęłam, gramoląc się z łóżka, by otworzyć obsłudze drzwi.
Pijąc gorącą kawę, przypomniałam sobie też, jak przyznałam się siostrze, że coś wzięłam. Pewnie nie było to dla niej zaskoczeniem, skoro zastała mnie rozchichotaną i nagusieńką z przypadkowym facetem. I te jej namowy, żebym została na kilka dni, a potem, że powinnam pomyśleć o ośrodku odwykowym…
Cholera jasna! Ale się wpakowałam. Co gorsza, Mariam najwyraźniej jej na mnie naskarżyła. O, mowy nie ma, żebym dała się namówić na pobyt u czubków. Nigdy w życiu! Wczoraj po prostu trafił mi się kiepski dzień, to wszystko. Nie miałam zamiaru spędzać czasu ze świętą Mają, wysłuchując jej kazań. Wzięłam słuchawkę i wybrałam numer Mariam.
– Dzień dobry, Elektro, jak się czujesz?
– Świetnie, doskonale – skłamałam, zastanawiając się, czy kiedykolwiek uda mi się, dzwoniąc do niej, zaskoczyć ją zaspaną. – Chciałabym, żebyś zarezerwowała nam miejsca na najbliższy lot do Nowego Jorku.
Na moment zapadła cisza.
– No tak. Myślałam, że planujesz zostać kilka dni i pobyć z siostrą?
– To nie był żaden plan, ale pomysł. Doszłam jednak do wniosku, że powinnam jak najszybciej wracać do Nowego Jorku.
– Mówiłam ci, nie masz nic w kalendarzu, mogłabyś zostać…
– A ja ci mówię, że masz zarezerwować bilety, jasne? Jestem spakowana i gotowa ruszać w każdej chwili.
Mariam pojęła, że nie jestem w nastroju na spory, i godzinę później byłyśmy już w drodze na lotnisko. Wysłałam SMS-a Mai; podziękowałam za poprzedni wieczór i dopisałam, że spotkamy się w Atlantis w czerwcu, by razem uczcić pamięć Pa Salta.
Kiedy samolot startował, poczułam ulgę, że udało mi się uciec. Nikt mnie nigdzie nie zamknie. Nigdy w życiu.
8
Wystraszona tym, jak wszystko wymknęło mi się spod kontroli w Rio, postanowiłam, że w ten weekend obędę się bez używek. Piłam hektolitry wody, zamówiłam sobie mnóstwo różnych smoothies pełnych witaminy C. Pierwszego dnia po powrocie zdołałam dotrwać do pory lunchu, nim nalałam sobie odrobinę wódki. Wiedząc, że jeśli natychmiast się czymś nie zajmę, zaraz przygotuję sobie kolejnego drinka, wybrałam się pobiegać w Central Parku.
– Wszystko w porządku? – spytał Tommy, kiedy truchtałam w jego kierunku w drodze powrotnej.
– Tak, świetnie. A ty jak się masz?
– Dobrze, dzięki, że pytasz. Wiesz, jak byłaś w Rio, przyszła tu jakaś kobieta, bardzo podobna do ciebie.
– Naprawdę? – Uniosłam brew i zatrzymałam się. – Jeśli pojawi się znowu, powiedz, proszę, że mnie nie ma, nawet gdybyś wiedział, że jestem w domu. To kolejna wariatka, która ubzdurała sobie, że jest moją krewną.
– No tak, ale ona wygląda, jakby łączyły was więzy krwi. Do jutra, Elektro.
Kiedy znalazłam się w mieszkaniu, zdarłam z siebie przepocony strój do joggingu i już miałam wziąć prysznic, kiedy zadzwonili z recepcji.
– Tak?
– Dzień dobry, panno D’Aplièse. Są jakieś paczki dla pani. Można je teraz przynieść?
– Jasne, pod warunkiem że sprawdziliście, czy nie ma w nich ładunków wybuchowych! – powiedziałam półżartem.
Pięć minut później portier i jego pomocnik przywieźli na wózku dwa wielkie pudła i postawili je na podłodze w salonie.
– Kto to dostarczył? Wyglądają jak kartony do pakowania przy przeprowadzkach.
– Jakiś człowiek podwiózł je do nas furgonetką. Z tym. – Portier podał mi kopertę. – Mamy pomóc je rozpakować?
– Nie, dzięki.
Zaciekawiona jak dziecko, które dostaje prezent, zdjęłam pokrywę pierwszego pudła. W środku było pełno ubrań. Moich. Na ich stercie leżało pudełko po butach. Otworzyłam je i odkryłam w nim jedwabną opaskę na oczy, balsam do ust, zatyczki do uszu, okulary przeciwsłoneczne… a pod tymi rzeczami… grubą kremową kopertę, list od Pa Salta.
Wyławiając ją, zdałam sobie sprawę, co to za pudła. Było w nich wszystko, co zostawiłam w domu Mitcha w Malibu. Do pudełka po butach wrzucono moje drobiazgi z szafki nocnej stojącej przy łóżku, które dzieliłam z Mitchem, myśląc, że tak będzie już zawsze…
– O nie, Elektro! Nie pozwól… żeby on… jeszcze bardziej… cię zranił! Nie ma mowy.
Zadzwoniłam do recepcji i poprosiłam, żeby przysłali wózek i zabrali z powrotem te pudła.
– Może wasze żony albo dziewczyny będą chciały sobie coś z tego wybrać. Oby jak najwięcej. A resztę odeślijcie dla biednych – poleciłam portierowi, kiedy pudła znów stały na wózku.
– Dobrze, panno D’Aplièse, wedle życzenia, dziękuję.
Wyszłam na taras, trzymając kopertę, którą przysłał Mitch z tymi rzeczami, i wzięłam zapałki. Spaliłam ją, nie zaglądając, co napisał. A potem poszłam do barku, nalałam sobie trochę wódki z tonikiem i dodałam lód. Należało mi się po czymś takim. I choć próbowałam o tym nie myśleć i skupić się na pozytywach – w końcu znalazł się list Pa Salta – nie dałam rady. Wyobrażałam sobie, jak Mitch wraca z trasy i wiedząc, że lada dzień przyjedzie narzeczona, zbiera wszystkie moje rzeczy, żeby oczyścić z nich dom i wykreślić mnie ze swojego życia raz na zawsze.
Wzięłam kolejny spory łyk i dolałam wódki. Póki trzymam się z dala od koki, to w końcu nic strasznego, prawda? A potem zapatrzyłam się w kopertę od Pa Salta, która czekała na stoliku niczym bomba zegarowa.
– Mam cię otworzyć? – spytałam.
Najwyraźniej wszystkie moje siostry znalazły w swoich listach bilet do szczęścia. Łyknęłam znów sporo wódki i rozerwałam kopertę.
Atlantis
Jezioro Genewskie
Szwajcaria
Moja kochana Elektro…
O Chryste! Ścisnęło mnie w gardle, a łzy podeszły do oczu, jeszcze zanim zaczęłam czytać dalej.
Zastanawiam się, czy w ogóle przeczytasz kiedyś ten list. Pewnie odłożysz go sobie gdzieś na później, a może nawet spalisz… Nie wiem, bo jesteś najbardziej nieprzewidywalną z moich córek. Lecz, o ironio, sądzę, że również najbardziej wrażliwą i kruchą.
Elektro,