Siostra Słońca. Lucinda Riley

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Siostra Słońca - Lucinda Riley страница 40

Siostra Słońca - Lucinda Riley

Скачать книгу

na razie mi nie grozi… zgodziłbyś się jednak, żebym… – zebrała się na odwagę – podjęła jakąś pracę. Może znajdzie się dla mnie miejsce w twoim banku?

      Walter otarł wąsy serwetką, złożył ją porządnie i odłożył obok talerza.

      – Cecily, wiele razy już o tym mówiliśmy. I odpowiedź brzmi „nie”.

      – Ale dlaczego? Wiele kobiet w Nowym Jorku pracuje. Nie czekają, aż pojawi się jakiś mężczyzna, który zwali je z nóg! Mam dyplom i chciałabym z tego skorzystać. Nie ma nic, co mogłabym robić w twoim banku? Ile razy umawiam się z tobą na lunch, widzę wychodzące od was młode kobiety, więc na pewno coś tam u was robią…

      – Masz rację. To maszynistki, całymi dniami przepisują listy dyrektorów, potem liżą koperty, nalepiają znaczki i odnoszą do działu pocztowego. Czy to by ci odpowiadało?

      – Tak! Przynajmniej robiłabym coś pożytecznego.

      – Cecily, wiesz równie dobrze jak ja, że moja córka nie może pracować jako maszynistka w banku. Byłabyś przedmiotem kpin, a ja razem z tobą. To są dziewczyny z zupełnie innego środowiska niż nasze…

      – Wiem, tato, ale dla mnie to się nie liczy. Chciałabym tylko… mieć jakieś zajęcie. – Cecily poczuła piekące łzy napływające jej do oczu.

      – Moja droga, rozumiem, że zdrada Jacka zraniła cię i wytrąciła z równowagi, ale jestem pewien, że wkrótce pojawi się ktoś inny.

      – A jeśli ja nie chcę wyjść za mąż?

      – No to zostaniesz samotną starą panną z mnóstwem siostrzenic i siostrzeńców. – W jego oczach błysnęło rozbawienie. – Czy to dla ciebie pociągająca perspektywa?

      – Nie… tak… to znaczy… w tej chwili naprawdę mi nie zależy. Ale po co było pozwalać mi studiować, skoro nigdy nie będę mogła wykorzystać swojego wykształcenia?

      – Cecily, ta edukacja rozszerzyła ci horyzonty myślenia, dała wgląd w wiedzę, która pozwoli ci zabierać mądrze głos podczas przyjęć i kolacji…

      – Jezu! Mówisz zupełnie jak mama. – Złapała się za głowę. – Dlaczego nie pozwolisz mi wykorzystać wykształcenia w bardziej produktywny sposób?

      – Cecily, rozumiem, jak trudno jest zrezygnować ze ścieżki, do której ma się serce. Studiowałem ekonomię na Harvardzie, bo poszedłem w ślady dziadka i Bóg jeden wie jak wielu jeszcze przodków. Kiedy zdobyłem dyplom, marzyłem o podróżowaniu po świecie i zarabianiu na życie z dala od świata biznesu. Myślę, że widziałem siebie jako wielkiego białego myśliwego czy coś w tym rodzaju. – Zaśmiał się z żalem. – Oczywiście, kiedy powiedziałem ojcu, co planuję, popatrzył na mnie, jakbym zwariował, i postawił zdecydowane weto. W efekcie musiałem jak on pójść do pracy w banku i zająć miejsce w zarządzie.

      Cecily patrzyła, jak ojciec urywa i bierze duży łyk wina.

      – Sądzisz, że naprawdę bawi mnie to, co robię? – zapytał.

      – Sądziłam, że tak. Przynajmniej pracujesz.

      – Jeśli można to nazwać pracą. Tak naprawdę spotykam się z klientami i ich pozyskuję. Zabieram ich na lunche i kolacje i staram się, by czuli się dopieszczeni, a interesy prowadzi mój starszy brat. Ja jestem tylko uroczym skrzydłowym. I nie zapominaj, że od czasów kryzysu jest nam ciężej.

      – Ale jak widać, bank przetrwał. Nadal mamy dość pieniędzy, prawda?

      – Tak, ale zrozum, nasz dom funkcjonuje jak dawniej dzięki majątkowi odziedziczonemu przez matkę, nie mojemu. Pojmuję twoją frustrację, ale życie nie jest doskonałe. Trzeba stawiać czoło wyzwaniom i musimy starać się robić to jak najlepiej. A kiedy wyjdziesz za mąż i będziesz prowadziła dom, przynajmniej od razu będziesz w stanie zorientować się, gdyby pracujący dla ciebie ludzie próbowali cię naciągnąć. – Uśmiechnął się. – Jesteś stworzona na żonę, a ja, by stać murem za Victorem i patrzeć, jak doprowadza nasz rodzinny bank do ruiny. A teraz, jeśli skończyłaś, każę Mary przynieść deser.

      *

      Gdy szare monotonne dni przechodziły jeden w drugi, Cecily wiele myślała o tej niezwykle szczerej rozmowie z ojcem. Uświadomiła sobie, że jako mężczyzna czuł się źle, mając o wiele bogatszą od siebie żonę. Ich ogromny dom przy Piątej Alei Dorothea odziedziczyła po ojcu. Cecily po nim dostała imię. Cecil H. Homer jako jeden z pierwszych w Ameryce produkował na skalę przemysłową pastę do zębów i w efekcie zrobił na tym wielki majątek. Jego żona, Jacqueline, rozwiodła się z nim, gdy Dorothea była malutka, powołując się na to, że – jak zostało zapisane w papierach – mąż ją porzucił. Matka Cecily zawsze śmiała się, że owszem, ojciec rzucił Jacqueline, ale dla długiej smukłej tubki miętowej białej pasty, nie dla jakiejś kobiety. Trzynastoletnia Dorothea była jedyną spadkobierczynią ojca, gdy zmarł na zawał przy biurku. A w wieku dwudziestu jeden lat została prawowitą właścicielką domu przy Piątej Alei, dużej posiadłości w Hamptons, a także szeregu depozytów pieniężnych i inwestycji zagranicznych.

      Wkrótce wyszła za Waltera Huntleya-Morgana. Pochodził z bardzo dobrej rodziny, ale to jego starszemu bratu, Victorowi, przypadło w udziale prowadzenie rodzinnego banku. Walter zawsze był tym „drugim”, jak to smętnie określał.

      Cecily starała się przekonać samą siebie, że ojciec ma rację – życie to wyzwanie, któremu trzeba sprostać. Wiedziała jednak doskonale, że ją żadne wyzwanie nie czeka. Myślała, że oszaleje z nudów. Miała też świadomość, że nawet w najbardziej ponure dni stycznia w jej nowojorskich kręgach zawsze coś się dzieje, a jednak na srebrnej tacy w holu nie pojawiło się dla niej żadne zaproszenie na lunch czy popołudniową herbatkę. I przeglądając rubryki towarzyskie w „New York Timesie”, domyśliła się dlaczego. Zaproszenie na tę samą imprezę dawnej i obecnej narzeczonej byłoby wielkim nietaktem. Patricia Ogden-Forbes wyprzedziła ją w rankingu śmietanki towarzyskiej. Cecily miała wrażenie, że opuściły ją nawet najbliższe przyjaciółki.

      Pewnego popołudnia wzięła łyk bourbona z karafki stojącej na kredensie w salonie i zadzwoniła do swojej najstarszej i najbliższej przyjaciółki, Charlotte Amery. Odebrała gosposia i poszła poprosić Charlotte. Po chwili poinformowała, że panienka, niestety, jest zajęta.

      – To pilne! – powiedziała Cecily. – Proszę przekazać jej, by oddzwoniła do mnie jak najprędzej.

      Minęły dwie godziny, nim Mary przyszła do niej z wiadomością, że telefonuje Charlotte.

      – Cześć, Charlotte, jak się masz?

      – Dobrze, kochanie. A ty?

      – No, wiesz, rzucił mnie przystojny narzeczony, Europie grozi wybuch wojny… – Cecily zachichotała.

      – Och, tak mi przykro.

      – Jezu! Ja tylko żartowałam, Charlotte. Nic mi nie jest, naprawdę.

      – To cieszę się bardzo. Musi być ci ciężko… Ten Jack i w ogóle…

      – Nie jest to może wymarzona sytuacja, pewnie, ale przecież

Скачать книгу