Siostra Słońca. Lucinda Riley

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Siostra Słońca - Lucinda Riley страница 47

Siostra Słońca - Lucinda Riley

Скачать книгу

No to ruszajmy.

      Ze stukotem kopyt opuścili podwórze. Cecily podążała za Juliusem wąską ścieżką, która prowadziła między drzewami na otwartą przestrzeń. Zaczekał na nią chwilę.

      – W porządku? – rzucił.

      – Chyba tak, ale wolałabym przez jakiś czas jechać wolniejszym tempem, jeśli pozwolisz?

      – Oczywiście. Pokłusujemy sobie trochę przez park, by sprawdzić, czy jesteś gotowa na doliny Downs. – Wskazał gdzieś za horyzont. – Widoki są tam po prostu niesamowite.

      Ruszyli stępa, co pozwoliło Cecily zająć właściwą pozycję w siodle i odzyskać pewność siebie. Potem Julius przeszedł w kłus, a ona zrobiła to samo. Kopyta Bonnie wydobywały intensywny zapach ziemi. Cecily widziała, jak szron skrzy się i topnieje, a z długich traw pod kasztanowcami skapują tu i ówdzie krople niczym zapowiedź wiosny. Pomimo zimna słychać było głosy nawołujących się ptaków. Cecily nareszcie poczuła się jak w powieści Jane Austen, tak jak to sobie wyobrażała.

      – Daj mi znak, gdybyś chciała zwolnić! – zawołał Julius, gdy ogon jego ogiera śmigał przed nią z boku na bok. – Nie mogę pozwolić, żeby gość honorowy ciotki Audrey skręcił sobie pod moją opieką kark!

      Ostry wiatr wiał jej w twarz. Oczy zaczęły łzawić, z nosa ciekło, ale dzielnie nadążała za Juliusem. Kiedy już miała ściągnąć cugle, by przyhamować Bonnie, bo wszystko zamazywało się przed jej oczami, Julius zwolnił i obrócił się w siodle.

      – Byczo?

      – Nie mam pojęcia, co masz na myśli przez to „byczo”, ale na pewno przydałaby mi się chustka do nosa – wysapała.

      – Oczywiście.

      Zawrócił konia i podjechał tak, że znaleźli się naprzeciw siebie. Wyciągnął z górnej kieszonki tweedowego żakietu czystą białą lnianą chustkę, nachylił się i zaczął wycierać jej oczy.

      – Oj, sama to zrobię – zaprotestowała, próbując wyrwać mu chustkę.

      – Żaden kłopot, choć nie będę proponował, że wytrę ci też nos – zażartował, podając jej chustkę, a ona dmuchnęła w nią najdelikatniej, jak mogła. – Masz takie ładne oczy.

      – Dziękuję za komplement, ale teraz na pewno nie wyglądają zbyt dobrze. Łzawią okropnie.

      – Może do Downs wybierzemy się jutro rano. Choć o tej porze roku często strasznie tam wieje. Pewnie w Ameryce przywykłaś do łagodniejszego klimatu.

      – Nie. W Nowym Jorku jest o wiele zimniej niż tutaj. Tylko że… chyba trochę się zaziębiłam.

      – Nic dziwnego. Drogi stryj Edgar lubi liczyć każdego pensa, a pewnie sobie wyobrażasz, że ogrzanie takiego domu jak Woodhead Hall pochłania krocie. To wydaje się idiotyczne, jak pomyśleć, że można mieszkać w chatce w tropikach i wiele tam człowiekowi nie trzeba. Ale teraz chyba czas wracać, żeby Doris posadziła cię przy kominku i podała ci gorącą herbatę.

      – Jeśli masz ochotę przejechać się po Downs, bez trudu trafię sama z powrotem.

      – Nie ma mowy. Mogę oglądać Downs każdego dnia w tygodniu – powiedział i uśmiechnął się. – A ty jesteś tu na tak krótko, wolę więc patrzeć na ciebie.

      Cecily odwróciła głowę, żeby nie zobaczył, jak się rumieni. Ściągnęła mocno cugle i ruszyli kłusem obok siebie.

      – To – odchrząknęła – jak spędzasz tu czas? Pewnie na pisaniu wierszy?

      – Gdyby to była prawda… – Julius westchnął. – Może pewnego dnia ucieknę do Paryża i zamieszkam na jakiejś mansardzie na Montmartrze. Niestety, tu przede wszystkim pomagam stryjowi w prowadzeniu gospodarstwa. Stara się przyszykować mnie do przejęcia go w przyszłości, ale ja, jak narowisty koń, nie potrafię ustać w miejscu. Moją zmorą są księgi rachunkowe. O dobry Boże! Wiesz, o czym mówię, co?

      – Tak. Mój ojciec też spędza nad nimi sporo czasu.

      – Życie bez nich jest wzniosłe i piękne! Gdybym tylko mógł kiedyś się od nich wyzwolić… – Roześmiał się. – Myślę, że drogi stryj Edgar zdaje sobie sprawę, że nie mam smykałki do matematyki i interesów, ale ponieważ jestem jedynym kimś w rodzaju potomka, nie ma wyboru i wierzy, że pewnego dnia nauczę się dodawania i mnożenia. Problem w tym, że mnie to wcale nie interesuje.

      – O, a ja raczej lubię rachunki. – Cecily uśmiechnęła się.

      – Niesamowite! Boże, panno Huntley-Morgan, z każdym słowem, które pada z twoich pięknych ust, okazujesz się bardziej idealna, niż się zdawało. Jeszcze nigdy nie spotkałem kobiety, która przyznałaby się do tego, że lubi matematykę.

      – Nawet jeśli brzmi to głupio, naprawdę ją lubię.

      – Nie mówiłem tego, żeby cię krytykować. Raczej chciałbym znaleźć sobie na żonę taką kobietę jak ty. I zamiast ślubować jej wierność, cokolwiek to znaczy, oddałbym w jej ręce całą tę rachunkowość. Patrz – wskazał budynki przed nimi – jesteśmy na miejscu. Sugerowałbym, żebyś od razu poszła do domu i nie jechała już ze mną do stajni.

      Cecily chciała zaprotestować, bo każda chwila spędzona z tym nowym kompanem była dla niej niczym bezcenny skarb, ale Julius zeskoczył już z konia i patrzył wyczekująco, aż ona zsiądzie. Przytrzymał ją pewnymi dłońmi w pasie, kiedy stawała na ziemi.

      – Jakaś ty drobniutka i szczupła. Nie wyczułem odrobiny tłuszczyku na twoich biodrach. Teraz leć do domu, a ja niedługo przyjdę sprawdzić, jak się czujesz.

      – Och, naprawdę nic mi nie jest…

      Ale Julius już dosiadał konia, chwytając cugle jej klaczy. Zasalutował leciutko Cecily i pokłusował w kierunku stajni.

      *

      Cecily była rozczarowana, że nie pojawił się na lunchu. Siedziała przy stole sama z Audrey. Gdy ta wypytywała ją o matkę, siostry, przyjaciół i znajomych z kręgów matki, których Cecily ledwie kojarzyła, starała się wmusić w siebie nieco zupy, która podobno była jarzynowa, ale smakowała jak podgrzane pomyje.

      – Moja droga, ledwie tknęłaś jagnięcinę – zauważyła Audrey, gdy służąca zbierała talerze po głównym daniu. – Możliwe, że naprawdę bierze cię przeziębienie.

      – Niewykluczone – zgodziła się Cecily, trzymając nadal kawałek niejadalnego tłustego mięsa schowany w policzku. – Pójdę na górę i położę się na chwilę. Nie rozumiem, czemu mnie to wzięło. Na Manhattanie jest o wiele chłodniej.

      – Możliwe, ale to pewnie przez tę przenikliwą wilgoć – odparła Audrey ze swoim dziwnym, ni to amerykańskim, ni to angielskim, akcentem. – Julius twierdzi, że może przyjechałaś już chora. Przyślę do ciebie Doris z termoforem i aspiryną, a jeśli wolałabyś nie wstawać do kolacji, nie ma problemu, dostaniesz wszystko na tacy do pokoju. Ja, niestety, o szóstej mam spotkanie. Jestem w lokalnej radzie parafialnej

Скачать книгу