Obserwatorka. Alicja Sinicka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Obserwatorka - Alicja Sinicka страница 3
Po paru minutach robi mi się lżej. Słyszę nad sobą rozmowę kobiet przeplataną głosem ratownika, który się mną zajmuje. Jakaś starsza pani mówi, że zrobiła mu herbatę, żeby się napił.
– O, jest i pan doktor – kontynuuje starsza pani. – Tu mamy tę dziewczynę, o której Marcin mówił.
Słyszę powolne kroki. Po chwili milkną. Czuję na sobie czyjś wzrok, słyszę czyjś oddech. Powoli otwieram oczy i zastygam w bezruchu. To, co widzę, mrozi mnie, onieśmiela i uspokaja zarazem. Nie wiem, co mam zrobić: poruszyć ciałem, coś znowu wymamrotać?
Z każdą chwilą zatracam się w tym ciepłym spojrzeniu. Choć to, przez co dziś przeszłam, było najgorszym doświadczeniem w moim życiu, teraz czuję się tak, jakbym schowała się przed całym światem w puszystej, miękkiej pościeli. Jednocześnie rośnie we mnie nowy lęk – przed nim, przed tym, co zaraz się stanie. Ciekawość i niepokój powodują ból ogarniający moje ciało i duszę.
Moja matka pracuje w szpitalu jako salowa. Mówiła, że on jest teraz lekarzem, dokładnie rezydentem na chirurgii. Wspominam jej słowa, gdy patrzę w jego mądre, błękitne oczy. Zawsze chciał zostać chirurgiem jak jego ojciec. Dobrze jest go widzieć tu i teraz, gdy tak bardzo potrzebuję kogoś bliskiego.
– Arek? – odzywam się i wychodzi mi to całkiem wyraźnie, może poza ostatnią literą, która jest bezdźwięczna.
Pochyla się w moim kierunku, marszczy czoło. Chyba mnie nie poznaje. Nie widzieliśmy się tyle lat, zresztą teraz pewnie wyglądam strasznie.
– Iza? – mówi z jakąś rezygnacją w głosie. – Co się stało?
– Panie doktorze, bierzemy panią na oddział? – pyta starsza kobieta z krótkimi włosami.
Kręcę przecząco głową, patrząc na niego błagalnie. Nie mogę zostać w szpitalu. Przechyla głowę, chyba chce mi coś powiedzieć, ale wtedy ratownik podaje mu kartę informacyjną. Zerka na nią, później znowu na mnie.
– Możesz usiąść? – pyta.
Podnoszę się posłusznie. Próbuję zrobić to szybko i zwinnie, pokazać mu, że już mi lepiej. Chyba rzeczywiście tak jest. Kroplówka ukoiła ból, trochę mnie uspokoiła. Nie mam pojęcia, co w niej jest, ale powoli dochodzę do siebie, choć wciąż nie mogę mówić i już praktycznie nie widzę na lewe oko. Prawym jednak dyskretnie przyglądam się jego twarzy. Ma pełniejsze policzki, gęstszy zarost, trochę zmarszczek wokół błękitnych oczu. Rzęsy wciąż są długie i proste. Cały czas jest przystojny, tylko że w inny sposób. Kiedyś biła od niego chłopięca energia, a teraz jest dojrzałym mężczyzną, którego oczy wypełnia życiowa mądrość. Ma dopiero trzydzieści lat, ale lekarze chyba szybciej uczą się życia. W końcu walczą o nie każdego dnia.
Omiata wzrokiem moją twarz. Wypuszcza głośno powietrze.
– Wezwiemy policję – oznajmia.
Łapię go za przedramię.
– Nie – odpowiadam.
Zaciska usta i patrzy na mnie z niezadowoleniem w oczach, tak jak kiedyś, gdy nie podobało mu się to, co robię albo mówię.
– Iza – szepcze.
– Panie doktorze, szykować łóżko na oddziale? – wtrąca starsza pani.
– Pani Jadwigo, przebadam pacjentkę i zdecyduję. Za chwilę do was podejdę.
Jego ton jest ostry, zdecydowany. Nie pamiętam, żeby kiedyś taki był, ale podoba mi się w tej nowej odsłonie. Czy to nie głupie, że tego typu myśli przetaczają się teraz przez moją obolałą głowę?
– Możesz… – Nie kończy, tylko wskazuje palcem na suwak mojego swetra i wkłada do uszu słuchawki stetoskopu.
Dopiero po chwili dociera do mnie, że chce, abym rozpięła sweter. Spełniam jego prośbę onieśmielona i przerażona zarazem. Kulę się, jak to tylko możliwe, chcąc nieporadnie zasłonić wzgórki piersi wystające znad twardych misek biustonosza. Muszę wyglądać żałośnie. Przytłacza mnie ten moment. Ten wieczór. Przed oczami znowu błyskają mi ciosy, które na mnie spadły.
Arek unosi końcówkę stetoskopu, a po chwili opuszcza dłoń.
– Wyprostuj się i weź głęboki wdech – mówi spokojnie.
Opuszczam ramiona, zamykam oczy i wypinam pierś. Mechanicznie wykonuję jego polecenia, próbując wyłączyć umysł, nie dając się opanować szokowi i wzbierającej panice. „Jesteś suką” – słyszę w głowie i znowu czuję dwa silne razy, które prawie odcięły mnie od rzeczywistości. Pozostałam w niej jednak, modląc się w duchu, by nie dostać więcej.
Wsłuchuje się w bicie mojego serca, potem przechodzi za mnie, sprawdza chyba pracę płuc. Czuję chłód metalu obok kręgosłupa. Wzdrygam się.
– Wezwiemy policję – powtarza.
– Nie.
– Jak nie dziś, to jutro. Musisz to zgłosić. – Patrzy na mnie z jakąś rezygnacją. – Ktoś cię napadł? Co się stało?
– Nie wiem, kto to był – dukam, ale chyba zbyt niewyraźnie.
Arek wzdycha i zerka na zegarek. Potem wstaje i bez słowa podchodzi do biurka w rogu. Siada za nim.
– Nic z tego nie rozumiem – mówi. – Nie masz bardzo głębokich ran, ale jest opuchlizna od ciosów. Nie wmówisz mi, że to był wypadek.
Ma taki oficjalny ton… Nie mogę tego słuchać. Rozkłada na czynniki pierwsze mój stan, rekomenduje, co powinnam zrobić. Jeszcze raz bełkotliwie proszę, żeby nie wzywał policji, i mówię, że sama się tym później zajmę.
Do sali wchodzi pani Jadwiga.
– Iza dostanie leki i pójdzie do domu – oznajmia Arek po namyśle, po czym zwraca się do mnie: – Zawiozę cię do domu, gdy kroplówka zejdzie. Dalej tam mieszkasz?
Mam wrażenie, że słowo „tam” wypowiedział z niechęcią.
Kiwam potakująco głową. Arek odpowiada takim samym gestem, później wychodzi do pomieszczenia obok. Słyszę, jak rozmawia chwilę z pielęgniarką o stanie jakiegoś pacjenta z góry. Chyba jej znajomego. Przeszedł ciężki zawał. Gdy dostał ataku, runął na podłogę tak niefortunnie, że złamał rękę w łokciu. Nie wiadomo, czy przeżyje noc. Im dłużej dyskutują, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że trauma, jaką przechodzę, nie jest niczym szczególnym. Szpital pęcznieje od ludzkiego cierpienia, a ja jestem tylko jednym z wielu przypadków.
Arek wraca na oddział, a ja zostaję na kozetce, coraz bardziej otępiała. Jest mi zimno. Pani Jadwiga robi mi zdjęcia.
– Przydadzą ci się – mówi – jak już ochłoniesz. Pan doktor ma rację,