Obserwatorka. Alicja Sinicka

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Obserwatorka - Alicja Sinicka страница 7

Obserwatorka - Alicja Sinicka

Скачать книгу

wyzywająco ubrana.

      – Dlaczego to powiedziała? – pyta z oburzeniem.

      Zabiera dłoń z fotela i drapie się nią po policzku ze spuszczonym wzrokiem.

      – Nie mam pojęcia. Też nie byłam zbyt skromnie ubrana wczoraj. – Wzdycham. – Może komuś to się nie spodobało?

      – Co za bzdura! – Arek się ożywia. – Kobiety są naprawdę dziwne. – Kręci głową. – Jaki to ma związek z napadem, z pobiciem?

      – Myślałam o tym dzisiaj. Na ulicy Migdałowej mieszkają same zamężne kobiety, eleganckie, pruderyjne. Justyna była inna. Ja też jestem inna.

      – Mówiąc „inna”, masz na myśli „atrakcyjna”, tak?

      Znowu na mnie zerka, a raczej świdruje zrezygnowanym spojrzeniem. Nie wiem, co powinnam przez to rozumieć. Wzruszam nieporadnie ramionami.

      – Przepraszam. – Znowu kładzie dłoń na oparciu mojego fotela. Tym razem chyba umyślnie dotyka mojej szyi. Czuję przyjemny dreszcz, gdy to robi. Zamykam na chwilę oczy. – Iza, nie przejmuj się takimi głupotami. Strach ma wielkie oczy. Jeśli będziesz w ten sposób o tym myśleć, nigdy więcej nie wyjdziesz sama na ulicę.

      – Może wyjdę, ale zakryta od szyi po kostki.

      – Przestań. Jesteś piękną, zgrabną kobietą. Powinnaś być z siebie dumna. Tak czy inaczej, nie słuchaj tych zazdrosnych bab.

      Patrzy na mnie z jakimś nadmiarem w oczach. Zastanawia mnie, co się składa na ten nadmiar. Nasza wspólna przeszłość? Wczorajsze wydarzenia? A może obecna chwila? Moja umęczona twarz?

      Myślę o naszym pocałunku sprzed lat, w jego pokoju. Przypieczętowaliśmy wtedy uczucie, które kwitło między nami od jakiegoś czasu. Po tym pocałunku Arek przestał się do mnie odzywać, rozdzierając tym moje młode, zakochane serce. Wczoraj rozmawialiśmy pierwszy raz od tamtego dnia…

      Robi się niezręcznie. Żeby zamaskować zmieszanie, szybko odpowiadam:

      – Nie zamierzam się nimi przejmować, ale ciężko mi dojść do siebie po wczorajszym.

      – Wystawiłem ci w systemie zwolnienie lekarskie na cały tydzień. Odpocznij w domu. Nie wychodź nigdzie po zmroku sama.

      – Dziękuję. Nie wyobrażam sobie na razie samodzielnego wyjścia.

      – Za dwa dni wyjdź w dzień na spacer. Każdego dnia wydłużaj go o pięć minut. Oswajaj się powoli ze światem.

      – Może zechcesz mi towarzyszyć za te dwa dni?

      Przez chwilę milczy, a ja tonę w zażenowaniu. Czekam na odpowiedź, patrząc, jak drapie paznokciem skórzaną kierownicę.

      – Bardzo bym chciał, ale w poniedziałek lecę na szkolenie do Amsterdamu. Nie będzie mnie cały tydzień – mówi w końcu.

      Ta informacja uderza we mnie jak wczorajsze ciosy: silnie, pewnie. Przez chwilę czuję się nią obezwładniona.

      – Mam coś dla ciebie. – Wyciąga z kieszeni małą, wąską butelkę z napisem „Gaz policyjny”. – Z tym będziesz czuć się bezpieczniej. Nie działa jak zwykły rozpylacz, dzięki czemu nie poddaje się warunkom atmosferycznym. W sytuacji zagrożenia nie musisz się zastanawiać, z której strony wieje wiatr, jak prysnąć w napastnika. Zresztą to by było bardzo niebezpieczne, łatwo mogłabyś zrobić krzywdę samej sobie. Gdy naciśniesz, wyleci przezroczysta błona i oblepi oczy napastnikowi.

      Przejmuję od niego czarną butelkę. Oto co mi po nim zostało. Policyjny gaz.

      – Dziękuję, Arku.

      – Możesz go zawsze nosić przy sobie. Wrzuć go po prostu do torebki. Kobiety czują się z nim bezpiecznie i go sobie chwalą. Czytałem opinie na stronie sklepu. Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz musiała z niego korzystać.

      – Gdybym miała go przy sobie wczoraj…

      – Może nie doszłoby do tego wszystkiego.

      – W tym całym nieszczęściu była odrobina szczęścia – mówię cicho.

      – Zgadzam się – odpowiada Arek natychmiast, wpatrując się we mnie z uwagą.

      – Może… – zaczynam, a on w tym samym czasie mówi:

      – Zadzwonię…

      Obydwoje się uśmiechamy.

      – Zadzwonię, gdy wrócę z Amsterdamu, i wtedy zabiorę cię na prawdziwy spacer – kończy, wypełniając pustkę rosnącą we mnie od chwili, w której powiedział o szkoleniu.

      – Dobrze.

      Z odrobinę lepszym samopoczuciem żegnam się z Arkiem i opuszczam jego samochód.

      Gdy jego auto znika za zakrętem, czuję się bardzo mała. Mam wrażenie, że rzeczywistość mnie przytłacza. Gdziekolwiek spojrzę, czai się zagrożenie: za kontenerem na śmieci, w mroku klatki schodowej, za otwartym oknem na parterze. To tam mieszkają bracia Kolscy – alkoholicy, do których co jakiś czas przyjeżdża policja. Kiedyś jeden z nich uciekł przez to okno przed funkcjonariuszami, trzymając worek z amfetaminą. Choć nigdy jej nie zażywałam, dzięki ojcu – a może przez niego – dobrze wiem, jak wygląda ten narkotyk.

      Kiedy zbliżam się do bloku, u Kolskich słychać męskie głosy. Nie wiem, czy należą do nich. Często odwiedzają ich koledzy, z którymi piją.

      – O, to ta mała z góry. Fajny ma tyłek. Przeleciałbym ją z każdej strony.

      Czuję się, jakby ktoś rzucił we mnie nożem. Patrzę w dół, na chodnik, koncentruję się na liniach rozdzielających starą bordową kostkę. Wmawiam sobie, że ten komentarz nie dotyczy mnie, ale to tak, jakbym próbowała uwierzyć, że jest mi ciepło, choć zimne powietrze owiewa moje gołe kostki. Takie słowa po tym, co się stało wczoraj, duszą mnie, zaciskają się na mojej szyi, tak że nie mogę oddychać.

      Biorę urywane łyki powietrza. Z jednej strony chcę jak najszybciej wejść do domu, z drugiej – boję się to zrobić. Klatka schodowa jest wąska, na każdym piętrze znajdują się trzy mieszkania. Oni mieszkają pod jedynką, przy schodach. Co będzie, jeśli mnie wciągną do środka i coś mi zrobią?

      Wzdrygam się i mimo wszystko przyspieszam kroku. Serce bije mi mocno, jego nagły zryw tętni mi teraz w uszach. Pompuje krew tak intensywnie jak wczoraj, gdy spotkała mnie krzywda.

      Wchodzę do budynku, wpatrując się w białe, obdrapane drzwi nad schodami. Pod nimi ciągnie się świetlisty pasek, zza nich słychać stłumione głosy. Wspinając się na górę, spoglądam na mały judasz z uczuciem, że ktoś mnie przez niego obserwuje. Wydaję z siebie cichy jęk. Przypominam sobie o gazie policyjnym. Szybkim ruchem ręki sięgam do torebki, wyciągam czarną butelkę, kładę palec na czerwonej zawleczce. Pokonuję kolejne stopnie na drżących nogach i przebiegam koło starych drzwi z cyfrą dwa. Na szczęście do końca

Скачать книгу