Obserwatorka. Alicja Sinicka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Obserwatorka - Alicja Sinicka страница 8
To oni, jestem pewna. Z nerwów dwa razy dłużej grzebię w zamku. Zasuwka nie chce przeskoczyć, trzeba docisnąć w odpowiednim momencie, a teraz nie jestem w stanie się skupić i właściwie tego zrobić. W końcu jednak mi się udaje. Szybko zamykam za sobą drzwi. Dopiero teraz czuję się bezpiecznie.
Czy tak już będzie zawsze? Ponure myśli krążą mi po głowie, gdy ściągam buty.
Jestem sama, nie ma matki ani siostry. Idę do swojego pokoju i siadam na tapczanie. Próbuję się uspokoić. Wspominam poradę Arka: „Za dwa dni wyjdź w dzień na spacer. Powoli oswajaj się ze światem”. Jak można się oswoić z tego typu doświadczeniami? Widziałam po nim, że sam nie jest pewien swoich słów. Gdy je wypowiadał, jego oczy zdawały się mówić coś innego. Krył się za nimi inny Arek, ten sprzed lat, który dobrze wie, jak wygląda moja rzeczywistość. On ma nowe auto, podróżuje po świecie i poznaje naukowców, lekarzy, ja jeżdżę do pracy autobusem, a potem wracam po skrzypiących schodach przez śmierdzącą klatkę, wysłuchując obelg na swój temat.
Zerkam na gaz wystający z torebki i dociera do mnie, że wręczył mi go, bo dobrze wiedział, w jakiej okolicy żyję. „Dalej tam mieszkasz?” – zapytał wczoraj.
Sięgam po telefon. Piszę do niego wiadomość:
„Dziękuję za prezent. Dałeś mi go w idealnym momencie. Ściskałam go w dłoni, gdy wchodziłam po schodach. Rzeczywiście poczułam się odrobinę pewniej, przechodząc obok tych zwyrodnialców”.
Odpowiedź przychodzi niemal natychmiast:
„Obok jakich zwyrodnialców?”.
„Obok braci Kolskich. Mieszkają na dole”.
„Pamiętam ich. Uważaj, proszę, na siebie. Nie wychodź już dzisiaj z domu”.
„Dobrze”.
Rozbudza się w nim na nowo instynkt opiekuńczy, który pamiętam sprzed lat. To mnie uspokaja. Może wszystko będzie dobrze?
Wchodzę na YouTube i szukam filmów z instrukcjami używania gazu do obrony własnej. Jest tego bardzo dużo. Znajduję nawet taki z identycznym modelem jak mój. Po paru minutach wiem już, jak odblokować zawleczkę, na jakiej wysokości i pod jakim kątem trzymać butelkę, żeby wystrzelić najefektywniej. Wszystko opisuje wysoki brunet w czarnej koszulce z napisem „AC/DC”.
Na innym filmie tęgi brodacz pryska sobie gazem w twarz, później jęczy, przeklina i miota głową na prawo i lewo. Wokół oczu pozostaje mu sina plama, ma przekrwione gałki, powieki mu puchną. Patrzy na kamerę z lekko uchylonymi ustami, na koniec się uśmiecha, dziękuje i oznajmia, że za tydzień będzie testował na sobie paralizator. Sprawdzam. Jest kolejny film, ale już go nie odtwarzam.
Myślę o Arku. Od chwili, w której zobaczyłam go wczoraj w szpitalu, wiedziałam, że tak będzie. Że wszystko wróci, rozdzwoni się we mnie na nowo. Był jak idealny opatrunek na moje rany. Od razu mi ulżyło, poczułam się lepiej. Tonęłam, a on podawał mi dłoń. Najpierw powściągliwie, później coraz pewniej. Zawsze taki był.
Próbuję odegnać od siebie wspomnienia, ale to nie jest takie proste. Nie chcę teraz myśleć o tamtym zajściu między nami. O jego matce, która zawsze się nade mną emocjonalnie znęcała, o jego znajomych z wyższych sfer, którzy mnie nie akceptowali.
Błądzę palcem po wyświetlaczu telefonu, przeskakując między stronami internetowymi. Nagle dostaję powiadomienie z Facebooka. Ktoś oznaczył mnie w komentarzu pod postem. Klikam. Moim oczom ukazuje się biały obrazek z cytatem napisanym dużymi, pochylonymi literami:
„Cóż możemy zyskać na cnocie kobiet?
To ich rozwiązłość służy naszym uciechom,
natomiast ich dziewiczość interesuje nas najmniej.
– Donatien Alphonse François de Sade”.
Co to znaczy? Zerkam na dane osoby, która mnie oznaczyła, ale zamiast imienia i nazwiska widzę rząd liter, jakby skrót: J.W. R.I.P.
Wpatruję się w niego. Nie jestem w stanie go rozszyfrować. Może to przez zmęczenie albo szok, bo nigdy jeszcze czegoś takiego nie doświadczyłam. Kopiuję cytat i wklejam go do wyszukiwarki. Na ekranie pojawiają się zdjęcia książki, z której pochodzi. Jej okładka jest czerwona, ozdobiona prostym rysunkiem dwóch nagich kobiet leżących obok siebie. Obydwie mają na nadgarstkach identyczne bransolety albo obręcze. Wyglądają, jakby rozmawiały. Mają opuszczone głowy, wydają się zmęczone, może udręczone. Tytuł książki sprawia, że żołądek momentalnie podchodzi mi do gardła. Justyna czyli nieszczęścia cnoty.
Wracam na Facebook. Patrzę jeszcze raz na nazwę użytkownika.
J.W. R.I.P.
Teraz ten skrót wydaje mi się upiornie oczywisty.
Justyna Wójcik Rest in Peace.
To jakiś żart?
Odkładam telefon daleko od siebie, jakbym wypierała to, co przed chwilą w nim ujrzałam. Dlaczego ktoś zrobił coś takiego? Nic nie rozumiem. Odruchowo zerkam na swoje paznokcie pokryte żelem. Kiedyś nakładała mi go Justyna, podobnie jak większości kobiet mieszkających na naszym osiedlu. Przywołuję w pamięci jej roześmiane oczy, gdy opowiadała mi o wakacjach nad morzem, o tym, jak nierówno spiekła się na plaży, bo zasnęła na leżaku w koszulce z krótkim rękawem. Pokazywała mi różnicę w opaleniźnie. A potem umarła.
Zamykam oczy. Wyobrażam sobie ociekający krwią kamień pod schodami do jej domu. Słyszałam, że tak właśnie wyglądał. Był cały bordowy, gdy znaleziono obok niego jej ciało.
Kolejny raz czytam ten cytat, a potem przypominam sobie rozmowę tamtych zazdrosnych bab.
Rozchylam powieki i zerkam na telefon, który jawi mi się teraz jako urządzenie siejące zamęt w moim wnętrzu. Zbieram się w sobie i znowu po niego sięgam. Może to jakiś zbieg okoliczności? Może ten użytkownik oznaczył pod cytatem wiele osób, a nie tylko mnie?
Drżącą dłonią klikam ciąg liter J.W. R.I.P., a Facebook przenosi mnie na częściowo ukryty profil. Widzę tylko fotografię brązowych oczu z nienaturalnie długimi rzęsami. Są szeroko otwarte, jakby były martwe. To przecież niemożliwe, żeby ktoś wykonał takie zdjęcie po śmierci Justyny. Nie jestem nawet w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy należą do niej. Mam nadzieję, że nie.
– Głupi żart – mówię głośno, jakbym chciała przekonać samą siebie.
Do końca dnia jednak myślę o tym cytacie i o tajemniczym profilu. Choć powinnam zaszyć się w domu, ogarnia mnie nieodparta chęć zrobienia czegokolwiek.
Wieczorem postanawiam wyjść z siostrą na zakupy. Ewelina pyta, gdzie dokładnie zostałam pobita. Drąży temat, nie odpuszcza. Wskazuję na ścieżkę do parku oddzielającego nasz dom od głównej ulicy. Matka opowiadała mi, że w latach dziewięćdziesiątych zgwałcono tam i porzucono w krzakach dziewczynę. Zmarła z wyziębienia. Już wcześniej zdecydowałam, że pokażę wszystkim to miejsce, żeby moja opowieść była jak najbardziej wiarygodna.