Obserwatorka. Alicja Sinicka

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Obserwatorka - Alicja Sinicka страница 9

Obserwatorka - Alicja Sinicka

Скачать книгу

bardziej że Ewelina wkłada do koszyka dwie puszki taniego piwa i wódkę dla matki. Inni przyglądają mi się z oburzeniem, jakby złościli się na tego, kto mi to zrobił. Tylko kasjerka pozostaje niewzruszona moim losem: skupia się na pracy, prawie nie patrzy w moją stronę. Jej zachowanie jest najbardziej zbliżone do tego, jak dziś traktowała mnie podkomisarz Nowacka.

      Chyba miałam szczęście, że na komendzie zajęła się mną właśnie ona. Nie dociekała, nie wypytywała o szczegóły. I dobrze.

      * * *

      Gdy w nocy próbuję zasnąć, przed oczami wciąż mam litery J.W. R.I.P. Rozbijają się w moim umyśle jak kawałki szkła, zaburzają mój spokój. Nagle dochodzi do tego coś jeszcze. Słyszę długi dźwięk klaksonu.

      Zrywam się z łóżka i podchodzę do okna. Widzę białe bmw należące do matki Arka. Próbuje wjechać na posesję, jednak coś – a raczej ktoś – jej to uniemożliwia. Wszędzie rozpoznam ten neonowy, pomarańczowy polar, który bracia Kolscy noszą na zmianę w dzień i w nocy, w Boże Narodzenie i w poniedziałek zaraz po świętach. Mężczyzna leży przy bramie wjazdowej. Prawdopodobnie śpi. Kobieta wychodzi z samochodu i gdzieś dzwoni, wymachując lewą ręką. Po paru minutach pod podwórko podjeżdża czarny jeep. Przełykam ślinę. To Arek. Zadzwoniła po niego.

      Wysiada. Kładzie dłoń na ramieniu matki, przez moment z nią rozmawia. Nagle odwraca się w moją stronę, mam wrażenie, że patrzy na moje okna. Natychmiast robię krok do tyłu i chowam się za firanką, choć wiem, że jest prześwitująca. Jeśli rzeczywiście tu popatrzył, zdążył mnie dostrzec. Po chwili znowu podchodzę bliżej. Nie mogę powstrzymać ciekawości.

      Arek pochyla się nad Kolskim, chyba sprawdza mu puls, coś do niego mówi. Potem pomaga mu wstać i odprowadza kawałek w stronę naszego bloku. Obserwuję ich zażenowana zachowaniem tego pijaka. Jest mi za niego wstyd przed Arkiem i jego matką, jakby Kolski mnie reprezentował, w końcu mieszkamy w tym samym budynku. Arek wraca do samochodu i odjeżdża, a Bożena Milska wreszcie parkuje w swoim garażu. Wychodzi z niego do ogrodu w charakterystyczny dla siebie sposób: na ugiętych nogach, jakby podskakiwała.

      Pamiętam to dobrze jeszcze z czasów, gdy odwiedzałam Arka po szkole, gdy znosiłam upokorzenia, które mi serwowała raz za razem. Najgorszy był dzień, w którym wtargnęła do pokoju Arka, gdy nasze języki tańczyły, a sosnowe meble wirowały mi przed oczami. Analizując tę sytuację później, doszłam do wniosku, że musiała nas podsłuchiwać albo podglądać. To przecież niemożliwe, żeby zbiegiem okoliczności właśnie wtedy przekręciła złotą gałkę jego drzwi. Nigdy wcześniej tego nie robiła. Nigdy do nas nie zaglądała.

      Jej oczy płonęły wtedy gniewem, może żalem do syna. Miałam wrażenie, że w tamtej krótkiej chwili nie była jego matką, ale zdradzoną kobietą. Poprosiła go na zewnątrz. Wyszedł i już nie wrócił, zostawił mnie samą w pokoju. Chyba kazała mu pojechać do apteki po środki przeciwbólowe. Chorowała wówczas na raka piersi, była poddana wyniszczającej chemioterapii, a Arek chodził wokół niej na palcach. Miała tylko jego, jej mąż umarł parę lat wcześniej na zawał serca. Myślę, że Arek do dziś się nią opiekuje, choć udało się jej wygrać z nowotworem. Wrócił ze Szwecji i znowu jest na każde jej zawołanie.

      To dlatego teraz zadzwoniła do niego, a nie na policję. Dobry pretekst do spotkania z synem.

      Podchodzi do otwartej bramy i podnosi z ziemi pustą puszkę, którą zapewne zostawił po sobie Kolski. Gdy wraca do domu, jej twarz rozświetla ekran telefonu. Wodzi po nim palcem, później chowa go do torebki. W tym samym momencie mój smartfon wibruje na pościeli. Dostałam kolejne powiadomienie dotyczące użytkownika J.W. R.I.P.

      Tym razem zaprasza mnie do znajomych. Oczywiście nie przyjmuję zaproszenia. Nie mam też odwagi go odrzucić. Postanawiam je zignorować, przynajmniej online, bo w rzeczywistości wciąż o nim myślę, a mój niepokój rośnie. Z jednej strony liczę, że ktoś pomylił mnie z kimś innym – pełno jest w Polsce kobiet noszących moje imię i nazwisko. Z drugiej strony w głowie świta mi myśl, że ktoś robi to celowo. Tej opcji jednak staram się nie dopuszczać do świadomości. Czai się gdzieś z tyłu głowy jak choroba, która daje pierwsze symptomy. Nie dźwignę tego, tym bardziej teraz, kiedy świat tonie już w mroku, udaję więc, że problem nie istnieje, że wszystko jest w porządku. To zwykła pomyłka.

      Wsuwam się pod kołdrę. Próbuję myśleć o Arku. To mi trochę pomaga. W moich fantazjach idziemy na spacer, trzymając się pod rękę, tak samo jak wczoraj wieczorem, gdy odprowadzał mnie do domu.

      W końcu zasypiam z dłońmi zaciśniętymi na krawędzi pościeli. Niech znowu wyjdzie dla mnie słońce.

      Rozdział 5

      Tydzień bez pracy ciągnie się niemiłosiernie. W środę dochodzę do wniosku, że lekka warstwa pudru całkowicie maskuje moje obrażenia. Policja milczy, co przyjmuję jako jasny komunikat. Nie znajdą sprawcy. Pewnie nawet nie będą zbyt dobrze szukać. Słyszałam, że mają braki kadrowe, może to dlatego?

      Tak czy inaczej, nie liczyłam na zbyt wiele i zbyt wiele nie otrzymałam. Wszystko pozostało na żałośnie niskim poziomie. By nie wzbudzać niczyich podejrzeń, dopiero w czwartek po raz pierwszy wychodzę sama na spacer.

      W drodze powrotnej mijam na klatce jednego z braci Kolskich. Wspominam ich obraźliwą rozmowę na mój temat i czuję ciarki na plecach. Dopiero gdy wchodzę na drugie piętro, ściągam palec z zawleczki gazu. Wyobrażam sobie pociągłą twarz sąsiada podrażnioną moim orężem, sine plamy wokół oczu podobne do tych, które widziałam w filmie na YouTubie.

      Zaproszenie do znajomych od J.W. R.I.P. wciąż wisi w mojej skrzynce odbiorczej. Od czasu do czasu, gdy jestem na Facebooku, wpatruję się w te ciemne, przestraszone oczy. Nie pasują do Justyny, to chyba nie ona. Każdego dnia utwierdzam się w przekonaniu, że ktoś kryjący się pod tym profilem oznaczył mnie wtedy przez przypadek. Nie dostaję już więcej powiadomień związanych z tą osobą. Temat uważam za zamknięty.

      W niedzielę, gdy wieczorem niechętnie szykuję się do pracy, dostaję wiadomość od Arka.

      „Cześć, jak samopoczucie?”

      Uśmiecham się do siebie, choć powinnam przyjąć te słowa z rezerwą. Nie odzywał się do mnie cały tydzień. Oczywiście nie musiał. Zdaję sobie sprawę, że był zajęty, liczyłam jednak, że po tym wszystkim zainteresuje się moim stanem odrobinę wcześniej.

      „W miarę dobrze, dziękuję. Jak szkolenie?”

      „Jestem już w domu. Może masz ochotę się spotkać?”

      „Chętnie”.

      Chce się spotkać. Tak jak obiecał w zeszłym tygodniu. Z jednej strony spodziewałam się tego, bo zawsze był słowny, z drugiej – jestem zaskoczona, że pragnie kontynuować, a raczej wznowić, naszą dawną znajomość.

      Umawiamy się na szóstą wieczorem w poniedziałek.

      O piątej czterdzieści pięć, gdy szykuję się do wyjścia, dostaję od niego kolejną wiadomość. Podjedzie po mnie. Nie chce, żebym chodziła sama po zmroku po naszym osiedlu. Ja też będę czuła się

Скачать книгу