Obserwatorka. Alicja Sinicka

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Obserwatorka - Alicja Sinicka страница 6

Obserwatorka - Alicja Sinicka

Скачать книгу

Dziękuję. Ile mam ci oddać?

      – Daj spokój, nic nie trzeba. – Unosi drugą dłoń. – Wczoraj spotkało cię coś strasznego. – Urywa nagle.

      Mam wrażenie, że chciał coś dodać.

      – To prawda – przyznaję słabo.

      Stoimy w tym samym miejscu. Chciałabym go zaprosić do siebie, nie był w moim pokoju od tylu lat. Zresztą nawet gdy się przyjaźniliśmy, rzadko mnie odwiedzał. Częściej to ja siedziałam u niego, w jego pięknym domu pełnym ciepłego światła, dobrej muzyki i regałów z książkami w twardych oprawach.

      – Może wejdziesz? – proponuję. – Napijemy się herbaty.

      Atmosfera między nami się zagęszcza. Robi się niezręcznie, duszno. Nasza przyjaźń przed laty skończyła się nagle i dwuznacznie tuż po tym, gdy przeobraziła się w damsko-męską zażyłość, gdy zrozumieliśmy, że łączy nas coś więcej niż tylko wspólne spędzanie czasu. Że siebie pragniemy. Wczoraj nie miałam czasu o tym myśleć – byłam w szoku, on chyba zresztą też. Mimo że wciąż prześladuje mnie widmo poprzedniego wieczoru, teraz stoję tu przed nim i się czerwienię, mając nadzieję, że dzięki opuchliźnie tego nie widać. Zadziwiające, jak szybko przetasowują się znaczenia poszczególnych doświadczeń.

      – Nie wejdę.

      Jego kategoryczna odpowiedź wbija mnie w podłogę.

      – Ubierz się, proszę, i pojedziemy na komisariat. Musisz złożyć zeznania – dodaje.

      Kiwam głową. Znowu czuję się jak wczoraj. Przez chwilę mam nawet wrażenie, że nie mogę mówić, że górna warga mi puchnie, choć to przecież niemożliwe.

      Gdy niechętnie wsuwam na stopy buty przed lustrem, zauważam, że Arek śledzi wzrokiem każdy mój ruch. Patrzy na moje włosy, gdy wyciągam je spod kołnierza płaszcza, zerka na dłoń, gdy sięgam po torebkę. Zastanawiam się, o czym myśli. Nie chcę jeszcze skupiać się na ostatnim wieczorze, to dla mnie zbyt duże wyzwanie. Wolę skoncentrować się na nim. Na jego błękitnych oczach spoglądających na mnie spod długich, gęstych rzęs.

      Rozdział 4

      Wizyta na komendzie nie trwała długo. Jak mogłam nie wpaść na to, że w ciągu tych kilku lat kadra bardzo się zmieni i dziś będą tam zupełnie inni policjanci?

      Rozmawiałam z podkomisarz Nowacką. Była współczująca i profesjonalna. Opowiedziałam jej, że ktoś na mnie napadł na początku ulicy Migdałowej, że czułam od tej osoby woń alkoholu. Nie widziałam twarzy, tylko oczy, ciemne, niespokojne, obłędne. Raczej starsze niż młodsze. Głos napastnika był zachrypnięty, więc nie wiem, czy należał do mężczyzny, czy do kobiety, poza tym byłam zbyt oszołomiona, by ocenić to jednoznacznie. Dostałam dwa ciosy: jeden w oko, drugi w wargę. Usłyszałam „Jesteś suką!”.

      Nie straciłam równowagi, choć razy były dość silne, by natychmiast wywołać ból.

      Wielkie oczy podkomisarz Nowackiej przez cały czas patrzyły na ekran komputera, a kościste palce szybko i pewnie stukały w klawiaturę. Spojrzała na mnie tylko dwukrotnie: na początku i na końcu naszego spotkania, przez co miałam wrażenie, że to rutynowe przesłuchanie, jakich wiele. Nie ja pierwsza w tym mieście zostałam pobita i nie ostatnia. Może adres, który podałam na samym początku, wprowadził jej działania na znany tor? W głowie rozbłysło spostrzeżenie: „Ona mieszka na patologii”.

      Choć wypytywała, czy mam jakichś wrogów, czy komuś podpadłam, czy ktoś mnie śledził, wyczuwałam pośpiech. Jej pytania były oczywiste, banalne, a moja odpowiedź wciąż brzmiała tak samo: „nie”.

      Wszystko trwało niecałą godzinę. Arek siedział na plastikowym krześle w poczekalni, czytając jakiś e-book. Co chwilę zerkałam na niego przez dźwiękoszczelną szybę. Jego widok dodawał mi otuchy.

      Podkomisarz na koniec powiedziała, że mogło dojść do pomyłki: ktoś pomylił mnie z żoną, byłą kochanką lub kimś tego pokroju. Takie sytuacje zdarzają się coraz częściej. Chyba szykowała sobie grunt do zamknięcia tej sprawy, jeszcze zanim została na dobre otwarta.

      Choć przesłuchanie okazało się dużo łatwiejszym doświadczeniem, niż sobie wyobrażałam, gdy wróciłam do poczekalni, w moich oczach stanęły łzy. Arek objął mnie nieporadnie ramieniem. Znowu wyczułam od niego zapach perfum, wróciły wspomnienia sprzed lat. Przytuliłam się do niego i zapłakałam. Nad sobą, nad tym, jak ponure było i jest moje życie.

      * * *

      Wracamy do domu, a ja znowu wtulam się w skórzaną tapicerkę fotela. Jedziemy ulicą ciągnącą się wzdłuż rzeki Oławy, a raczej stoimy w korku. Sobotnie przedpołudnia w naszym mieście zawsze tak wyglądają: ludzie robią zakupy, zabezpieczają się przed wolną niedzielą.

      – Nie wiem, czy coś z tego będzie – informuję. – Policjantka stwierdziła, że ktoś mógł się zwyczajnie pomylić.

      Arek kręci głową z niesmakiem.

      – A mówią, że nasza ulica jest taka bezpieczna. Gówno prawda. Najpierw Justyna, teraz ty.

      Otwieram szerzej oczy i przełykam ślinę. Dlaczego wspomina o niej właśnie teraz? Dlaczego nas zestawił? Serce zaczyna mi szybciej bić, policzki mrowią.

      – Przecież Justyna spadła ze schodów – przypominam.

      Spogląda na mnie. Jego twarz ściąga się w grymasie niezadowolenia. Nic już jednak nie mówi, tylko wraca wzrokiem na przednią szybę. Trąbi na kierowcę, który nie rusza, choć zapaliło się zielone światło.

      Nie musimy o tym rozmawiać, jeśli nie chcesz – myślę. Ja zresztą też nie potrzebuję teraz takich rozmów. Muszę w pierwszej kolejności dojść do siebie.

      Przez resztę drogi milczymy. Z jednej strony czuję ulgę, że jestem już po wizycie na komendzie, z drugiej – ogarnia mnie niepokój. Nie wyobrażam sobie, że po tym wszystkim miałabym znowu zostać sama. Że Arek odwiezie mnie do mieszkania i na tym koniec. Że nie będziemy już utrzymywać kontaktu. To straszne, jak silnie działa na mnie jego obecność. Zawsze tak było. Nie ucieknę od niego. Właśnie utwierdzam się w przekonaniu, że tego typu ran czas nie leczy.

      Arek parkuje pod moim blokiem. Tym razem nie gasi silnika, co przyjmuję jako jasny komunikat. Nasz czas dobiega końca. Rośnie we mnie panika. Od wczorajszych wydarzeń ciągle mi towarzyszył. Może nie ciągle, ale poza mieszkaniem. Teraz będę zdana na siebie. Zastanawiam się, co powiedzieć, żeby przedłużyć nasze spotkanie, żeby zatrzymać go przy sobie.

      – A co, jeśli ten atak się powtórzy? – rzucam pierwsze, co przychodzi mi na myśl.

      W moim głosie pobrzmiewa lęk.

      Arek głośno wypuszcza powietrze i odruchowo kładzie dłoń na oparciu mojego fotela, prawie muskając mi nią szyję, jakby znowu chciał mnie przytulić.

Скачать книгу